A taki miał być świetny, amerykanski….no cóż, nie zawsze wystarczy być synem swego ojca. O ile klony tatowych powieści wychodzą Joe Hillowi świetnie (rewelacyjne “Pudełko W Kształcie Serca”, doskonały “NOS4A2”), to w pisaniu opowiadań nie jest aż tak dobrze. A przynajmniej - nie było - rzecz bowiem o debiutanckim zbiorze Hilla, “Upiory XX Wieku”.
Zresztą, żeby być uczciwym - zbiór ma generalnie oceny wśród czytelników bardzo wysokie, moje narzekania są zatem dość ekscentryczne i całkiem prawdopodobnie inni fani horroru tych zastrzeżeń nie będą podzielać. I żeby być uczciwym jeszcze bardziej - to nie jest bardzo zły zbiór opowiadań. Nie, one są dobrze napisane, nieźle wymyślone - to sie może podobać. Problemem jest rozczarowanie - po autorze naprawdę świetnych powieści można spodzierwać się równie świetnych opowiadań. Tymczasem tekstom z “Upiorów” często czegoś prakuje, jakiegoś puncha, mocnego pomysłu, zakręconego finału. One zbyt często mają dość generyczny przebieg i dość irytujące patenty fabularne. I mimo, że warsztatem jakoś się to broni, najczęściej na koniec kolejnej opowieści pojawia się mniejszy lub większy zawód.
I kiedy już marudny czytelnik zupełnie się w swych narzekaniach pogrąży, z niechęcią na otwartą książkę będzie spoglądał, Hill zaserwuje dwie kapitalne perły - na sam koniec zbioru! Trochę z nich “too late heroes” żeby wcześniejsze rozczarowanie uratowały, ale miło, z wysokiego C, kończą lekturę. Żeby zatem oddać mą wahającą się ocenę debiutu Joe Hilla, przedstawię opowiadania w takiej kolejności, w jakiej występują w “Upiorach”.
Otwierający zbiór “Najlepszy Nowy Horror” (7/10) akurat nie zawodzi. Wydawca magazynu poświęconego grozie trafia przypadkiem na znakomite, choć mocno niepokojące opowiadanie. Usiłuje skontaktować się z jego autorem, by uzyskać zgodę na publikację. W końcu na jakimś konwencie grozy udaje mu się uzyskać namiary. Wieczorem przybywa na odludzie…
Dobry klimat, nieco autotematyczna fabuła, gdzie Hill bawi się z czytelnikiem tą gatunkową przewidywalnością - typowy „american gothic”, kłaniający się Texas Chainsaw Massacre i innym tego typu narracjom.
Ale dalej zaczyna się już jazda w dół… “Upiory XX Wieku”( 5/10) to banalna do bólu ghost story o duchu zamordowanej dziewczyny straszącym w upadającym kinie. Chciał Hill tę banalność podbić sugerowanymi znaczeniami o relacji kino-kinomani (wszyscy widzący ducha zostają filmowcami ze Spielbergiem na czele), ale nieprzekonująco. ZNACZNIE lepiej wyszło to Barkerowi w “Synu Celuloidu”
Następny, “Pop Art” (5/10) to może i dobre opowiadanie, ale kiepski horror. Treścią jest przyjaźń między narratorem a nadmuchiwanym (dosłownie, jak balon!) szkolnym kolegą. Piękna metafora umierania, kiedy przyjaciel stopniowo traci powietrze (jak stary balon…), dyskretne podważanie wiarygodności narratora (sam jakby “nie podlegał grawitacji”), ale generalnie więcej w tym ambitnych zamiarów niż efektu końcowego. No i NIE HORROR.
“I Usłyszysz Śpiew Szarańczy” (6/10) to campowy retelling “Przemiany” Kafki, no ale, panie….na próżno tu szukać wstrząsająco-groteskowej głębi znaczeń oryginału, tego opisu alienacji, upiorności “realnego świata” wobec osoby chorej, ot, porządnie opowiedziana historia przemiany pewnego chłopaka w owada z finałową szkolną masakrą, żeby było bardziej “horror”. Nic nie wnosi ani do literatury ani do gatunku.
Podobnie mieszane uczucia budzą “Synowie Abrahama” (6/10). Tytułowy “Abraham” to dobrze znany profesor Van Helsing, łowca wampirów supreme. Niestety w życiu codziennym nasz bohater okazuje się być Paskudnym Przemocowym Ojcem, który chcąc ze swych synów zrobić kolejne pokolenie Łowców Wampirów wbija im swe fobie pasem do głów. Finałowy twist jest, mimo ojcowej przemocowości, niewystarczająco uzasadniony psychologicznie, i mocno rozczarowuje.
“Lepiej Niż W Domu” (4/10), no, tu już jest zupełnie słabo… nie mająca nic wspólnego z horrorem opowiastka o nieco nieuporządkowanym emocjonalnie dziecku i jego miłości do nerwowego Taty…. cóż, w rodzinie Kingów czasem zbiera ambicja napisać Wielką Amerykańską Literaturę i tym razem trafiło na Joego… Chciałbym zrozumieć, co Hill chciał mi powiedzieć, ale nie dałem rady. Że Tata jest fajny ? Meh
Co naprawdę dziwne, oceny zbioru nie podnosi nie ratuje znany i niedawno z powodzeniem zekranizowany “Czarny Telefon” (6/10). No, jeżeli nawet to słynne opowiadanie nie potrafi odpalić, to już nie wiem, co będzie potrafiło. “Telefon” okazał się prostą historia o porywaczu dzieci - uwięziona przez niego ofiara nawiązuje kontakt z duchem poprzednika, który radzi mu zatłuc porywacza słuchawką.
Mnóstwo niepokończonych wątków - siostra, zabity siekierą brat Alberta, generalnie chaos fabularny i mocno przewidywalne emocje. Nie wiem, po co ktoś z tego nakręcił film, chyba dla nazwiska.
“Między Bazami” (6/10). To fajnie, że Hill lubi baseball ale szkoda, że nie lubi klasycznych opowiadań, które stanowią zamknięte story, W szczególności szkoda, że nie wyznaje zasady, aby opowiadanie miało kończyć się dobrą pointą…choć tym razem za pochwałę zasługuje zgrabna zabawa “niewiarygodnym narratorem” - przez długi czas gotowi jesteśmy współczuć z Wyattem, pracownikiem wypożyczalni kaset, któremu się z koleżanką w pracy nie układa, a który wracając do domu jest “świadkiem” makabrycznego odkrycia. W ten sam sposób (aczkolwiek na poziomie znacznie wyższym) zabawił się z czytelnikiem w opowiadaniu “Nona” ze zbioru “Szkieletowa Załoga” sam Tata Stephen.
“Peleryna” (6/10). Pewien chłopiec miał w dzieciństwie magiczną pelerynę, dzięki której potrafił się unosić w powietrzu. Znajduje ją już jako dorosły, przegrany facet - i podlatuje do okna byłej dziewczyny…Niby nie jest źle, ale, no stanowczo, nie potrafi ten zbiór odpalić, jak należy, wciąż czegoś brakuje
W “Ostatnim Tchnieniu” (7/10), jest lepiej niż do tej pory. Niewiele tu fabuły, na pierwszy plan wysuwa się odrażający, niepokojący pomysł muzeum zbierającego “ostatnie tchnienia” umierających ludzi, mocno creepy atmosfera i wreszcie udany finał!
Niestety, kolejne opowiadania znowu nieco zawodzą. W “Śniadaniu Wdowy” (5/10) znów nie bardzo wiadomo, co, kto i po co. Jest Wielki Kryzys, pewien włóczęga trafia do mieszkania owdowiałej kobiety, zostaje suto nakarmiony i obdarowany ubraniami po zmarłym mężu, tymczasem w ogródku jej dzieci bawią się w grzebania trupa…jest dosłownie o parę zdań, dwa, trzy akapity, od czegoś świetnego, ale atmosfera niedopowiedzenia jest raczej irytująca niż inspirująca.
No i “Bobby Conroy Wraca Zza Światów” (5/10)…Na planie “Świtu Żywych Trupów” aktor statysta grający zombiaka usiłuje wrócić do grającej w tym samym filmie młodzieńczej miłości, która, niestety dla naszego bohatera, ma już męża i syna. A wszyscy zombie-statyści są naprawdę martwi i naprawdę zombie. Miało być świeżo, ale wyszło znowu dość słabo.
No i kiedy już rozczarowany, kwękający czytelnik niczego dobrego się po “Upiorach” nie spodziewa, nagle Joe Hill uderza weirdem smolistym niczym proza Ligottiego. W “Masce Mojego Ojca” (9/10) pewna rodzina, chyba przed kimś uciekając, wyjeżdża do domku na odludziu, a po przybyciu na miejsce wszyscy zaczynają nosić maski….brrrr…. to można czytać i czytać, i starać się poukładać te puzzle. Owszem, trochę trudno ogarnąć kierunek, ku króremu zmierza opowiadania, ale wszystko zastępuje fascynujący, przerażający klimat.
No i na sam koniec jeszcze jeden beton - “Dobrowolne Zamknięcie (8/10) - kolejny duszny weird krążący tematycznie wokół “Domu Z Liści”. Autystyczny chłopiec buduje w swym pokoju dziwaczne konstrukcje z kartonu, którymi można dotrzeć do innych światów a można też zaginąć bez śladu…Kapkę przeciągnięte, przez co punch i klimat się trochę rozmywa, ale generalnie moc.
No i tak to jest - powieści bardzo dobre, bez kombinowania napisane, z werwą i narracyjnym talentem odziedziczonym po Tacie, a w debiutanckich opowiadaniach za dużo kombinowania i pretensjonalności. Czyta się bez bólu, ale - u mnie przynajmniej - więcej było rozczarowania niż zadowolenia. Świetne weirdy końcowe poprawiły nastrój (już nie ocenę), ale czy słusznie zaliczane są “Upiory XX Wieku” do klasyki nowoczesnej grozy? Do końca przekonany nie jestem.