Guy N. Smith, uchodzi, nie bezzasadnie, za twórcę niskolotnej pulpy grozowej. Tanie pomysły, prostacki styl pisania, banalne fabuły, do tego ordynarny seks i fruwające naokoło flaki, Ale, "Wyspa" udowadnia, że, jak mu się chce, to potrafi wymyślić naprawdę wciągającą i niesamowitą historię. Gdyby jeszcze mu się chciało napisać książkę do końca (zamiast przerywać niewiele po połowie) byłoby wręcz wspaniale. Nawet jednak to, co ostatecznie ujrzało światło dzienne, zasługuje na docenienie i, rzadką u tego Autora, pochwałę.
"Wyspa" dzieje się na dwu planach czasowych, wzajemnie się przeplatających i, gdzie toczą się równolegle dwie zazębiające się historie. Już sam ten patent, całkiem starannie prowadzony, budzi uznanie.
Pierwsza opowieść, survival horror z satanicznym twistem, toczy się w XVIII wieku. Szkocki arystokrata, rozwścieczony brakiem męskiego potomka, wysyła swą żonę i cztery córki na bezludną i jałową wyspę Ulver, by tam, ku chwale Szatana (tak, arystokrata jest oczywiście praktykującym satanistą) zmarły z głodu. Kobietom udaje się podstępem zatrzymać na wyspie kulawego sługę, który, w miarę swych skromnych możliwości, łowiąc króliki i ptaki, oraz zbierając gnijące wodorosty, zapewnia przez jakiś czas grupie minimum wyżywienia. Najmłodsza z córek, po części pod wpływem swego paskudnego charakteru, po części zaś na skutek podszeptów demonicznej istoty, którą, wydaje jej się, spotkała w jednej z jaskiń wyspy, namawia sługę do spisku - zagłodzenia pozostałych kobiet i triumfalnego powrotu do ojca.
Bez względu na spiski śmierć wkracza na wyspę, jedna z sióstr ginie, druga umiera w chorobie, wraz z nadchodzącą zimą kończy się zaś żywym jakiekolwiek jedzenie...złowrogi umysł najmłodszej córki znajduje makabryczne wyjście z sytuacji.
Druga historia to z kolei tzw. paranormal horror - na wyspę przybywa załamany tragiczną śmiercią żony Frank Ingram. Zamierza w ciszy i spokoju poukładać swe życie po tragedii. Pewnej nocy jednak, po burzy, bo jego domku trafia pięć kobiet, jedna starsza i cztery nastolatki. Jak mówią, ich łódź rozbiła się podczas burzy, chcą zatem u Franka doczekać przybycia transportowego promu.
Nie trzeba Sherlocka Holmesa ani żadnych spojlerów, by domyślić się, że samotnego mężczyznę nawiedziły duchy kobiet uwięzionych na wyspie dwa stulecia temu.
Napięcie pomiędzy gospodarzem a przybyłymi rośnie z godziny na godzinę, a jednocześnie zaczynają się powtarzać makabryczne zdarzenia z odległej przeszłości. Wszystko zmierza do, nawet jeśli przewidywalnego, to odpowiednio przerażającego finału.
Bardzo dobra powieść, świetnie wywołująca nastrój narastającej grozy. Jest ona ozdobiona i efektownymi jump scenes i odpowiednią dawką pulpowej ohydy (pojawia się, niczym w "Kulcie Kanibali" tegoż Smitha pieczone ludzkie mięso, również odrażająca scena ofiarowania ludzkiego płodu Szatanowi - to jako swego rodzaju hommage dla włoskiego horroru "Anthropophagus"), ale zasadnicza jej treść jest, jak na Smitha oczywiście, całkiem "elegancka" i wyważona. Anglicy mają dwa dobre słowa, służące na opisanie nastroju książki - "creepy" i "eerie". Zimne, szare niebo, płowiejące wrzosowiska, zgniłe bagno, do tego bądź wiejący wicher bądź szalejące burze.... Groza rodzi się głównie poprzez narastające pomiędzy mieszkańcami (więźniami) wyspy napięcie, ale potęgowana jest przez dodatek nadprzyrodzonych, mrocznych sił (niewykluczone jednak, że są one jedynie projekcją zła tkwiącego w umyśle).
Wadą "Wyspy" jest ewidentne przerwanie opowieści w połowie, no 2/3 historii. Aż się chce zawołać - "Guy, why ?" (się mi zrymowało, jakby ktoś nie zauważył). Książka ma swój własny rytm, wyznaczany przez kolejne śmierci na wyspie - i oto nagle, na, że tak napisze, dwa trupy przed końcem, Smith skręca i wali na skróty do pospiesznego finału. Jasne, jakoś to narracyjnie splótł i uzasadnił (do finału potrzebne są dwie silne kobiety), ale jasne jest też dla mnie, że pierwotnie plan miał inny i finał miał w innym, niż obecny, kierunku podążyć. No ale pulpa jest pulpą a termin wydania rzeczą przeświętą (pisał o tym Smith w swym poradniku "Writing Horror Fiction") więc choćby na przełaj w pieczarki, ale książkę trzeba skończyć.
Mimo tej wady całość czyta się świetnie, i frajda dla miłośnika grozy zapewniona. Zasłużone 6/10, plus 1 za generalnie dobry, świeży pomysł i plus 1 za samego Guya (bycie "fanem" zobowiązuje) - w sumie 8/10. Dobra rzecz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz