wtorek, 26 listopada 2024

Chelsea C. Summers - "Ten Głód" 9/10

Mordercze pożądania na kredowym papierze


“Ten Głód” Chelsea Summers to powieść o morderczych pożądaniach, wybuchowa mieszanka „Seksu w wielkim mieście” z „American Psycho” (a nawet, biorąc pod uwagę kanibalistyczne wątki, z „Milczeniem owiec”), skrząca się czarnym humorem, błyskotliwą, socjopatyczną inteligencją, groteskowymi scenami makabry i, generalnie, high profile klimatem rodem z luksusowych „kobiecych” miesięczników wydawanych na kredowym papierze. Super read!


Od jednego wypadku do wielu kolacji


Dorothy Daniels to błyskotliwa krytyczka kulinarna pisująca recenzje dla wysokonakładowych luksusowych magazynów, kobieta wybitnie inteligentna, bywała w wielkim świecie i – napiszmy to tak – nieskrępowana więzami judeochrześcijańskiej moralności ;-)

Nie ma rodziny, uważa to za zbędny balast dla jej osobistej ekspresji. Żyje swobodnie, skupiona na sobie i swoich przyjemnościach – rozkoszach podniebienia i alkowy.

Jako krytyczka kulinarna podróżuje po świecie i próbuje najróżniejszych dań i potraw; jako kobieta wyzwolona żyje w różnych wolnych (raczej przelotnych) związkach.


Podczas pobytu we Włoszech,  po kłótni z kochankiem w sumie prawie że przypadkiem potrąca go samochodem i zabija na miejscu. Z jego nabitego na przydrożny słupek ciała wypada wątroba. Dorothy – *to jest TEN MOMENT* – decyduje się ją… zjeść.


Nie, nie ma tu żucia surowego mięsa – mamy do czynienia z hiperwyrafinowaną krytyczką kulinarną! Zabiera trofeum i przyrządza z niego wspaniałe danie, spożywane z odpowiednio dobranym winem (pamiętacie Hannibala i jego chianti? No właśnie).


Od tej chwili każdy następny związek kończy się morderstwem i kanibalistyczną ucztą. Każda ofiara ginie w inny sposób (np. zatrucie uczulonej ofiary figami podczas rejsu jachtem, a potem utopienie), za każdym razem przyrządzana i konsumowana jest inna część ciała.


Z czasem Dorothy traci czujność. Na miejscu ostatniego zabójstwa zostawia ślady. Po pijaku zwierza się przyjaciółce. Rano – panika. Jedynym wyjściem wydaje się zamordowanie także jej… Dorothy późnym wieczorem zakrada się do mieszkania…



Carrie Bradshaw w masarni


Każdy, kto widział choć jeden odcinek „Sex and the City”, odnajdzie się tu jak u siebie. Dorothy to jakby Carrie Bradshaw skrzyżowana z wyuzdaną Samanthą – bogata, niezależna, piekielnie inteligentna, seksowna, z ogromnym apetytem na życie.


W jej świecie seks, śmierć i jedzenie są nierozerwalne. Seksualna bliskość prowadzi do śmierci, a ta do aktu kulinarnego. To cykl zaspokajania głodów – emocjonalnych, cielesnych, egzystencjalnych. Morderstwo to dla Dorothy nie tylko przemoc – to ekstaza.


Zbrodnia staje się dla niej perwersyjną formą sztuki użytkowej. Nie ma tu jatki – jest czysto, metodycznie, poetycko. Ciało to surowiec do twórczej obróbki – „mięso krojone na cienkie paski”.


Femme fatale z widelcem

Dorothy uosabia perwersyjnie pojmowany feminizm. W świecie zdominowanym przez mężczyzn odwraca role – nie jest konsumowana, to ona konsumuje. Dosłownie. Mężczyźni to dania.


Narracyjnie – tylko ona się liczy. Reszta to, za przeproszeniem – karma ;-) Jej ofiary to ludzie, którzy ją zawiedli, zdradzili, byli toksyczni lub banalni. Według Dorothy ich śmierć bywa wręcz etycznie uzasadniona.


Brutalna elegancja bez sympatii


Summers bawi się konwencją thrillera i powieści kulinarnej, łącząc literacką elegancję z brutalnością. Dorothy to potwór, ale też ikona buntu. Trudno ją lubić – jest amoralna, zarozumiała, nadęta bardziej niż salonowe elity III RP – ale trudno też oderwać od niej wzrok.


Warsztatowo też jest znakomicie. Summers potrafi budować napięcie i świetnie bawi się konwencją thrillera. Przy czym “Ten Głód” to bardziej pełna makabry i czarnego humoru “gore-teska” niż fabularny twister. Nie ma tu wielkich zwrotów akcji – od początku wiadomo, że zbrodniarka została ujęta a jej opowieść  płynie zza krat.


Dla tych, którzy szukają literatury łączącej grozę z ostrym komentarzem społecznym i czarnym humorem – fascynująca lektura.

A jeśli ktoś lubi „Sex and the City” – koniecznie!. Highly recommended.


środa, 20 listopada 2024

Edward Lee - "Ludzie Z Bagien" 7/10

Wczesna powieść Edwarda Lee, z roku 1994 kiedy to dzisiejszy władca bezkompromisowego horroru ekstremalnego rozmyślał chyba jeszcze o karierze w grozowym mainstreamie, przez co “Ludzie Z Bagien”, mimo iż pełna przemocy i zwyrodniałego seksu była jeszcze nieco “kompromisowa” w efekcie sytuując się bliżej, powiedzmy, Mastertona (ale z górnej półki!) niż ekscesów nie/sławnego Bigheada. No i okazuje się, że Ed Lee potrafi zbudować staranną, trochę w duchu mocnych ejtisowych horrorów VHS,  opowieść.


+


Philip Straker robił szybką karierę w wielkomiejskiej policji, kiedy nieszczęśliwy przebieg nieudanej akcji (oraz spisek zazdrosnego kolegi) spowodowały, że z planów zostały nici, a bezrobotny Straker musi wracać do miejsca swego urodzenia, zapadłej południowej mieściny Crick City i podjąć tam kiepską posadę ochroniarza w lokalnej fabryce. 


Tam odnajduje go miejscowy szeryf, który, znając Strakera osobiście, oferuje mu, mimo zabagnionej dokumentacji, posadę  na lokalnym posterunku. Szeryf skarży się, że brak mu personelu; poprzedni zastępcy rzucili robotę i zniknęli bez śladu, a problem stanowi okoliczny bar ze striptizem, tak naprawdę przykrywka do rozprowadzania twardych narkotyków. Szeryf podejrzewa, że za wszystkim stoi niejaki Cody Natter, wywodzący się z mieszkającej na bagnach komuny “ludzi z bagien” (zamkniętej społeczności, w której chów wsobny i rozpowszechnione kazirodztwo spowodowało szereg odrażających mutacji fizycznych). Na dodatek okolicy odnajdywane są obdarte ze skóry ciała dealerów narkotykowych;  policja podejrzewa, że to Natter wykańcza konkurencję.


Straker jako “przykrywkowiec” zaczyna odwiedzać bar. Spotyka tam kumpla ze szkolnych lat, który wprowadza go w tajniki klubu, a także dowiaduje się, że jego dawna miłość jest teraz : a. striptizerką w klubie, b żoną Nattera i c. narkomanką. Sprawa robi się osobista, choć, na pocieszenie, Pjhilip wdaje się  romans z uroczą Susan, dyspozytorką posterunku.


Strakera prześladuje upiorne wspomnienie z dzieciństwa, kiedy to, błądząc w lesie razem z kumplem natrafił na przerażającą Chatę bagiennych a tam, jakieś Niewymowne Okropności. Im bardziej jego śledztwo wiedzie w głąb bagiennego lasu, tym silniejsze staje się wspomnienie…..


+


Hicksploitation oznacza szczególny gatunek popkultury bazujący na eksploatacji stereotypów dotyczących ludzi i kultury Południa USA. To taki szczególny rodzaj southern gothic, nastawiony na krzykliwe opisy zwyrodnień, głupoty, brudu, ograniczenia i innych deficjencji. “Deliverance”, “Teksaska Masakra”, “Wzgórza Mają Oczy” - te sprawy. W klimat hicksploitatibn często wpisują się powieści mistrza ekstremę horroru, Edwarda Lee, a wśród nich niepoślednie miejsce zajmują “Ludzie Z Bagien”.


Wydani w 1994 roku “Ludzie Z Bagien” trochę obiegają od tego, co Lee oferuje czytelnikom obecnie. Po pierwsze, to jest całkiem długa, regularna, dobrze skonstruowana i starannie napisana powieść. Po drugie zaś,  jak już pisałem, mniej jest tutaj elementów ekstremalnych, drastycznych opisów przemocy czy zwyrodniałego seksu. Oczywiście “Ludzie” to nie jest historia dla “faint hearted”, tutaj przemocy jest pod dostatkiem, ale ona jeszcze się mieści w plain-horrorowym spektrum późnej “Złotej Ery”. Najbardziej szokujące w powieści są rozliczne i szczegółowe opisy przerażających deformacji Bagiennych Ludzi.


W ogóle “Ludzie Z Bagien” to jest bardziej powieść sensacyjna niż pełnowymiarowy horror. Akcent jest położony na działania policyjne i zmierzające do ujęcia gangu producentów narkotyków śledztwo Strakera, nadnaturalna groza pojawia się dopiero w samym finale (ale jak już, to bardzo efektownie, z fajnym mrugnięciem oka w kierunku “Widma Nad Innsmouth”); wcześniej tylko makabryczne opisy kolejnych zmasakrowanych ofiar przypominają o gatunku.


Styl Lee jest, nazwijmy to, użytkowy, czyta się dość przyjemnie, ale chwilami bywa sztywno, do przysłowiowego Kinga tu sporo brakuje. Zdarzające się tu i ówdzie powtórzenia, błędy fabularne można wybaczyć, po powieść ma energię, drajw i dobry klimat. A skoro już o Kingu, warto zwrócić uwagę na podobieństwo głównego wątku powieści  do początku “Instytutu” - zwolniony dyscyplinarnie policjant trafia na prowincję, podejmuje upokarzającą robotę ochroniarza i zostaje zatrudniony przez lokalnego szeryfa. Nie wykluczam, że Stephen kiedyś “Ludzi Z Bagien” sobie zapodał i wątek mu z tyłu głowy pozostał. 


Postaci są  drewniane i nierealne, żadna nie przyciąga uwagi w swej papierowości (co ciekawe, główny bohater to trochę aktor ego samego Edwarda - Philip Straker to jeden z jego pseudonimów literackich) ale też nie dla psychologii postaci się horror ekstremalny. Za to kilka zaszytych w fabule twistów jest efektowne i dobrze wymyślone.


To nie jest jakaś wybitna powieść, nie jest nawet “wybitna” w cudzysłowie (no bo tylko tak można określić słynnego Bigheada) ale czyta się bardzo dobrze, ma fajną pełną przygód i emocji fabułę, kilka jump scare’ów i sporo grossowych obrzydliwości, głównie obejmujących binarne deformacje Bagiennych. Fani horroru chętnie powinni sięgnąć, dla fanów horroru ekstremalnego - lektura obowiązkowa. 


PS.

Dwa zbrodnicze bumpy, ganiające po bezdrożach stanu w zdezelowanej półciężarówce, dla własnej głupiej uciechy gwałcący, torturujący i mordujący kolejne ofiary wrócą, jako wątek fabularny, w   późniejszym “Bigheadzie”.

wtorek, 19 listopada 2024

Stephen King - "Im Mroczniej Tym Lepiej" 7/10

Skoro ostatni zbiór opowiadań Stephena Kinga wygrał kategorię “horror 2024” w rankingu Lubimy Czytać (dziwnym nie jest, toż to King…), a sporo głębiej siedzących w temacie fanów sarka, że “Panie, co to za horror? King od dawna nie pisze horrorów”, to trzeba się tej książce bliżej przyjrzeć.


Przede wszystkim - opowiadania z tomu w większości zdecydowanie spełniają warunek uznania za “horror” czy, szerzej, opowieść niesamowitą. To oczywiście typowe opowiadania Kinga, o klimacie i tematyce doskonale znanej jego fanom (i przeciwnikom), mieszające w jednej misce grozę, thriller, fantastykę i dramat obyczajowy, ale zawartość elementów niesamowitych na pewno usprawiedliwia zaliczenie tomu do kategorii horror.


Po drugie - to bardzo dobry zbiór. King zawsze pisze obłędnie dobrze, to jego naturalny dar, dar master storytellera, więc nawet słabe historie się świetnie czyta, ale tym razem średnia jest naprawdę wysoka i fani dobrej literatury i dobrego horroru nie powinni być zawiedzeni.


I w końcu po trzecie - “Im Mroczniej, Tym Lepiej” to zbiór szczególny, to być może początek żegnania się Kinga z fanami; w końcu nasz ulubiony Król ma już 78 lat i , trochę już, widać o tym myśli. Bohaterami wszystkich opowiadań są ludzie starzy, schorowani, owdowiali, rozpamiętujący swe minione życia; nad całością dominuje klimat nostalgii i powolnego odchodzenia.


Głównym przebojem zbioru jest “Zły Sen Danny’ego Coughlina” - minipowieść (taka rozmiaru “pór roku”). Punkt wyjścia jest tożsamy z "Outsiderem” - niewinny człowiek zostaje oskarżony o straszną zbrodnię. Tytułowy Danny śni o trupie młodej kobiety a po przebudzeniu odnajduje miejsce ze swego snu i leżące tam martwe ciało. Oczywiście policja nie wierzy w jego opowieść o śnie, jednak brak twardych dowodów a Danny się nie przyznaje. Jeden z detektywów zaczyna obsesyjnie myślec o tym, by “dopaść mordercę” a im bardzie jsię Danny nie przyznaje, tym bardziej pogłębia się obsesja policjanta….Będzie z tego fajny film niedługo, tak myślę.


Również świetne jest “Strzeżcie Się Snów” - obowiązkowy pastisz lovecraftowski, tym razem jednak oryginalnie, bo nie macki i kultyści a kosmiczny weird znany z wczesnego opowiadania Old Genta “Poza Murem Snu”. 

Weteran z Wietnamu (znakomicie oddana pustka emocjonalna) zatrudnia się jako pomocnik naukowca prowadzącego eksperymenty związane ze snem. Uczestnicy poddawani są hipnozie, w trakcie której usiłują zajrzeć za zasłony naszej rzeczywistości, gdzie czai się mroczna, cuchnąca Tajemnica. W sumie tyle samo Lovecrafta co Ligottiego, King piszący weirdy? Ciekawe doświadczenie - perełka zbioru.


Reszta opowiadań utrzymana jest na dość jednolitym, bardzo solidnym poziomie (takie 7/10).   


“Dwu Utalentowanych Skubańców” pozorny sf, dwu facetów w środku lasu spotyka kosmitów, ratuje życie jednemu z nich i w nagrodę otrzymuje boot swych zdolności - jeden zostaje sławnych malarzem, drugi pisarzem. W rzeczywistości refleksja nad samym soba i talentem Kinga, oraz refleksja nad starością i przemijaniem. Przejmujące, Dobra Literatura,


“Piąty Krok”  to zgrabna (it’s Stephen King book after all) miniatura opisująca spotkanie dwu przypadkowych mężczyzn na ławeczce Central Parku. Pojawiają się dwa tematy przewodnie Kinga - starość (pierwszy rozmówca) i alkoholizm (drugi). A w finale przypomina się Kingowi nastoletnia fascynacja Creepshow i camp-horrorem.


“Popapraniec Willie” - tytułowy Willie jest trochę upośledzony, tylko dziadek utrzymuje z nim kontakt i całymi dnami opowiada historie z przeszłości, tak, jakby sam przy tym był…znowu bardzo zgrabnie, znowu w centrum opowiadania jest starość i odchodzenie, doskonały twist finałowy.


“Droga Do Zajazdu Zjazd” to kingowska wersja “Trudno O Dobrego Człowieka”, najlepszego opowiadania w dorobku Flannery O’Connor (kanon literackiej grozy!). Zagubiona w podróży rodzina, zgorzkniały mąż, pozbawiona złudzeń żona, dziadek i dwójka wnucząt, utknąwszy samochodem na odludnym objeździe natrafiają na dwu morderców… O’Connor bez porównania lepsza, ale fajnie King się zabawił motywem.


I jeszcze zabawna makabreska “Czerwony Ekran” - policjant prowadzi sprawę mężczyzny, który zamordował swoją żonę. Przesłuchiwany twierdzi, że to nie była jego żona a kosmiczny najeźdźca w jej ciele, co można rozpoznać po nadmiernej zrzędliwości (:-D). A żona policjanta ostatnio zupełnie nie daje mu spokoju….. może i przewidywalne ale bardzo sprawnie napisane.

“Ekspert Od Turbulencji” - noooo, dziwne, że dopiero teraz….Fani wiedzą, że King panicznie boi się latania (mimo że lata wszędzie od półwiecza) i że głosi teorię, że samolot utrzymuje w powietrzu wyłącznie siła strachu lecących nim pasażerów. No to napisał o tym w końcu opowiadanie. Jak zwykle sprawnie, jak zwykle zabawnie, jak zwykle przerażająco w opisach tak turbulencji jak i przewidywanej katastrofy.


No i wreszcie “Grzechotniki” - najbardziej kingowski ze zbioru tekst. Powraca w nim bohater “Cujo” (teraz już 70+) -  po raz kolejny wdowiec i po raz kolejny Floryda. Pan Trenton mieszkający naprzeciw zatopionej wyspy Duma (!) jest nawiedzany przez upiorne duchy dwu bliźniaków zagryzionych 40 lat wcześniej przez grzechotniki. Jadowite myśli dręczące bohatera to właśnie tytułowe grzechotniki. Jest klimat “Ręki Boga”, wspomnienie “Cujo”, jump scary i lekka, ale konkretna groza. Nawet upierdliwy glina jest :-) Good ol’ fun


Tyko dwa opowiadania wypadły słabiej. 

W “Finn” w ogóle nie bardzo wiadomo  o co chodzi. Chłopiec ma całe życie pecha i pewnego dnia, gdy wieczorem wraca od swej dziewczyny ten pech się kulminuje. Jakaś Tajna Organizacja porywa go i torturuje, błędnie uważając że jest kimś innym, skrywającym Ważne Wiadomości. No, nie ogarnąłem konceptu.

I druga skucha zbioru, “Laurie”. Stary wdowiec otrzymuje od swej siostry sunię dla podniesienia nastroju. Początkowo się wzdraga, ale, co było do przewidzenia, stopniowo zakochuje się w psinie. Pewnego dnia podczas spaceru natrafiają na aligatora, który rzuca się na nich….nie wiem, dokąd to opowiadanie miało zmierzać, ale nie dotarło donikąd. Jasne, pieski są cudowne (sam jestem psiarzem), potrafią uleczyć cierpienie wdowca, ale ten tekst jest naprawdę niepotrzebny.


Podsumowanie - w starym piecu diabeł grzeje. King wciąż “to ma”, wciąż potrafi świetnie pisać i wciągać czytelnika do swych światów, wciąż kocha też horror i daje temu wyraz w swych kolejnych książkach. “Im Mroczniej Tym Lepiej” to bardzo udany zbiór i warto go polecić wszystkim wątpiącym w Króla miłośnikom literackiej grozy (fani Kinga już dawno przeczytali).


PS.

Polska okładka jest nieudana - przez polski grozonet przewaliła się zaraz po jej prezentacji potężna inna słusznie krytykująca kiepski pomysł i raczej tandetne wykonanie. Ale wiecie - “don’t judge book by its cover”.


PPS.

Tłumaczenie tytułu też takie płaskie. Oryginał  - “You Like It Darker” jest znacznie, znacznie ładniejszy (a na dodatek nawiązuje do Cohena i jego “You Want It Darker”).


czwartek, 14 listopada 2024

Riley Sager - "Dom Po Drugiej Stronie Jeziora" 9/10


Riley Sager - “Dom po drugiej stronie jeziora”  9/10


 Twist za twistem, aż boli kark



Weź znany na wylot i, wydawałoby się, popkulturowo zużyty schemat („Okno na podwórze”), a jak czytelnik zacznie się komfortowo urządzać w pozornie znanej przestrzeni, zacznij wykręcać (twist!) na prawo i lewo, dorzucaj do pieca raz za razem kolejny szalony zwrot akcji tak, aż na koniec oszołomiony odbiorca z wytrzeszczonymi oczyma wymamrocze: „ale co tu się odjaniepawliło? Umawialiśmy się na retelling Hitchcocka!”.


I tak właśnie jest z “Domem po drugiej stronie jeziora” i, szerzej, z Rileyem Sagerem — magiem postmodernistycznej zabawy znanymi kliszami i patentami. Pozornie przewidywalne założenie wyjściowe i seryjnie serwowane zwroty akcji stawiają całą fabułę na głowie. A przy tym — świetna, trzymająca w napięciu i znakomicie bawiąca lektura. No, jest moc!


Samotność, żałoba i lornetka


Casey Fletcher, znana aktorka, zamknięta jest w swej samotni — domku położonym nad brzegiem prawie niezasiedlonego jeziora. Pogrążona w nałogu alkoholowym, upija się co noc, chcąc zagłuszyć wspomnienie po zmarłym mężu, który rok wcześniej utopił się właśnie w tych wodach.


Pewnego dnia Casey ratuje z jeziora tonącą kobietę. To Katherine Royce, była supermodelka, zamieszkująca wraz z mężem w domku po drugiej stronie. Z nudów aktorka zaczyna wieczorami podpatrywać ich domostwo przez lornetkę. Pewnego dnia jest świadkiem kłótni, a wkrótce okazuje się, że Katherine „wyjechała do miasta”, do tego jej mąż zachowuje się coraz dziwniej. Casey zaczyna się niepokoić (no jasne, też oglądała Hitchcocka, kto nie oglądał…)  Nie jest w stanie uspokoić jej poznany niedawno przystojny sąsiad (jak na opuszczone jezioro robi się całkiem tłoczno…), usiłujący rozwiać jej “paranoiczne” podejrzenia.


Casey prosi siostrę o sprawdzenie, czy Katherine rzeczywiście wróciła do miasta. Okazuje się, że — nie. Dla bohaterki to już nie paranoja, ale pewność: mąż zabił żonę, zupełnie jak w “Oknie Na Podwórze”. I, zupełnie jak u Hitchcocka, wścibska podglądaczka zostaje zauważona — a morderca rusza w burzliwą noc (no jaha…) do domu samotnie mieszkającej aktorki…


Myślisz że to znasz? To patrz teraz


I właśnie w tym momencie Sager zaczyna znany schemat wykręcać. Dalej nie brnę, by nie spoilerować, ale NIC — absolutnie nic — nie jest takie, jak się wydaje. Kolejne wątki wyskakują jeden po drugim, a akcja meandruje szalonymi zwrotami i wali oszołomionym odbiorcą o podłogę. Dawno się tak nie wybawiłem w - pozornie - znanym otoczeniu…


Riley Sager to, zgodnie z obecną definicją, post-modernista. “Wszystko już było” zdaje się mówić, “muszę więc znaną historię opowiedzieć po nowemu, dosmaczyć ją, zmienić jej dynamikę, wzmocnić, wykręcić na wszystkie strony, zaskoczyć, oszołomić czytelnika”. I to udaje mu się bez trudu.


Rama jest pozornie klasyczna: podglądacz, zbrodnia, śledztwo, zbliżający się morderca. A w połowie historii zaczynają się “twisty” fabularne. I to jak!!! Czytelnika czeka prawdziwe tornado, kręcioła jak u Owsiaka, bowiem jak Sager już wywróci pierwotny schemat na odwyrtkę, to potem kręci i kręci, aż zatrzymać tego nie można. Co rozdział białe staje się czarne, a za chwilę z powrotem wraca do punktu wyjścia.


Troskliwy mąż pozornie wydaje się mordercą, ale już chwilę później wszystko wygląda zupełnie inaczej -  teraz jest on  opiekunem kochającym niezrównoważoną psychopatkę, ale może jednak nie, może jednak naprawdę ma on mordercze plany? A troskliwy, urodziwy sąsiad Casey, no trzeba trafu że akurat “suchy” alkoholik - czy nie jest aby  zanurzonym po uszy w spisek wspólnikiem? I, jakby tego wiru fabularnego było mało, to  na koniec, niczym truskawka na torcie, bohaterkę nawiedza… duch zmarłego męża, i “Dom”, do tej pory rasowy thriller, nagle też “twistuje” i zmienia się w (rasowy ofkors) horror. 

Jakby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości - włączenie elementu nadprzyrodzonego bynajmniej nie kończy zaskoczeń, bo z tym duchem też nic nie jest takie, jakie by się wydawało…


Kręci się znakomicie


Jakość widać zarówno w znakomitym, lekkim stylu narracji, bez problemu opisującym  najbardziej nawet zamotane momenty fabularne, jak i w świetnej, “kingowskiej” kreacji bohaterów. Z założenia istotą “twistera” jest sama fabuła i jej zaskakujące zwroty, postaci bywają raczej wtórne, tym większe zaskoczenie, że w “Domu” Sagerowi udało się tak dobrze oddać pogrążoną w żałobie i alkoholowym stuporze osobowość Casey Fletcher, tak dobrze opisać pozornie udane a buzujące skrywanym mrokiem małżeństwo Royceów czy tajemniczego przystojnego sąsiada.


Zdania na temat Sagera są nieco podzielone, obok fanów podziwiających jego warsztatową sprawność i lekkość stylu są krytycy, którzy ganią banalne pomysły, mielenie znanych do bólu patentów i pustą rozrywkowość. Ja, jako że kocham twisty, kocham zaskoczenia, to pokochałem “Dom Po Drugiej Stronie Jeziora” i pokochałem pisarstwo Riley Sagera, jego postmodernistyczną, świetnie napisana, zabawę gatunkami. 

Jestem w obozie szalikowców, bawiłem się wybornie i już czekam następnych powieści - to będzie zabawa!



PS.

Ja się pytam, gdzie jest ekranizacja?! Taka historia aż się prosi o film. Z takim tempem, takim klimatem i taką ilością twistów — murowane sztosiwo. Zdaje się że Netflix zabezpieczył prawa, no ale kolejny rok mija a projekt wciąż “in development”. Się by oglądało!

poniedziałek, 11 listopada 2024

Graham Masterton - "Czarny Anioł" 5/10

Zaczyna się zgodnie z recepturą hitchcockowską, od trzęsienia ziemi. Scena brutalnego zamordowania całej rodziny jest jedną z mocniejszych jakie kiedykolwiek czytałem i robi większe wrażenie niż groteskowe hiperbole przemocy z powieści Eda Lee czy inne komiksowe ekscesy ekstreme horroru; tutaj brutalność spada na czytelnika niespodziewanie w skali przekraczającej to, czego się można po konwencji spodziewać.


Ale potem, niestety, napięcie bynajmniej nie rośnie…


+


Seryjny, niewiarygodnie brutalny morderca grasuje w San Francisco. Jego ofiarami padają całe rodziny, zamęczone podczas rytualnych zbrodni. Właśnie, rytualnych, ich nieludzkie okrucieństwo ma bowiem w sobie pewien nadnaturalny, rytualny element. Dlatego szef policji przekazuje prowadzenie sprawy porucznikowi o otwartej głowie, Larremu Foggi. 


Ten postanawia, obok regularnego “by the numbers” śledztwa policyjnego wszcząć również śledztwo “nadnaturalne” - inspiracją jest telefon sprawcy, nazwanego przez prasę Szatanem Z Mgły, w którym ten mamrocze coś o “drugiej stronie” z której, na skutek popełnianych morderstw ma przybyć obca moc.

 

“Druga strona” znaczy zaświaty, kombinuje policjant, a że jego mama ma w zwyczaju uczęszczać na seanse spirytystyczne i w ten sposób rozmawiać sobie ze zmarłym tatą, prosi ją o pomoc.

No i poprosił….podczas seansu ujawnia się monstrualny byt, który - dosłownie! -  wysysa mamę i zostawia zmniejszoną, wciąż żywą (sic!) skorupkę wysuszonego ciała (ten patent to obok wstępnej masakry chyba najlepszy moment Anioła). Ten sam byt podobnie wysysa jedna z informatorek Foggii, tymczasem Szatan Z Mgły zamęcza na śmierć spirytystę pomagającego policjantowi.


Okazuje się, że - jak to zawsze w horrorach bywa-  “ślad wiedzie w przeszłość”, do połowy XIX wieku, kiedy to w San Francisco objawiło się tzw. Czarne Bractwo, usiłujące przy pomocy ekstremalnie brutalnych zbrodni przywołać …Upadłego Anioła, Beliala (ihaaaa!). Zniknięcie ich ówczesnego przywódcy odłożyło plany w czasie, Bractwo jednak co jakiś czas podejmowało kolejne próby wezwania demona. 

Przy kolejnej odsłonie, mającej miejsce w latach 70tych XX wieku towarzystwo zostało, jak się wydawało, całkowicie  zniesione z powierzchni ziemi (jego wszyscy członkowie zginęli  spaleni w katastrofie samochodowej), ale oto w 1988 roku ktoś najwyraźniej ponownie podejmuje się rytuału…


+


“Opowieść powinna zaczynać się trzęsieniem ziemi, a potem napięcie na rosnąć” mawiał Alfred Hitchcock. I faktycznie, początek “Czarnego Anioła” jest takim trzęsieniem. Okrucieństwo zbrodni Szatana Z Mgły jest absolutnie szokujące, i kiedy chwilę potem detektyw policyjny rusza do pracy nad wyjaśnieniem zbrodni można mieć nadzieję na superjuicy mroczną przygodę. 

Niestety, im dalej tym gorzej. Po miażdżącym początku pojawiają się nieprzekonujące wątki i rozwiązania, co gorsza, długimi stronami powiewa nudą, a jak już na koniec zaczyna się coś konretnie dziać to nadchodzi pospieszne, niechlujne i koszmarnie głupie finałowe rozwiązanie. Szkoda.


Szkoda, bo powieść zaczyna się jak dobrze napisany  klon “Czerwonego Smoka”, hitowej powieści Thomasa Harrisa (pierwszej z Hannibalem Lecterem); okrutne morderstwo i detektyw specjalista specjalnie przydzielony do prowadzenia sprawy. Mógł z tego powstać podobnie zajmujący do harrisonowego miks horroru z thrillerem, niestety, jak się okazało, w  w owym czasie (akcja powieści toczy się w 1988r.)  Masti nie był jeszcze gotowy na staranie planowane policyjne thrillery i poszedł w znanym, ale dość banalnie poprowadzonym kierunku okultystycznego horroru z kolejnym przywoływanym z zaświatów demonem - tym razem Belialem z Piekła.  Owszem, całkiem sporo się dzieje, jest nieco makabrycznych scen i jump scare’ów, dość sprawnie wszystko opisane,  ale jednak napięcie na długie strony mocno siada, a  finał jest naprawdę rozczarowujący i mocno  obniża końcową ocenę.


To jest  jeszcze wczesny Masterton, często niestaranny w prowadzeniu fabuły i niezbyt mądry w przyjętych rozwiązaniach. Do tego papierowe do bólu postaci-tandetne klisze osobowe  (policjant jest pochodzenia włoskiego, więc ofkors  je focaccię, pije cappuccino i włoskie wina, chodzi do włoskiej knajpki). Ot, level wyżej od Guy N. Smitha, ale daleko do tych naprawdę dobrych “grahamek” z lat ‘90tych (Drapieżcy, Walhalla, Zjawa).

Dobrze się czyta więc czas nie jest stracony, ale Masterton napisał od groma lepszych powieści - pierwszy rozdział koniecznie warto poznać  dla jego shock values, ale resztę można sobie odpuścić, bo i tak się błyskawicznie zapomni.

Adam Deka - "Mondo Sepultura" 6/10

Adam Deka – “Mondo Sepultura” 6/10 “ Mondo Sepultura” to kolejne twarde sci-fi z elementami grozy od Adama Deki, nieodrodny brat innych tytu...