Przejdź do głównej zawartości

Stephen King - "Holly". 7/10



„He did it again”…

Lata mijają, a Stephen King wciąż dostarcza nowych dreszczy, nowych przygód, nowych świetnych książek. O ile jego rówieśnicy mocno już zwalniają (think George R.R. Martin), to u Króla Stefana – „co rok prorok”. I co rok mocny, udany tytuł. “Holly” to kolejny powód do dumy: świetna mieszanka mrocznego thrillera i horroru (wiem! wiem! będzie jeszcze o granicach gatunkowych!), przyprawiona sporą dawką czarnego humoru i – co charakterystyczne dla „późnych Kingów” – refleksją nad starością i odchodzeniem.


+


Fabuła -  tym razem wyjątkowo krótko, bo i sama powieść, mimo typowych Kingowskich rozmiarów, jest konstrukcyjnie prosta i jednym wątkiem zmierza prosto do celu.

Matka zaginionej dziewczyny zwraca się do agencji Finders Keepers (czyli do pani detektyw Holly Gibney) z prośbą o pomoc w odnalezieniu córki. Dziewczyna ostatni raz była widziana w pobliżu parku miejskiego.


W trakcie śledztwa wychodzi na jaw, że w okolicy tego parku w ciągu ostatnich kilkunastu lat zniknęło bez śladu jeszcze kilka osób. Pozornie nic ich nie łączy – nawet nie wiadomo, czy w ogóle można mówić o zaginięciach. Owszem, matka pewnego nastolatka pije na umór, pogrążona w rozpaczy, przekonana, że syn został porwany i zamordowany, ale inne przypadki? Doktor filologii z uniwersytetu, młoda sprzątaczka, pomocnik z klubu kręglowego? Ot, po prostu któregoś dnia każde z nich zniknęło z miasta bez śladu (sprzątaczkę nawet ktoś spakował i wyprowadził z wynajętego domku).


Dokładna i skrupulatna Holly bada każdy przypadek osobno. I okazuje się, że *coś* jednak je łączy. Wszystkie miały przelotny kontakt z pewnym starszym małżeństwem emerytowanych profesorów z uniwersytetu.

Rozmowa z tymże małżeństwem nie rozwiewa wątpliwości Holly. Podejrzewając naprawdę Złe Sprawki (np. pomoc w ukrywaniu przestępcy), postanawia wieczorem zakraść się do ich willi i poszukać „hard evidence”…


+


Zacznijmy od samej książki.

“Holly” napisana jest znakomicie (to w końcu “Stephen King novel”), czyta się ją z czystą przyjemnością i mimo sporego rozmiaru znika w oczach błyskawicznie. Przebieg fabuły rozpisany jest wyjątkowo starannie – można krok po kroku śledzić rozumowanie Holly, odkrywać razem z nią kolejne elementy układanki. Dawno nie czytałem tak precyzyjnie poprowadzonego kryminału (bo “Holly” jest kryminałem, w którym prowadzone jest śledztwo w sprawie serii brutalnych morderstw).

Przy czym – ważne zastrzeżenie – “Holly” to nie jest „whodunit” (czyli, jak u Agathy Christie, „kto zabija?”). Przeciwnie, to kolejna manifestacyjnie anty-SPOJLERowa powieść, którą dosłownie otwiera scena pierwszego porwania, gdzie cała „tajemnica” zostaje od razu – po nazwiskach – ujawniona. Czytelnik ma jedynie śledzić rozumowanie Holly i podziwiać misterną konstrukcję fabularną Kinga (a, jak już pisałem, jest co).


Relatywnie przeciętnie wypadły tym razem charaktery.

Zacznijmy od samej Holly – jasne, że sam Stefan ją uwielbia; po trylogii Finders Keepers wróciła w swej własnej trylogii (“Outsider”, “Jest Krew” i właśnie “Holly”), by teraz kontynuować serię najnowszą, świeżą – “Nie Wymiękaj”. Ale na mnie jej postać nie robi wielkiego wrażenia – przeciwnie, raczej podwiewa nudą.

Rodzeństwo Robinsonów fajne, ale przesłodzone (w ogóle cukierkowy wątek z wybitną stuletnią poetką i nagrodą literacką dla Barbary Robinson jest zupełnie zbędny i tylko nabija strony – choć, jak zawsze, czytało się wybornie).


Centrum sceny zajmują zatem – jak to często bywa – Złole.

Para morderczych staruszków rozpisana jest znakomicie. Początkowo ujmują czytelnika (mimo oczywistej makabry ich zbrodni) wzajemnym oddaniem, czułością i miłością. Stopniowo ich obraz mrocznieje, by w finale balansować już między pełnokrwistym horrorem a czarną komedią.


Komedią, tak, bowiem “Holly” – choć momentami makabryczna (no helo, kto czytał, ten wie…) – jest chwilami nieodparcie zabawna i, mimo pokrewnej tematyki, daleko jej do mroku znanego z powieści Thomasa Harrisa. A już finałowe starcie Holly z Harrisami to czystej wody slapstick. Dość powiedzieć, że parę morderców dopadną… ograniczenia ich wieku :-)


Właśnie – “Holly” to kolejna książka Kinga o starości.

Tak było już przecież w poprzedzającym ją zbiorze “Im Mroczniej Tym Lepiej”. No ale co dziwnego – King pisząc “Holly”, był w wieku Ozzy’ego Osbourne’a, więc jak zawsze u niego: pisał o własnych realiach i własnych lękach.

Stąd przejmujący opis odchodzenia poetki-mentorki Barbary, stąd zadziwiająco czułe (choć także nieodparcie zabawne) obrazy kruchości umysłu i ciała obojga morderców.


+


Na koniec dwie kwestie.


Po pierwsze, “Holly” to powieść mocno polityczno-światopoglądowa. King, znany ze swoich poglądów, wali tu co i rusz w Donalda Trumpa i jego wyborców – zarówno z punktu widzenia ich bigoteryjnych przekonań, jak i w kontekście panującej jeszcze wtedy pandemii.

Nie bawi się przy tym w niuanse czy półśrodki – rysuje grubą kreską. „Dobrzy” ludzie noszą maseczki, szczepią się i witają łokciem, trumpowe rednecki szydzą z covidu.

Się nawet trochę US-czytelnicy burzyli, ale – no sorry – autor ma prawo pisać, jak mu siedzi. King ma 78 lat i raczej wywalone na to, czy go wszyscy będą kochać, to i napisał, jak chciał.


A po drugie – ulubieny temat: „czy to horror”?

Czytelnicy Goodreads (amerykańskiego Lubimy Czytać) uznali “Holly” za horror 2024 (najwyraźniej w masach czytelniczych King nie stracił poparcia…). Większość jednak krytyków – a i fanów w Polsce – odżegnuje się od tej etykiety.

Zacznijmy zatem od pytania – czym właściwie jest horror? Nie musi być przecież nadprzyrodzony. “Holly” – ofkors – nie jest, ale “Psychoza” też nie była (a i w “Dziecku Rosemary” nic nadprzyrodzonego się finalnie nie dzieje).

Horror ma dotykać materii budzącej u czytelnika niepokój, grozę, egzystencjalny lęk. I dlatego często trudno dziś odróżnić modne „mroczne thrillery” od horrorów – do tego stopnia, że coraz częściej się je miesza (serial “Detektyw”, sezony 1 i 4?).

I gdzieś w tej samej przestrzeni plasuje się “Holly” – z jednej strony precyzyjny kryminał, z drugiej makabryczna treść. Ale….kusi, żeby spojrzeć jeszcze inaczej, uznać Holly nie tyle za horror czy thriller – co za czarną komedię o starości i przemijaniu. To przecież późny, gorzki żart o tym, że nawet mordercy muszą się zmierzyć z demencją, osteoporozą i pieluchami. W takiej optyce Holly staje się pastiszem własnego gatunku – i to byłaby bardzo „late King” zagrywka. 

Ale w sumie jak Burka zwali…nieważne. Liczy się fun z czytania. A ten jest wspaniały.


Komentarze