piątek, 20 grudnia 2024

Stephen King - "Instytut" 8/10

Czas płynie, kolejne dekady mijają, a Stephen King wciąż wie, jak poloneza wodzić…i, będąc już po siedemdziesiątce (nie żebym Mistrzowi w PESEL zaglądał) nadal potrafi zaskoczyć i zabawić swych niezliczonych fanów trzymającą w napięciu, adrenalinową mieszanką przygodowego młodzieżowego (!) sci-fi, sensacji i horroru. “Instytut” - ależ to się czyta! (taki okrzyk można w zasadzie przy każdej książce Króla wydać, czegokolwiek by nie napisał, czyta się obłędnie przyjemnie).


+


Był sobie super zdolny dzieciak żyjący w szczęśliwej rodzinie. Wiadomo, taki wunderkind, młody Einstein, te sprawy. W wieku 12 lat został przyjęty na najbardziej prestiżowe uczelnie wyższe i zapowiada się przed nim kariera przyszłego noblisty. Aż tu pewnego wieczora mały zostaje porwany przez nieznanych sprawców, którzy na domiar złego mordują jego rodziców.


Chłopiec ląduje w tajnej bazie (rządowej?), eksperymentalnym laboratorium, gdzie spotyka również inne dzieci. Jak się okazuje, porwanie spowodowała  nie jego genialna inteligencja, naukowcy z Instytutu nie mają nawet o niej pojęcia, chodzi o jego, w sumie niewielkie, zdolności telekinetyczne (czasem w jego otoczeniu przesuwają się przedmioty). To właśnie zdolności pozazmysłowe - telekineza (poruszanie zdalne przedmiotów) i telepatia (przenoszenie zdalne myśli) są przedmiotem badań i obserwacji w Instytucie; wszystkie dzieci tu zgromadzone posiadają takie zdolności, to one właśnie spowodowały ich uwięzienie.


Pracownicy Instytutu przeprowadzają na swych podopiecznych szereg bolesnych i wyczerpujących eksperymentów, faszerują je też silnymi lekami. Po paru tygodniach takiej wirówki oszołomione ofiary trafiają do innej części Instytutu, tzw. Tylnej Połowy, z której już się nie wraca…


Owaaa, no, grubo i ciężko. jedyna szansa, to wiać. Luke przy pomocy skruszonej pracownicy Instytutu i grupy przyjaciół decyduje się na próbę ucieczki, a jako że  chłopiec piekielnie inteligentny i piekielnie zdeterminowany, próba kończy się powodzeniem. Zaczyna się prawdziwy wyścig z czasem - jeśli uciekinierowi uda się dotrzeć do mediów i poinformować opinię publiczną o zbrodniach Instytutu, prowadzące go sadystyczne zwyrole będą się miały z pyszna. Wszystkie ręce na pokład, w pościg ruszają wszystkie możliwe do zgromadzenia siły.


Udaje się namierzyć ślad uciekiniera w małym, południowym miasteczku - agent Instytutu (tak jest, Instytut ma rozwiniętą sieć agentury wśród amerykańskich cywili kingo-paranoja na pełnej) przyuważył chłopca, jak wyskakuje z przejeżdżającego pociągu towarowego. Liczna ekipa najemników na usługach Instytutu rusza helikopterem wojskowym - a na miejscu w mieścinie czeka na nich tylko mało doświadczona załoga lokalnego posterunku szeryfa, którą chłopak przekonał o realności zagrożenia.


Kiedy najemnicy przybywają do miasteczka wybucha westernowa strzelanina…


+


Powieść zaczyna się super zagrywką konstrukcyjną - cała pierwsza część książki pozostaje, przez długi czas, bez związku z trzonem powieści. Ot - samotny człowiek po przejściach szuka swego miejsca na ziemi i odnajduje je w małym południowym miasteczku… Zresztą ten początek do złudzenia przypomina wczesną powieść…Eda Lee (tak! TEGO Eda Lee!) “Ludzie Z Bagien” - wydalony ze służby po katastrofie karierowej wielkomiejski policjant trafia na prowincję do upokarzającej roboty, a tam odnajduje go lokalny szeryf i rozpoznając jego kompetrencje, wciąga go w szereg swych zstępców.


A potem jest już Totalne Kingowanie - koktajl znanych od lat motywów i składników wymieszanych w efektowny przygodowy koktajl. Jest Grupa Fajnych Dzieciaków, młodzieńcza przyjaźń i nostalgia jak w “Ciele” (Stand By Me) czy w “Tym”, są esperowe moce niczym w “Carrie” (telekineza) czy “Lśnieniu” (telepatia), ba, pojawia się doskonale znany z  “Martwej Strefy” dylemat jasnowidzenia, które przewidując straszne wydarzenia w przyszłości chce im zapobiec poprzez zabijanie uczestników tych wydarzeń w teraźniejszości. Typowe dla anarchizującego Kinga są też  spiski na szczytach władzy i nieufność wobec instytucji rządowych (“Bastion”) - u takiego Koontza takie motywy byłyby niemożliwe, tam, nawet jeśli są jakieś podejrzane laboratoria i badania (“Opiekunowie”), to za zbrodniami już stoją jacyś “ruscy agenci”.


Również końcowa westernowa strzelanina staje się już trademarkiem późnego Kinga - łomot broni palnej i smród prochu unoszą się nad finałem “Śpiących Królewien”, “Outsidera” a teraz również “Instytutu”. No i git majonez, tylko przyklasnąć - westerny są bardzo cool  a King ma do strzelanin znakomitą rękę (choć ofkors trudno o dreszcz nadprzyrodzonej grozy).


No i wreszcie całość wieńczy, również bardzo u Kinga częsty, finałowy zrzut cukru,  tym razem jednak nie pocieszny czy irytujący przesłodzeniem  a wyczekiwany przez wszystkich trzymających się w napięciu krawędzi fotela czytelników, zakochanych w znakomicie (it’s a Stephen King novel) wykreowanych bohaterach powieści.


O stylu Kinga już było we wstępie - to talerz pełen aromatycznych, świeżych pączków, to kebab z Efesa, to parujące golonko - no, co kto tam lubi, niekoniecznie musi być  najzdrowsze, ale zawsze jest obłędnie smaczne.


Zdanie podsumowania - jasne, można uznać, że to “king na autopilocie”, ale, rany, JAK to się czyta! JAK to wciąga! JAK te setki stron znikają w mgnieniu oka! Żyj nam Mistrzu jeszcze 100 lat (ok. 50 też będzie dobrze) a w zdrowiu dobrym, żebyś mógł wciąż dostarczać tak wsapaniałych emocji. BARDZO polecane, choć przyznać trzeba, że bardziej to powieść przygodowa niż groza.


PS

Ofkors już się kręci serial - tylko nie wiem ja jakim streamingu. Ale pewnie zara będzie. Siadam z wypiekami! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Stephen King - "Instytut" 8/10

Czas płynie, kolejne dekady mijają, a Stephen King wciąż wie, jak poloneza wodzić…i, będąc już po siedemdziesiątce (nie żebym Mistrzowi w PE...