Bardzo zaskakująca, zupełnie nie Guy N. Smithowa pozycja - bardziej thriller medyczny niż pulpowy horror.
W ośrodku wczasowym "Raj" przypadkowo wybrana grupa osób poddawana jest prowadzonym przez państwo tajnym eksperymentom, polegającym na stałym podawaniu nowego środka halucynogennego. Tak dokładnie nie bardzo wiadomo, jak on działa (Guy nie wchodzi w zbędne szczegóły :) ) - generalnie wzmacnia on do maksimum odczucia i wyobrażenia badanych ludzi, W efekcie mamy do czynienia z serią dość groteskowych sytuacji - pewne małżeństwo wierząc, że nadeszła Nowa Epoka Lodowcowa, siedzi zziębnięte w campingu (w rzeczywistości jest środek upalnego lata), szalony lewacki agitator usiłuje wzniecić w ośrodku robotniczą rewolucję, pewna kobieta zachodzi w urojoną ciążę.
Początkowo eksperyment wydaje się nieszkodliwy, kiedy jednak oszołomiony koktajlem specyfiku i własnych narkotyków hippis w szale morduje dwie dziewczyny, sytuacja gęstnieje. Co gorsza, antidotum na specyfik okazuje się bezskuteczne, ofiary pogrążają się coraz bardziej w obłędzie. Do obozu przybywa wynajęty przez państwo killer. Zagrażające ujawnieniu tajemnicy osoby zaczynają ginąć w serii nieszczęśliwych wypadków.
"Obóz" wzbudza mieszane uczucia. Z jednej strony za pochwałę zasługuje Guyowa ambicja napisania czegoś lepszego niż codzienna pulpa. Zdania budowane są staranniej, fraza tekstu jest wyraźnie lepsza, mniej też wątpliwych ozdobników stylistycznych (wykrzykniki, kursywy itp.). Akcja obywa się bez nadmiaru tanich chwytów, wulgarnego seksu czy gore. Na odrębną pochwałę zasługuje zaskakująco dobry (jak na Phantom Press) przekład - komunikatywny i przejrzysty w czytaniu.
Pomysł na powieść jest całkiem atrakcyjny, niestety, jego wykonanie tradycyjnie kiepskie. Nie dość, że fabuła zmierza zasadniczo donikąd, to jeszcze urywa się bez sensu w połowie opowiadanej historii. To częsta przypadłość Guya - efekt braku planu i pisania na czas pod umówione deadliny. Nie musi to być wielka wada - w końcu nie o sprawność warsztatową w książeczkach Guya N. Smitha idzie. GNS cieszy się wręcz "pewną renomą" - prostackie efekty specjalne czy szajska narracja to jego trademarki. Ale kiedy pozbawia on swą prozę pulpowego mięsa i usiłuje skonstruować "regularny" thriller - słabości techniczne prozy stają się tym bardziej widoczne. Parę campowych scen i nieźle wykreowana galeria barwnych postaci, to nieco za mało. Za ambicję - aż 8/10, za samą powieść tylko 4/10, a do tego punkcik za nazwisko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz