Ta książka to prawdziwe Szaleństwo - zaczyna się jak znakomity, trzymający w napięciu monster horror by w połowie płynnie przejść w trudne do ogarnięcia umysłem, kosmiczne weird fiction o rozmachu mogącym zawstydzić samego Lovecrafta. „Dom Na Granicy Światów” to powieść dziś nieco zapomniana, ale absolutnie fascynująca i zasługująca na poczesne miejsce w panteonie sław literackiej grozy.
+
Starszy (po pięćdziesiątce, sic!) mężczyzna sam, tylko z siostrą, mieszka w tajemniczym, położonym na irlandzkim bezludziu, domu, który nabył po bardzo okazyjnej cenie. W pobliżu domu ciągnie się mroczny jar, który miejscowi nazywają malowniczo „Piekłem”. Pewnego dnia w tymże Piekle obsuwa się ziemia i otwiera się tajemnicze przejście. Z otchłani wylegają na świat potworne „świniostwory” (sic!), obrzydliwe i agresywne. Z miejsca przystępują do ataku na Dom - mężczyzna barykaduje wszystkie okna i drzwi, ostrzeliwuje się z dubeltówki, zrzuca na napastników fragmenty muru - archetyp fabularny, który zostanie powielony w wielu późniejszych zobiakowych klasykach horroru.
Jak wiadomo, „po nocy przychodzi dzień”, więc w końcu szturm zostanie odparty, wtedy zaś nieustraszony bohater wraz z wiernym psem podąży śladem potworów i, wyposażony w baterię świec wejdzie w mroczną, podziemną plątaninę korytarzy. Zaprowadzi go ona do bezdennej otchłani, dalszej wędrówce położą jednak kres wody pobliskiego jeziora; przerwawszy tamy zaleją one lochy a mężczyzna ledwo ujdzie z życiem.
A potem, a potem……no ihaaaaa, tego się nie da łatwo zrozumieć, nie da się zręcznie o tym napisać, to po prostu TRZEBA przeczytać. Otóż pewnego popołudnia nasz bohater, zażywając z wiernym psem u nogi wypoczynku w swej bibliotece staje się świadkiem…przyspieszenia czasu (!?!) prowadzącego do końca świata (!!??!!!). Widzi, jak jego pies przemienia się w kupkę popiołu, widzi swe ciało, które najpierw starzeje się gwałtownie, później również niknie pod prochami tysiącleci - widzi, jak gaśnie (!!!???!!!) Słońce, jak martwa Ziemia spada na jego powierzchnię, jak zagładzie ulega cały układ słoneczny !!!!! Jpdrl - nie wiem, co spożywał, wdychał czy zażywał podczas pisania Hodgson, ale to musiał być naprawdę strongest stuff.
Drugiego takiego tripu nie ma chyba w całej literaturze grozy - to jest coś ekstremalnie dziwnego, esencja weird fiction, kosmiczna groza podszyta fascynacją - numinosum.
Już nawet późniejsze mroczne, ponure zakończenie powieści nie jest w stanie przebić potęgi i niezwykłości tej podróży.
+
Jedyna dostępna polska edycja „Domu”, z „Czytelnika” ma już ponad 35 lat. Szkoda, że Hodgson jest tak zapomniany, niesprawiedliwie. Co prawda sporo jego dorobku wydało nieocenione C&T, ale podobno kiepsko się sprzedawał, więc wydawca poddał temat kontynuacji. Jeszcze bardziej nieocenione Wydawnictwo IX przymierza się do innej jego powieści, „Night Land” (wspaniale!), „Dom Na Granicy Światów” może nieco odstrasza swą „staroświeckością” i nietypowym charakterem, wymagającym skupienia i mocno otwartego umysłu?
Bo to naprawdę coś zupełnie niezwykłego. „Dom” w pierwszej połowie jest - znakomitym! - action horrorem. Obrzydliwe monstra atakują bez ustanku domostwo, oblężony mężczyzna gania od drzwi do drzwi i wzmacnia zabezpieczenia, strzela, walczy, miota się - no, full opcja przygodowa. Jasne, jest coś niepokojącego w postaci siostry, która najwyraźniej nie zdaje sobie zupełnie sprawy z zagrożenia (nie widzi potworów?), mało, histerycznie boi się naszego bohatera (!), ale ten trop pozostaje na marginesie, z tyłu (zaniepokojonej) głowy czytelnika, no bo trzeba wraz z bohaterem biegać, walczyć, odpierać szturmy!!!
Późniejsza eksploracja jaskiń, budząca dalekie skojarzenia z różnymi fragmenty opowieści Lovecrafta, dalej trzyma w napięciu, zamiast akcji wychodzi na pierwszy plan poczucie zagrożenia i tajemnicy. Ponure lochy, klapa w podłodze najgłębszej piwnicznej komory, tunele w ziemi wiodące do mrocznej otchłani - no, gites majonez.
Ale ten szalony, obłąkańczy sen? Naraz powieść zupełnie zmienia swój charakter, z przygodowej historii przechodzi w nawiedzony poemat prozą, w obłąkańcze opisy kosmicznych zjawisk i katastrof. Ta zmiana łapie czytelnika zupełnie nieprzygotowanego, zaskakuje, dosłownie wbija w glebę.
I - co charakterystyczne - opowieść nie wróci już na pierwotne tory! Owszem, pojawi się ponura, depresyjna coda, ale praktycznie żadna z tajemnic Domu nie zostanie wyjaśniona! Każdy sam może sobie usiłować wyjaśnić, co się działo. Czy to wszystko to efekt szaleństwa głównego bohatera (jak jednak zatem zmarł wierny pies)? Czy może Dom rzeczywiście łączył rożne plany istnienia? Czy gigantyczne bóstwa ze snów istnieją, a wydarzenia w powieści to efekt ich igraszek?
Mimo że momentami - zwłaszcza podczas kosmicznego tripu - niełatwa to lektura, KONIECZNIE (a fani weird fiction przeKoniecznie) trzeba przeczytać.
PS.
Fani black metalu znający Inquisition i ich kosmiczny, planetarny satanizm poczują pokrewny vibe
PPS.
Mistrz Z Providence był die-hard fanem powieści Hodgsona, i obecny w niej klimat „kosmicyzmu” z Domu trochę w swej mitologii wykorzystał. Gdyby ktoś chciał wznawiać, to chyba warto by to zrobić ze stickerem „powieść, która zainspirowała HPL”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz