niedziela, 30 września 2018

Stefan Grabiński Salamandra 6/10

Popularność Grabińskiego, zrodzona świetnym "Demonem Ruchu", tak, jak szybko urosła, tak szybko zaczęła spadać. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że główną odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponosił sam Wielki Stef. Zamiast bowiem kolejnych zbiorów rewelacyjnych opowiadań zaczął on pisać "powieści fantastyczne", a z ich oceną już nie jest tak różowo. Koronnym przykładem jest tutaj "Salamandra".
Historia opowiedziana w "Salamandrze"  jest stara jak świat. Bohater powieści tak bardzo szanuje i podziwia swą piękną narzeczoną, że nie śmie ani myśleć o niej w kontekście erotycznym. A że młoda krew nie woda, upust swym fizycznym żądzom daje w płomiennym romansie z poznaną na balu rudowłosą nieznajomą. Ta okazuje się regularną czarownicą; zabiera  go na diabelski sabat - rodem zupełnie z mokrych snów Micińskiego czy Kostrzewskiego, a na narzeczoną rzuca klątwy, od których ta zaczyna paskudnie chorować.
Przerażony narastającym złem bohater wraz z przyjacielem - "białym" magiem rusza w magiczny pościg za czarownicą. Panowie odkrywają podziemne lochy ciągnące się pod rzeką, w których ukryte jest źródło pochodzenia magii Salamandry. W końcu dochodzi do czarodziejskiego pojedynku - naprzeciw siebie stają czarna i biała magia...

Jest w "Salamandrze" dużo dobrego. Żwawe tempo, mnóstwo fajnie wykorzystanych elementów narracyjnych - czarodziejskie pojedynki, przeklęte księgi magiczne (zupełnie jak u Lovecrafta), satanistyczna orgia, Lucyfer, (mniam !), laleczki voodoo, seanse spirytystyczne. Do tego dochodzą namiętny grabiński erotyzm, śmiałe wizje (świetny dualizm "magicznego domu"), wspaniałe sceny pościgu za "magicznym śladem" w lochach (tutaj z  kolei przypominają się sceny z "Charlesa Dextera Warda"), w końcu zaś dobrze prowadzona detektywistyczna akcja.
Ale wszystko co dobre przeplatane jest w powieści całymi stronami ciężkostrawnego okultystycznego bajdurzenia, na dodatek podawanymi z tak śmiertelną powagą, że, paradoksalnie, aż się chce śmiać. Stanisław Lem napisał kiedyś o "Salamandrze" że to "okultystyczny produkcyjniak" i trudno się nie zgodzić z tą opinią. Opisywane z namaszczeniem rytuały, stroje ofiarne, przyrządy, nabzdyczone do granic śmieszności kwestie "białego" maga - nie wiem, może dla okultystów te fragmenty mają jakieś znaczenie, ale z punktu widzenia "zwykłego" fana grozy wszystko to psuje tylko rytm narracji, niezamierzenie śmieszy lub, dla odmiany, nuży i irytuje.
Niezbyt też ciekawie wykreowane są główne postaci dramatu. O ile sama tytułowa Salamandra jest intrygująca, seksownie demoniczna i wyuzdana, to już "biały" mag nudzi śmiertelnie. A zachowanie samego narratora, zwalającego całą winę za swój romans na "czary" kochanki - słabe do bólu.
Na domiar złego przy pisaniu "Salamandry" Grabińskiego, po paru latach względnej dyscypliny formalnej, kiedy to trzymał w karbach swój nadmiernie rozhisteryzowany styl pisania, znowu zaczęła nieco opuszczać samodyscyplina. Znowu zaczęły mu się przydarzać komiczne w swej bombastyczności czy sztucznym przepoetyzowaniu fragmenty.
I taka jest cała "Salamandra" - niczym złocista jaszczurka z czarnymi plamami. Fan Stefana  przeczyta i, koniec końców, znajdzie sporo grabińskiego uroku, ale znajomości z dziełem Mistrza nie warto zaczynać od tej książki
PS.
Grabiński pisał "Salamandrę" w roku 1922, wydając ją u szczytu swego powodzenia. Niestety, tak, jak pisałem na początku, wydawanie pretensjonalnych powieści mocno wystudziło jego karierę i doprowadziło do tego, że jeszcze za życia został on autorem mocno zapomnianym. Przydałby mu się dobry, wymagający agent... 

Ira Levin Żony Że Stepford 10/10

Znakomity paranoiczny horror, młodszy krewny "Dziecka Rosemary", poruszający do dziś żywe i budzące namiętności tematy równouprawnienia, i, powiedzmy, ideologii gender. Tytułowa "żona ze Stepford" stała się już obiegowym określeniem "perfekcyjnej pani domu".

Młode małżeństwo przeprowadza się z dużego miasta do spokojnego Stepford. Żona, kobieta energiczna, nowoczesna z zaskoczeniem przyjmuje fakt, ze jedyną działającą w mieście organizacją społeczną jest konserwatywne Stowarzyszenie Mężczyzn, do którego, "dla świętego spokoju" przystępuje również jej postępowy  mąż.

Kobieta, wspólnie z poznaną w Stepford przyjaciółką, usiłuje animować ruch równouprawnienia kobiet, Niestety, starania obu pań rozbijają się o mur obojętności miejscowych gospodyń domowych, zainteresowanych wyłącznie zachowaniem idealnego porządku i gotowaniem smacznych posiłków dla swych rodzin. Co dziwne, kroniki miejskie sprzed raptem paru lat opisują działające wówczas prężnie w mieście organizacje kobiece.
Przyjaciółki, podejrzewając, że na zmiany w charakterze kobiet ze Stepford wpływ mają jakieś związki chemiczne w okolicach miasta, wymuszają na swych mężach zgodę na przeprowadzkę, zaczynają szukać nawet nowych domów. Obie chcą tylko doczekać końca roku szkolnego.
Niestety, nachodzi dzień, kiedy zmiana dotyka również się ostatniej przyjaciółki Już nie ma mowy o żadnej przeprowadzce. Bohaterka, samotnie stawiając opór narastającej paranoi, uświadamia sobie w pewnym momencie przerażającą prawdę. Jedynie ucieczka z upiornego miasta może ją uratować...


Czasami "Żony Ze Stepford" bywają krytykowane za zbyt małą ilość grozy w grozie. Zupełnie nie zgadzam się  z tą oceną. Owszem, brak w książce jump scenes, brak obrzydliwości czy przemocy. Horrory Levina są eleganckie i delikatne w formie, ale absolutnie przerażające w treści. Zamiast pulpowych erupcji przemocy czy złego smaku czytelnika otacza charakterystyczna dla weird fiction atmosfera odrealnienia i stopniowo narastającego niepokoju.  Ale np. w jednej z  najbardziej przerażających scen w książce , swymi "nowymi" mamami zachwycone są dzieci ("mama jest zawsze miła, nigdy się nie złości, robi ciepłe kolacje. Niech zawsze już będzie taka"). Brrrr ! Niech ktoś napisze, że Levin nie straszy !

"Żony Ze Stepford" są  momentami uderzająco podobne do "Dziecka Rosemary". W obu powieściach mamy do czynienia z tajnymi stowarzyszeniami, których spiski, oplatają swymi mackami samotne, pogrążające się w paranoi, bohaterki,nie mogące liczyć nawet na najbliższych. Takie balansowanie na granicy prawdopodobieństwa to mistrzowsko prowadzona przez Levina gra z czytelnikiem  (być może wszystkie wydarzenia to tylko urojenie umysłu rozhisteryzowanych kobiet?)
Doskonałe jest również, że Levin nie usiłuje wszystkiego na siłę wyjaśniać.W zasadzie nie wiemy, czym są "żony ze stepford". Dobra, to, prawdopodobnie, idealne androidy, ale, powieść nagle mnoży kolejne wątpliwości. Czy, rzeczywiście, posiadając takie zdolności, możliwości, technologię, mężczyźni ze Stepford używali wszystkiego tylko w celu stworzenia potulnych domowych robotów ?Przecież to śmieszne.

Elegancja u Levina dotyczy nie tylko treści, ale i formy. Powieść jest napisana bardzo sprawnie, lekko, i minimalistycznie - nie ma w niej ani jednego zbędnego słowa. W rezultacie z książki, którą Stephen King rozpisałby na jedną ze swych pomnikowych cegieł, otrzymujemy miniaturkę formatu pulpowych książeczek - idealną na jedno deszczowe popołudnie.


Doskonała książka - w niczym nie ustępująca swej sławnej poprzedniczce. Nic dziwnego, że aż dwukrotnie była ona ekranizowana. Polecam zdecydowanie starszą wersję - horror zgodny z duchem oryginału. Nowsza wersja nakręcona jest z wyraźnym przymrużeniem oka, jako komedia sci fi.

sobota, 29 września 2018

Janusz Przymanowski Na Celowniku T VI 9/10

Tygrysek z tych najbardziej kultowych - w zasadzie szkicownik i brulion z pomysłami, które autor wykorzystał później w swej najsłynniejszej powieści - arcydziele popkultury PRL, jakim są "Czterej Pancerni I Pies".
"Na Celowniku T-VI" opisuje bitwę, jaką pod Studziankami stoczyła Brygada Pancerna im. Bohaterów Westerplatte. Opisany jest desant czołgów na lewy brzeg Wisły, sposób, w jaki zostały one rozdysponowane i następnie losy poszczególnych jednostek w kolejnych dniach bitwy. Większość momentów została odtworzona w fabule legendarnego serialu - jest początkowa "razwiedka bajom", walka obronna wraz z radzieckimi fizylierami, "zdobycie" niemieckiego czołgu, straceńcza szarża, która prawie wyniszczyła jedną z kompanii,  jest i końcowy triumf polskich czołgistów.
Napisane bardzo lekko, z dużą swadą, momentami wręcz przeszarżowaną - czasem przydałaby się zamiast kokieterii wobec czytających większa precyzja opisu.  Propaganda naturalnie jest - głównie sławiona na każdej stronie wojenna przyjaźń polsko radziecka, ale co do zasady Przymanowski pisze delikatnie i bez prokomunistycznego zupactwa - oddaje m.in. honory płonącej w powstaniu Warszawie.
Bardzo dobrze się czyta - duży "tygryskowy" przebój.

środa, 19 września 2018

Sny Umarłych 8/10

Z dawna wyczekiwana, komentowana na długie miesiące przed datą publikacji, ambitna aż do (momentami) przesady antologia polskiego weird fiction - "Sny Umarłych" ostatecznie w sierpniu ukazała się na rynku. W środku, zgodnie z zapowiedziami, znajdziemy przegląd różnorakich odmian i odcieni współczesnego weird fiction.
O ile fanów gatunku przekonywać dio książki na pewno nie trzeba, o tyle osobom spoza ścisłego zakonu należy się zdanie wprowadzenia. Weird fiction to szczególna odmiana literatury niesamowitej (horroru), koncentrująca się, zamiast eskapistycznej zabawy okropieństwami i grozą fabularną, na badaniu i opisywaniu lęków egzystencjalnych współczesnego człowieka. To gatunek z definicji bardzo artystyczny, mało komercyjny, wymagający od odbiorcy dużego skupienia i szczególnej wrażliwości (skłonność do depresyjnego black metalu ew. dark ambientu mile widziana). Teksty weird fiction rzadko iskrzą się żywą akcją czy jump scenami, nie kreują interesujących postaci i realistycznych relacji międzyludzkich. Często gęsto fabuła zastąpiona jest przez prozę poetycką o depresyjnym, mrocznym charakterze. Warto wstępować do świata weirdu ostrzeżonym i nastawionym na prozę wymagającą skupienia i namysłu, prozę ponurą i przygnębiajacą.

Całość otwiera "Diorama" Anny Marii Wybraniec. Jonasz (tak, ten z brzucha wieloryba), zaciąga się na statek w charakterze lekarza/kucharza. Wkrótce trafia do niego marynarz ze spuchniętym palcem. Okłady z octu okazują się nieskuteczne, opuchlizna rozwija się, ogarnia całe ciało i doprowadza do śmierci chorego w męczarniach. Wkrótce zaczyna chorować kolejny członek załogi a sekcja zwłok ofiary doprowadza do odkrycia istoty choroby.  Opowiadanie jest bardzo creepy, ponure i bardzo odrażające, z efektownym (choć wymagającym nieco namysłu) zakończeniem. Mocny początek zbioru -  7/10



W porównaniu do dusznej atmosfery "Dioramy" "Tamta Dzielnica" Daniela Gapińskiego, mimo swego apokaliptycznego charakteru wprowadza nieco przestrzeni i światła. Opowieśc o tym, jak "nasz"  uporządkowany, przerwidywalny świat, stopniowo zagarniany jest przez chaos, brud i upadek "tamtej dzielnicy" ma wymiar momentami wręcz publicystyczny (łącznie z cytatami z byłego prezydenta RP) napisana jest lekko i efektownie. Bardzo dobrze  się czyta, ciekawie pomyślane i realizowane. Mocne 7/10 i czekam na więcej tego autora.

Kolejne opowiadanie -  "W Poszanowaniu Zasad Dla Pustynnego Miasta" Konrada Knapka, to praktycznie afabularny ligottiański poemat prozą, przebrany w opowieść o tytułowym Pustynnym Mieście (Hollywood ???), zamieszkujących to miasto Aktorów, Agentów, Producentów.
Niestety, "Opowieść" zupełnie mnie nie przekonała. Czasami lektura weird fiction kojarzy mi się z zawodami w podnoszeniu ciężarów. Wychodzi taki zawodnik, napina się, żyły mu puchną, twarz czerwienieje...no właśnie. Pewnie ciężarów inaczej nie da się podnosić, ale w czytaniu preferuję nieco lekkości. Za dużo wydało mi się w "Pustynnym Mieście" takiej śmiertelnej powagi i chęci uchwycenia Najgłębszych Prawd, za mało rozrywkowej grozy. 2/10

Podobne wrażenie wywołały niezrozumiałe, również poetyckie "Lalki I Dusze" Krzysztof Maciejewskiego. Na plus można tylko zaliczyć krótki rozmiar poematu i figurę lalki, samą w sobie mocno niesamowitą. Reszta założenia tego była dla mnie zbyt trudna do uchwycenia, stąd tylko 3/10.

Na szczęście kolejny tekst -  "Śnieg Widmo" Dagmary Adwentowskiej jest bardzo udany, przypominający trochę klimatem co lepsze odcinki serialu "Z Archwium X". W niektórych momentach swego życia narrator traci świadomość, jego umysł wypełnia wtedy tytułowy widmowy śnieg, za którego kontakt usiłują nawiązać tajemniczy Posłańcy. po latach tę samą przypadłość okazuje się posiadać syn bohatera. Świetny, zgrabny twist końcowy dodaje jeszcze niesamowitości temu dobremu opowiadaniu. 7/10

"Zużyć Przed Marcem 1998" Istvana Vizvarego to kolejna udana historia. Połączenie niesamowitości i holocaustu to temat ciekawy, pojawiający się czasami w literaturze niesamowitej. "Zużyć Przed Końcem"opowiada historię łódzkiego dziennikarza, który w poszukiwaniu dobrego tematu natrafia na stary film pokazujący kamienicę w gettcie w czasie wojny. Rozpoczyna on śledztwo mające odkryć położenie domu i historię zamieszkujących dom ludzi. Zamiast znaleźć jednak odpowiedzi, sam znika bez śladu...  Vizvary zręcznie buduje napięcie, precyzyjnie rozwija fabułę. Dobra lektura -  7/10

"Odejdź Królestwo Moje" Krzysztofa Matkowskiego to może najbardziej poetycki tekst antologii - przypominający nieco nieskrępowanym rozmachem wyobraźni "Królestwo Snów" Lovecrafta opis podróży narratora przez szereg fantastycznych krain w poszukiwaniu swej córki. Niestety, czyta się całość trudno, brak określonej linii fabularnej nuży, ostatecznie subiektywnie tylko 3/10  (choć na pewno hardcorowi fani weird będą zachwyceni).

Za to "Najlepszy Pracodawca" Norberta Góry to jedno z najlepszych opowiadań całej antologii. Wizyta inspektora pracy w pewnym magazynie prowadzi do niesamowitego finału, w którym inspektor ten dołącza do załogi...Fajny "korporacyjny" horror, w którym rolę grają nie tyle koszmar  i groza, co raczej duszny niepokój. Byłby z tego świetny film animowany. Gratuluję, doskonałe opowiadanie. 8/10

"Duch" Olafa Pajączkowskiego fabułę ma osadzoną w czasach rewolucji francuskiej. Większość utworu zajmują rozmowy głównych aktorów tamtych czasów, Dantona, Robespierre, Marata czy Saint Justa. W momencie lektury wydawało się ono całkiem dobre, ale. niestety, zapomniałem o ukrytych w nim przenośniach i analogiach losu człowieczego jeszcze przed końcem książki - pozostało mi tylko wspomnienie podzwaniających za oknem łańcuchów... Widać nie było do końca do mnie adresowane, stąd, pamiętając, że czytało się je sprawnie i żywo, subiektywnie ocenię je tylko na 5/10.

Paweł Mateja pisze tak dobrze, że powinien rozważyć, czy nie zając się tym poważniej, nawet ograniczając swe inne aktywności. "Ktoś Powinien Coś Z Tym Zrobić" to dobry przykład jego talentu, pełne narastającego napięcia, niepokoju opowiadanie, w którym recepcjonista pewnego hotelu musi zając się psem, ujadającym całymi godzinami na balkonie jednego z apartamentów. Poganiany przez zniecierpliwionych gości hotelowych bohater musi zmierzyć się z tajemnicą zamkniętego pokoju i "w końcu coś zrobić" z wyjącym zwierzęciem. 7/10

"Ci, Którzy Trwają" Tomasza Graczykowskiego.... cóż, dla tego jednego opowiadania warto byłoby kupić całe "Sny Umarłych"...Były policjant poszukuje brutalnego seryjnego mordercy, zwanego, ze względu na charakterystyczne okaleczania ciał ofiar, Kolekcjonerem Twarzy. Wydaje się przewidywalne ? OK, zacznijmy zatem od tego, że bohater jest "byłym" policjantem z uwagi na fakt że....nie żyje. Jego ciało zostało po śmierci ożywione przez ukryty w trzewiach ziemi, kosmiczny byt.  Byt ten żywi się złem ludzkości, cierpieniem i krzywdą. To w potrzebie złożenia ofiary bóstwu bohater, niczym swoisty Dexter, łowi wszelkiej maści obrzydliwców. Metody jednak, jakimi dochodzi on do prawdy również niż z dobrem nie mają wspólnego.... Akcja pędzi na łeb, na szyję, trup ściele się gęsto, krew bluzga na prawo i lewo, a stężenie grozy i makabry wręcz szokuje czytelnika. Mimo że konstrukcja podziemnego bóstwa ma charakter lovecraftowski, to całość opowiadania bardziej przypomina drapieżny, energiczny styl Clive Barkera z czasów genialnych "Ksiąg Krwi" (trudno mi wymyślić większy komplement). Gorąco polecam - 9/10 i ręce spuchnięte od braw. Zastanawia tylko, czy to opowiadanie to jest jeszcze "weird fiction" ? Jeżeli nawet odpowiedź byłaby twierdząca, to należałoby chyba wymyślić jakiś szczególny podgatunek - powiedzmy "action filled gore horror weird fiction" ?

Po dawce emocji, jaką zapewnili "Ci, Którzy Trwają" trudno było uwierzyć, że kolejny tekst będzie w stanie "się przebić". Tym większe zaskoczenie i brawa dla Rafała Chojnackiego. Jego "Margines Poszerza Się" to mroczny skandynawski thriller, opisujący narastający strach samotnego starca mieszkającego w położonym na odludziu domu. Panicznie obawia się on, że wraz z jesienną nocą z otaczającego jego dom lasu wyjdą demony. na pomoc przybywają mu sąsiad wraz z córką. Ale demony już przybyły... Zawarte w tekście odwołania do Ingmara Bergmana były chyba niepotrzebne, opowieść świetnie broni się sama, szczególnie wspaniałe, pełne grozy zakończenie 8/10

Wojtek Gunia to już uznana marka - prawdziwy mistrz polskiego weird fiction. Nie zawodzi i tym razem, opisując w  "Raporcie W Spawie Objawień Przy Ulicy Szeptów" życie sparaliżowanego starca, godzinami obserwującego z balkonu najbliższą okolicę. Jego uwagę przyciąga opuszczony, podupadający dom, w którego piwnicach podobno objawili się "święci". Starzec obserwuje tajemnicze grupy kultystów (ihaaa!) gromadzących się wieczorami, do których dołącza również jego opiekunka. Świetny, niesamowity finał (trochę przypominający wizją upiornego basenu, "Madonnę "Clive Barkera). Wielkie brawa dla Wojtka, że, będąc trochę arbitrem elegantiarum ligottiańskiego, poetyckiego weird fiction, nigdy nie zapomina, że to jest również horror. 7/10

No właśnie. Kolejny autor - Kamil Subzda w swym opowiadaniu "Trajektorie" bardzo zaniedbał wytworzenia atmosfery grozy. Historia oscyluje wokół zjawiska bifurkacji (niezbyt urodziwe słowo, tak nb.),  na skutek którego zaczynają się pojawiać, no, powiedzmy, sobowtóry niektórych ludzi. Momentami tekst nasuwa skojarzenia z twórczością Grabińskiego ("Po Stycznej", "Fałszywy Alarm") ale zupełnie bez powabu charakteryzującego dzieła Mistrza. W rezultacie powstało dość  ciężkostrawne, zamknięte w kręgu hermetycznych koncepcji opowiadanie. Zupełnie nie dla mnie. 2/10

"Ristretto" Bartosza Orlewskiego cechuje przede wszystkim  rozbuchana do granic wyobraźnia, szalone, "bizarne" wizje, gdzie w rolach głównych występują gadające psy i, ....traktowana antropomorficznie kawa (tutaj jako "Czarna") Być może opowiadanie przypadnie do gustu miłośnikom nurtu bizarro, którzy docenią gtoreskową atmosferę, dla fana grozy jest ono jednak niezadowalające 4/10.

No i niestety przyszedł czas na "Molocha"....  Dziwaczny, turpistyczny tekst, opisujący przybysza w obcym Mieście, krążącego po wnętrzu ogromnego wieżowca (tytułowy Moloch) i poznającego jego mieszkańców nastawiony jest na szokowanie i obrzydzenie czytelnika, ale brak mu mrocznej elegancji (obecnej np. w również paskudnej "Dioramie"). Wizje zawarte w opowiadanej historii wydają się niespójne i chaotyczne, całość czytało się ciężko i z narastającym zniechęceniem. Niestety, subiektywna ocena to 1/10 (choć niewątpliwie niektórzy fani hardcorowego weirdu będą mieć święto).

Za to "Róża Wiatrów" Agnieszki Kwiatkowskiej to bardzo udane, konkretne opowiadanie, w którym proporcje pomiędzy  "weirdem" a grozą są odpowiednio dobrane i zbalansowane. Pracująca w mieście bohaterka wraca na wieś do rodzinnego domu, w którym cały czas zamieszkuje jej siostra. Początkowo wydaje jej się, że tutaj  znajdzie  ukojenie po wielkomiejskim rozgwarze, stopniowo jednak zaczynają ją otaczać niepokojące zjawiska i zdarzenia. Jej siostra ukrywa jakąś mroczną, rodzinną tajemnicę. Dobre, z dreszczem strachu i z efektownym pomysłem -  7/10.

W "Mieszkańcach Osiedla" Piotr Borowiec opowiada historię o położonym na uboczu miasta, tajemniczym osiedlu. Osiedla tego nie ma na mapach, praktycznie brak o nim wzmianek w internecie, sprawia wrażenie niedokończonej, opustoszałej dekoracji. Narrator będzie musiał wyjaśnić tajemnicę i odwiedzić pewną opuszczoną fabrykę.
Pomysł porzuconego w pół budowy osiedla i rodzących się na nim tajemniczych sił (chyba trochę inspirowany "Ślepym Torem" Grabińskiego), jest intrygujący, ale opowiadaniu brakuje trochę grozowego wigoru; wyglądam jakby było ono, nieco na siłę, pisane "pod antologię weird fiction", ze szkodą dla horroru. W rezultacie spodobało się tak sobie -  5/10.

Bardzo miłym zaskoczeniem okazało się za to "W Domu Mego Ojca" Przemysława Pilarka, tym większym, że przecież archetyp "Ojca"  jest  do bólu przez weird fiction wyeksploatowany. Tymczasem tekst Pilarka jest bardzo udany. Trzymając się ścisle kanonów gatunku,  nie wymyślając nawet jakiegoś prochu i nie siląc się na nadmierną oryginalność umiejętnie opisuje poszukiwanie i finałową konfrontację bohatera ze swym ojcem. Bardzo zgrabnie napisany tekst efektownie posługuje się matową, szarą poetyką złego snu - wiodąc do poruszającego zakończenia. 7/10

Duch Lovecrafta unosił się już nad tekstem Graczykowskiego, ale to Tomasz Połoński w opowiadaniu "Kwadra Ostatnia" oddał największy honor Mistrzowi z Providence. Polski naukowiec na zatrudniony na uniwersytecie w Birmingham znika bez śladu podczas poszukiwania tajemniczej księgi. Księga była podobno w posiadaniu miejscowego zdziwaczałego kolekcjonera. Narracja z jednej strony opisuje śledztwo, prowadzone przez angielskiego policjanta, z drugiej zaś opisuje ostatnie chwile przed zniknięciem naukowca. Na duży plus gęsty, lovecraftowski, konsekwentnie budowany nastrój klasycznej grozy. Tajemnicza, zakazana księga, ponure domostwo na uboczu, jego niesamowity mieszkaniec (autor w pewnym momencie zręcznie wykorzystuje motyw fabularny znany z "Terrible Old Man"). Niestety, finał  opowiadania jest mniej udany, swą niedookreślonością trochę rozczarowuje - 6/10

W  tekście "Powrót Bez Powrotu" Radosława Jarosińskiego" czytelnik przenosi się do opuszczonej chatynki, w której podczas odwrotu spod Moskwy ukrywała się grupka żołnierzy Napoleona. Wokół domostwa dziać się zaczynają dziwne zdarzenia, kolejni uciekinierzy giną bez śladu... Zgrabne, i dobrze napisane, choć przydałoby się nieco silniejszy akcent położyć na akcję i horror. 6/10

"Cudowny Świat" Adrianny Wiśniewskiej jest złożony z dwu części, i nie bardzo wiadomo, co je ze sobą łączy. Pierwsza to futurystyczne sci fi,  w nieco post apokaliptycznej scenerii bohaterka walczy o zdobycie żywności, W części drugiej, niezrozumiale zmienia się perspektywa i tonacja utworu; konająca w jaskini smoczyca uskarża się na ludzkość odbierającą jej terytorium. Echo pojawia się też w tej historii, ale bardzo trudno pojąć, jaka logika spajać ma ze sobą te dwie opowieści. Niestety, jedynie 2/10.

Niestety, w tekście "Febra" Pawła Matuszka zupełnie nic do siebie nie pasuje. Tym razem pojawia się aż pięć różnych, zupełnie od siebie oderwanych historii, bez wspólnego mianownika, bez łączącego je tematu i kierunku, do tego żadna część nie była zbyt efektowna fabularnie, a całość napisana jest napisanych ciężko i niewdzięcznie (trudno nawet zrozumieć dziwny skład utworu - podział na dwie kolumny).  Z przykrością ponownie subiektywne 1/10.

Na zakończenie zbioru czekają jeszcze trzy propozycje zagranicznych gości :

Pierwszy z nich, David Harrington w opowiadaniu "Maggona Beach", nie zachwyca. Owszem, po ogromnej dawce artystowskiego, wyrafinowanego  do granic weird fiction miło się, dla odmiany, czytało prostą historię rodem z horrorów sf powstających w latach 50-tych, opowiadającą o poszukiwaniu przez dwójkę naukowców lovecraftowskich morskich potworów. No ale cała fabuła sprowadza się do tego, że para przybywa na plażę, na której stwory ich atakują, a oni  uciekają. Odnosi się wrażenie, że tekst miał być o wiele dłuższy i bogatszy (niepokończone wątki, pourywane myśli i kierunki rozwoju fabuły) ale coś spowodowało, że autor przedwcześnie zakończył dobrze zapowiadającą się historię. Przez to tylko 5/10.

Mort Castle w "Portrecie Owalnym" dał prawdziwy popis erudycji i jednocześnie poczucia humoru "Portret" to kapitalna literacka zabawa motywami znanymi z opowiadań Edgara Allana Poe (Portret Owalny, William Wilson czy Przedwczesny Pogrzeb), w której dowiadujemy się, że  Poe  bynamniej nie umarł w roku 1849, że emigrując na zaproszenie Baudelaire'a do Francji dożył tam 80tki, a jego wnuk przyjaźnił się z Hemingwayem i Scott Fitzgeraldem. Zabawne, świet nie napisane - doskonała rozrywka i  prawdziwa przyjemność lektury - 8/10.

I na koniec Thomas Ligotti i "Nethescurial". Jak to się mawia - I wtedy wszedł on, cały na biało...Mistrz współczesnego weird horroru swym niezwykłym, czarniejszym od smoły opowiadaniem fantastycznie spuentował całość zbioru. Historia tajemniczej wyspy Nethescurial,   pojawiającej się na różnych mapach, wyspy na której kultyści dokonują swych odrażających rytuałów - jest tak naprawdę opowieścią o  wszechmocy tkwiącego pod powierzchnią otaczającej nas rzeczywistości Zła, o mrocznej złowrogiej lawie przelewającej się za zasłoną naszego świata. Przyznać trzeba, że lektura "Nethescurialu" jest ciężka i momentami niewdzięczna - tę gęstą, poetycką prozę trzeba czytać powoli i dać sobie czas na posmakowanie - ale wtedy kondensacja mroku i grozy zawarta w tej opowieści szokuje. "Nethescurial" nadaje się na tytuł  blackmetalowej płyty, czy na manifest artystyczny  Może nie jest tak fabularnie zabawny jak opowiadanie Graczykowskiego, ale koncepcyjnie wręcz obłędny. To wspaniałe zamknięcie "Snów Umarłych", przykład możliwości kryjących się w nowoczesnym weird fiction.
                                                                 *
 Wydaniu "Snów Umarłych" od początku towarzyszyła atmosfera pewnej niezwykłości. Pewne zawirowania mające miejsce zaraz po ogłoszeniu naboru tekstów do antologii, zamiana redaktora, proces selekcji opowiadań, długotrwała, rozpoczęta na długo przed premierą kampania reklamowa, a w końcu trochę przeciągający się druk - wszystko to kreowało nastrój oczekiwania na coś szczególnego. Jaki był efekt tych zapowiedzi i oczekiwań ?
Generalnie poziom literacki całej antologii jest bardzo wysoki. Pochwalić należy staranną selekcję i redakcję opublikowanych tekstów. Ale też weird jest tak bardzo specyficzny i hermetyczny, że nieprzygotowanego odbiorcę potrafi znudzić, zmęczyć czy odrzucić. Stąd też prezentowane powyżej oceny poszczególnych tekstów mają charakter wyłącznie subiektywny i nie uzurpują sobie prawa do oceny  klasy literackiej, a jedynie są wyrazem indywidualnej radości i przyjemności czytania. "Prawdziwi" fani weird fiction będą często gęsto odbierać teksty zamieszczone w antologii zupełnie inaczej.
Odrębnej pochwały wymaga bardzo efektowne wydanie książki -któryś raz z kolei udaje się Phantom Books wydać książkę - artefakt - piękną, również jako przedmiot, pozycję, która jest ozdobą półki bibliotecznej. Zaś obraz Marcina Sachy na okładce jest po prostu wspaniały, twarda lakierowana okładka z wypukłym grzbietem tylko uwypukla piękno tego dzieła.

Mam "Sny Umarłych" na widocznym miejscu mojej domowej kolekcji - i polecam wszystkim wyrobionym, poszukującym wyzwań emocjonalnych i intelektualnych, fanom artystycznej literatury grozy. Ode mnie całościowe 8/10.

wtorek, 18 września 2018

Polska Groza XXI

Horror nie ma w Polsce łatwo. Co prawda szczególna estetyka gatunku, odmienność od powszechnie akceptowanych form i rozwiązań fabularnych wszędzie na świecie utrudnia zdobycie szerokiej popularności (choć Stephen King udowadnia, że można tę barierę pokonać), niemniej Polska niechęć do grozy jest szczególna i głęboko wszczepiona w świadomość społeczną.

Szukając przyczyn takiego stanu rzeczy cofnąć się trzeba do momentu, w którym powstawał literacki horror. Pominąwszy oświeceniową powieść gotycką, groza, jako świadomy siebie gatunek, pojawiła się w literaturze wraz z romantyzmem.  Gdy jednak świat zachwycał się "Frankensteinem" Mary Shelley, opowiadaniami E.T.A. Hoffmana, T. Gautiera czy E.A. Poego, polskim twórcom przyszło oddać swe pióra w służbę umiłowanej, rozrywanej zaborami Ojczyzny. Nie wypadało przecież zajmować się salonowymi opowiastkami o duchach, gdy Polska cierpiała w okowach zaborcy. A przecież wątki niesamowite pojawiały się we wczesnej twórczości Mickiewicza czy Słowackiego !
Nie inaczej było na dalszych etapach rozwoju literatury. Fantastyka, groza, znajdowały w niej swe wyraźne miejsce, ze szczególną siłą wybuchając na przełomie XIX i XX wieku. W Polsce jednak, nawet jeżeli tematyka nadprzyrodzona przebijała się do sztuki, czyniła  to raczej jako dodatek, ozdobnik dla sztuki zaangażowanej narodowo, patriotycznie (dobrym przykładem jest  "Wesele" Wyspiańskiego, chętnie czerpiące z arsenału grozy). Jedyną godną odpowiedzią artystyczną na boom, jaki literacki horror przeżywał na przełomie wieków jest, (nb. nieco spóźniona) twórczość Stefana Grabińskiego.
Zabory i będące na nie reakcją patriotyczne wzmożenie literackie to jednak tylko połowa nieszczęścia. Prawdziwa Czarna Noc nastała dla horroru w Polsce po II Wojnie Światowej.
Panujący w PRL realny socjalizm swym żelaznym uściskiem zarządzał, w stopniu dziś trudnym do wyobrażenia, całością świadomości społecznej. Państwo układało programy szkolne, gdzie elementy fantastyczne z literatury były bez litości rugowane, państwo również, jako jedyny wydawca, odpowiadało za politykę wydawniczą. A realny socjalizm fantastykę uznał za zbędną, niepotrzebną ludowi pracującemu miast i wsi. Owszem, akceptowana była tzw. fantastyka naukowa, ukazująca postęp ludzkości (najchętniej oczywiście panujący na całym świecie pokój i komunizm), podboje kosmosu, kształtowanie charakterów... ale bajki ludowe ? straszące historyjki ? Jakieś dziecinne potwory za zasłonami, duchy, szaleńcy ? Coś takiego dopuszczalne było wyłącznie jako element tzw. klasyki literatury.
Podobne podejście było elementem wychowania szkolnego. Preferowane były umiejętności techniczne, konkret i użytkowy realizm, nie zaś oddawanie się dziwacznym mrzonkom i fantazjom.
W konsekwencji groza w PRL mogła istnieć wyłącznie ukryta, przebrana w kostium science fiction (tak czynili np. Stanisław Lem czy Adam Wiśniewski  Snerg).

Kiedy wraz z końcem socjalizmu w ten krajobraz nagle wtargnął wolny rynek, na czele szturmu na świadomość czytelniczą stanęła do tej pory pogardzana fantastyka nienaukowa - reprezentowana przez rozliczne serie fantasy i prawdziwą nawałnicę horrorów. W końcu można było trudno do tej pory dostępną grozę czytać, w końcu można było cieszyć oczy świadomie krzykliwymi i tandetnymi okładkami, zaczytywać się w pełnych makabry i grozy fabułach.
Właśnie wtedy, ćwierć wielu temu, rodzić zaczął się współczesny polski fandom grozy. To powstała wówczas fascynacja horrorami napędza dzisiejszych Autorów, wydawców, dziennikarzy, blogerów, fanów.  Trzeba jednak było poczekać, by ludzie w swej pasji podorastali. Póki co, lata dziewięćdziesiąte dla rodzimej grozy były wciąż skromne. (efekt patriotyczno-funkcjonalistycznego wychowania PRL). Pozostała z tego okresu raczej pastiszowa twórczość Jerzego Siewierskiego, zapomniane (niesłusznie) opowiadania Nowosada czy Oszubskiego, czy w końcu genialny, aczkolwiek trochę niedoceniany tryptyk powieściowy Małgorzaty Saramonowicz ("Siostra", "Lustra", "Sanatorium").
Dopiero XXI wiek przyniósł stopniową, narastającą ostatnio w postępie geometrycznym, rewolucję.
Najpierw Łukasz Orbitowski, potem inni, Jakub Małecki, Robert Cichowlas, Kazimierz Kyrcz, Dawid Kain, Stefan Darda i wielu, wielu innych, zaczęli wydawać powieści i zbiory opowiadań grozy. Publikacją polskiej grozy zajęły się wydawnictwa : Fabryka Słów, Zysk, Videograf. Powstały również mniejsze, wyspecjalizowane w gatunku inicjatywy : Oficynka, Genius Creations, Gmork, Phantom Books, Dom Horroru czy Wydawnictwo IX. Wielu Autorów samodzielnie wydaje swe książki; za pośrednictwem nowoczesnych inicjatyw wydawniczych w np. Novae Res ("vanity publishing") czy to w formie e-booków (np. RW2010).  Dziś pod względem ilościowym polska literatura grozy na pewno jest u szczytu swych możliwości. Wydanych, obecnych na rynku jest kilkaset pozycji. Rokrocznie pojawiają się nowe wydawnictwa, nowe książki, nowi autorzy.

Ta nawałnica ilościowa nie przynosi jednak, póki co, wymiernego efektu ekonomicznego. Pisząc wprost, literacki horror to wciąż w Polsce bardziej pasja niż biznes. Z pisania czy wydawania horroru w Polsce bardzo trudno zrobić sposób na utrzymanie. Imponuje rosnący, wydaje się bez ograniczenia, rynek kryminałów, rośnie bogaty rynek fanów fantastyki. A w światku horroru, czasami można odnieść wrażenie, że na jednego piszącego przypada jeden czytelnik.
Jest na to jedna rada - "róbmy swoje". Siłą rzeczy obecne ożywienie będzie musiało, prędzej czy później, zaowocować zwiększoną sprzedażą książek, zwiększoną liczbą fanów gatunku. Trzeba cierpliwie tworzyć, publikować, promować, dyskutować, nawet spierać się.
Naturalnie  - konieczne będą rozwój, poprawa jakości, ostatecznie selekcja. Słabsi autorzy będą musieli poprawić warsztat, odnaleźć świeże pomysły. Lepsi zaczną cieszyć się większą rozpoznawalnością, popularnością, ostatecznie zaś będą na horrorze lepiej zarabiać.

Takie założenie wymaga szczerej rozmowy, gorących pochwał, ale i uzasadnionej krytyki. w końcu zaś ożywienia, emocji, gorących dyskusji.
Kilar kiedyś powiedział, że bardzo lubi, kiedy jest ostro krytykowany, wręcz odsądzany od czci i wiary. "Ważne, że moja sztuka obudziła prawdziwe emocje. Pewnie, chciałoby się wszystkich zachwycić, ale tak nigdy być nie może. Jeżeli ktoś żywo krytykuje moje dzieło, znaczy to, że się z nim zapoznał, gotów jest z nim się kłócić, atakować. Może kto inny zechce bronić? Przynajmniej będzie głośno. Najgorzej, kiedy znajomy publikuje zdawkowe pochwały. Podejrzewam wtedy, że nawet nie słuchał ocenianego utworu..."

W celu przybliżenia fanom grozy niektórych tytułów, promocji gatunku, wreszcie krytycznej dyskusji Lubię Grozę rozpoczyna cykl opinii książkowych poświęconych polskiemu współczesnemu horrorowi, zatytułowany "Polska Groza XXI".

Na początek parę zdań o założeniach, jakie przyświecać mają publikowanym opiniom.

- Po pierwsze, z szacunkiem i życzliwością dla Autorów i Wydawców. Każdy Autor poświęca na pisanie mnóstwo czasu, energii i zapału, pisze z najszczerszymi intencjami, z nadzieją na to, że jego książka spodoba się czytelnikom. Wydawca angażuje swój czas i środki, by książka odniosła sukces. W warunkach polskiego rynku grozy ich działania wynikają dużo bardziej z pasji, z upodobania do gatunku, niż z chęci zysku. Zatem nawet jeżeli efekt ich prac nie przypadnie mi do gustu, krytykę wyrazić wypada z szacunkiem, maksymalnie merytorycznie wskazując, co i dlaczego nie zyskało uznania,

- ważną rolą opinii na temat książki jest prezentacja jej treści. Owszem, w odniesieniu do kluczowych rozstrzygnięć finałowych obowiązuje spoiler agent, ale nie dotyczy to streszczenia głównych założeń fabuły. Takie streszczenie ma, w mojej ocenie, większą moc zainteresowania potencjalnych czytelników,

- cykl zakłada pisanie o różnych utworach polskiej grozy powstałych w XXI wieku. To nie jest z założenia cykl promujący nowości. Zatem nie należy wiązać z nim nadziei na przedpremierowe recenzje - ich zadaniem nie jest krytyczna ocena, a zainteresowanie nowością, promowanie jej. Nie znaczy to, że nowo wydawane pozycje nie mogą tu zostać omówione, ale, generalnie,  nie takie jest zadanie cyklu,

- na koniec (lekko podrasowany) cytat z Pisma "obyś był zimny, albo gorący, a nigdy letni !". Czytanie to również emocja. Dobra książka zachwyca, zła książka złości. Stąd, mimo deklaracji o szacunku i życzliwości zdarzą się oceny surowe i krytyka ostra. Ale po pierwsze, szczera krytyka jest warunkiem rozwoju sceny. Po drugie, źle czy dobrze, pal sześć, byle sztuka budziła emocje (to z kolei Wojciech Kilar). Jednemu się nie spodoba, może drugiemu przeciwnie, wszystko to może ożywić zainteresowanie omawianym tytułem.

Pozostaje tylko zaprosić do lektury książek polskich autorów, do dyskusji na temat przeczytanych pozycji, do krytyki i pochwał. W ten sposób  Lubię Grozę zamierza kontynuować swą misję promocji Polskiej Grozy powstałej w XXI wieku. Enjoy.

Wacław Malten Tajemnicze Bronie 7/10

Tygrysek stanowiący coś pośredniego między "Sensacjami XX Wieku" a "Sondą". Krótki opis wybranych wynalazków wykorzystywanych w trakcie drugiej wojny światowej, wyścig naukowców oaństw osi i krajó alianckich.

Na początek torpedy akustyczne i przeciwdziałające im trały, następnie radar - zarówno lotniczy, jak i stosowany w wojnie na morzu. W dalezej kolejności przychodzi pora na bron rakietową - niemieckie Nebelwerfery i radzieckie Katiusze, jest rozdział o bezzałogowych samolotach bombach i kamikaze, całość kończy zaś ponury rozdział poświęcony powstaniu i użyciu broni atomowej.

Ciekawa lektura, czasami nieco grzęźnie w szczegółach technicznych, ale niektóre fragmenty i opisy są fascynujące (walki z U-Bootami, prace nad bronią atomową). Do książeczki wkradło się nieco zimnowojennej propagandy - szczególnie w końcowych, "atomowych" fragmentach, gdzie podli imperialiści już, już knują, jak po wojnie grozić atomowym grzybem demoludom. Ale te wtręty nie mają zasadniczego wpływu na wysoką ocenę całości ciekawej książeczki.

niedziela, 9 września 2018

OLS 6 2/2017 6/10

Smętnie, że  niniejsza opinia zbiega się w czasie z informacją o zawieszeniu wydawania Okolicy Strachu. Mimo, że motywacje Wydawcy zrozumiałe i priorytety takoż (Phantom Books i kolejne książki to najważniejsze), to wielka szkoda. Właśnie periodyki literackie w rodzaju Okolicy Strachu powinny być miejscem prezentacji Autorów grozy, tak debiutantów jak i doświadczonych twórców. Rolę tę w Polsce pełnią, z mieszanymi efektami, rozliczne antologie. W ich przypadku często narzucona tematyka, deadliny czy czasami przypadkowy dobór Autorów szkodzą  końcowej jakości, podczas gdy Okolica większości tych pułapek unikała, mogąc wybierać co kwartał z puli przesłanych do redakcji tekstów, z reguły z bardzo dobrym skutkiem.
Należało się jednak spodziewać, że nie zawsze będzie wiosna i po serii zeszytów dobrych i bardzo dobrych musiał przyjść moment na zbiór słabszy. Nie to nawet, że teksty zgromadzone w OLS 2/2017 są rzeczywiście "słabe", mają one dość równy poziom, rzecz w tym, że jest to poziom dość przeciętny, trudno się spodziewać, by pozostały w pamięci na dłużej.

Zacząć wypada od tekstu najlepszego - Krzysztof Grudnik i jego "Spotkanie Po Latach" (7/10) Opowiadania urzeka elegancką formą, gdzie Autor zręcznie łączy klasyczną, stylizowaną na dawne opowieści niesamowite narrację, z najnowocześniejszą tematyką (social media). Fabuła wymyślona jest równie elegancko i zgrabnie, brak jednak niej autentycznego żaru i pasji twórczej, ma ono raczej charakter literackiej zabawy Autora. No i główny pomysł narracyjny, oszukańcze medium ,które faktycznie zostaje skonfrontowane z Nadprzyrodzonym jest mocno wyeksploatowany w gatunku, a "Spotkanie Po Latach" nic szczególnie nowego do schematu nie wnosi.

Drugi godny pochwały tekst numeru to "Giermek I Śmierć" Przemysława Karbowskiego (7/10). Jest to intrygująca opowieść, której narrator od dzieciństwa podczas tragedii rodzinnych spotyka na swej drodze samą Panią Śmierć. Jej końcowe pojawienie zmierza do dość przewidywalnego, ale udanego twista końcowego. Niestety, odwrotnie niż to miało miejsce z opowiadaniem Grudnika, Autora chwilami zawodzi styl. Szczególnie pod koniec tekstu pióro gdzieś mu uciekło i stracił parę akapitów na dziwaczne dywagacje na temat "giermków", korporacyjnych wyścigów szczurów itp. (pisane w robocie?). Ostry redaktor by wyciął.

Kenneth Grant powraca z dość banalną opowieścią o spotkaniu z duchem kochanki Crowleya. Grzegorz Gajek  prezentuje słuszny światopoglądowo, acz mało ciekawy fabularnie moralitet "A Diabeł Kroczy Między Wami" (5/10), gdzie dwójka wzmożonych narodowo łobuzów dokonuje rasistowskiego napadu na arabskiego chłopaka. Uchodźca okazuje się jednak kimś zupełnie innym niż to na pierwszy rzut oka się wydawało, a obu napastnikom przyjdzie drogo zapłacić za swą nienawiść.

Najmniej podobał mi się "Pan Kukiełka" Dawida Kaina (4/10) usiłujący łączyć udany opis bólu po stracie (choć do Kinga i jego "Cmętaża" daleko) z horrorem rodzinnym, ale grzęźnie w słabej anegdocie o tytułowym Panu Kukiełce, nawiedzającym nocą pokój syna narratora.

Zawiodła mnie również "Huba" Krzysztofa Zajasa (5/10) - autora bardzo cenionego za powieść "Oszpicyn".  Historia o spotkaniu z Diabłem podczas wieczornego joggingu, opowiadająca o wędrówkach w czasie w celu zapobieżenia tragediom (trochę jak w "Efekcie Motyla") nie jest ani zbyt spójna ani zbyt straszna. Owszem, napisana jest przyzwoicie, ale chaos narracyjny nie pozwala tego należycie docenić.

Agnieszka Osikowicz Chwaja przedstawia utrzymaną trochę w stylu Feliksa Kresa (a nawet George A.A. Martina i jego Nocnej Straży) mroczną opowieść fantasy (6/10). Do położonej na uboczu placówki wojskowej przybywa młody inspektor by zbadać sprawę szczególnej efektywności dowodzącego nią weterana w wybijaniu okolicznych maruderów. Na miejscu okazuje się, że obok gorliwości wiarusa w mordowaniu przybyszowi przyjdzie zmierzyć się z grasującą wśród żołnierzy obcą Obecnością, Jest w tym potencjał na ciekawą powieść, ale raczej nie jest to horror.

Część literacką zamyka osadzone w realiach II wojny światowej "1941" Jakuba Tyszkowskiego, czerpiące nieco z kingowskiego "Cmętaża Zwieżąt", z koncepcją ożywiania zmarłych. Opowieść wydała mi się jednak dość chaotyczna i mało atrakcyjna fabularnie (5/10)

Czego zabrakło opowiadaniom, to nadrobiła bardzo dobra część publicystyczna.

Na początek świetny, ciekawy wywiad z szefową wydawnictwa Albatros, trochę o obecnym polskim rynku książki, trochę o zasłużonym, dla polskiego rynku grozy wydawnictwie Prima (m.in.  kultowa już seria Mastertona), założonym i prowadzonym przez Andrzeja Kuryłowicza, ojca rozmówczyni.

Drugi wywiad przeprowadzony jest z ekipą twórców ekranizacji powieści Jacka Ketchuma "Cover" i przeznaczony raczej dla fanów jego twórczości.

Olga Kowalska zaczyna nowy zajmujący cykl - tym razem o niesłanym londyńskim "szpitalu psychiatrycznym" Bedlam (naprawdę Bethlem) - miejscu związanym fabularnie z wieloma opowieściami grozy (obecnym chociażby w popularnym serialu Frankenstein Chronicles).

Największe brawa  jednak należą się  Marcinowi Knyszyńskiemu za kapitalny tekst o twórczości Adama Wiśniewskiego Snerga, i weirdowej grozie, która ukryta jest w jego powieściach fantastyczno naukowych. I Snerg pisarz niełatwy, i Marcin dość gęsto pisze, nie idąc na kompromis z przystępnością, a jednak czytało się  to z zapartym tchem i rosnącą chęcią, by  jaknajszybciej zapoznać się z twórczością Wiśniewskiego.
Numer zamyka bardzo dobry, mroczny komiks Joanny Łańcuckiej - Kijowskie Wiedźmy,  warto byłoby tylko gdzieś napisać, że jest on adaptacją oryginalnego opowiadania rosyjskiego (a w zasadzie ukraińskiego) pisarza, Oresta Somowa.

Jeszcze raz uronić trzeba łzę nad zawieszeniem wydawania Okolicy Strachu, i gnać trzeba ku lekturze kolejnego jej numeru.




czwartek, 6 września 2018

Duchy Dzungli

Wołoszański tworząc swój cykl "Sensacje XX Wieku" musiał naprawde być pod wyraźnym wpływem lektury wczesnych tygrysków. "Duchy Dżungli" to kolejny bardzo dobry, pozbawiony naleciałości propagandowych, skoncentrowany na opowiedzeniu ciekawej historii z czasów II wojny światowej, tomik.
Książeczka przybliża czytelnikom mniej znany teatr wojenny - opisuje ona działania Aliantów na terytorium Birmy (w tygrysku zwanej jeszcze Burmą), ze szczególnym naciskiem na aktywność angielskiego generała  Wingatea i utworzonej przez niego jednostki "czinditow", na pół partyzanckiego oddziału, który, zrzucony na spadochronach, prowadził działania zaczepne i nękające głęboko na zapleczu wroga.
"Duchy Dżungli" opisują okupiony wysiłkiem i krwią pierwszy rajd Czinditów z roku 1943, którego sukces przyniósł  Wingate'owi uznanie i stopień generalski.Opisują również drugi, znacznie większy atak, przeprowadzony w roku 1944 (w jego trakcie Wingate zginął w katastrofie samolotowej, ale jego jednostka wslawila sie mestwem i skutecznością).
Skrótowo zrelacjonowana została również cała kampania aliancka 1944/1945, w konsekwencji której całą Burma została odbita z rąk japońskich
Bardzo dobra, ciekawa lektura. Godne polecenia miłośnikom historii II wojny światowej.

Graham Masterton - "Czarny Anioł" 5/10

Zaczyna się zgodnie z recepturą hitchcockowską, od trzęsienia ziemi. Scena brutalnego zamordowania całej rodziny jest jedną z mocniejszych j...