Najpopularniejszy polski horror AD 2019, punkt zwrotny w karierze Artura Urbanowicza, powieść, od której rozpoczęła się jego obecna popularność, „Inkub” - to energiczny horror przygodowy, opisujący zmagania pewnego zdeterminowanego policjanta ze złowrogą czarownicą i jej sięgającą w przeszłość klątwą, niszczącą uroczą podsuwalską wieś.
+
Para policjantów otrzymuje zadanie pomocy w ewakuacji mieszkańców wsi Jodoziory. Przyczyną ewakuacji podobno jest jakieś tajemnicze promieniowanie; w jednej z chat odnaleziono zamienione w popiół zwłoki obojga mieszkańców.
Kiedy jednak policjant, który sugerował, że za tragedią stoi klątwa czarownicy, popełnia samobójstwo, podkomisarz Vytautas Ceskauskis (tak bowiem oryginalnie, litewsko nazywa się bohater Inkuba, nb. Polak, tylko z ojca Litwina) podejmuje własne śledztwo.
Wraz ze swym partnerem przybywają ponownie do Jodozior (w międzyczasie mieszkańcy najwyraźniej zdążyli tam wrócić), znajdują kwaterę w jednym z gospodarstw - urocza młoda gospodyni wpadła w oko samotnemu a strasznie zawzięcie poszukującemu swej „drugiej połowy” oficerowi - i rozpoczynają śledztwo.
Ich uwagę przyciąga kilka tajemnic. Przede wszystkim - w pobliżu stoi zamknięty na głucho dom - jak się okazuje, zamknięty czarami - do domu nie można wejść w żaden sposób; szyby są pancerne, drewno twardsze od betonu itp.
Po drugie - w wsi stoi opustoszała chata, o której miejscowi mówią, że należała niegdyś do czarownicy, a z której nocami wydobywa się upiorne zielone światło.
A są jeszcze inne sekrety i niewyjaśnione zjawiska (np. w środku nocy rozlegają się znienacka odgłosy strzałów).
O ile Vytautas cały czas jest okazem energii i determinacji, jeździ wciąż pomiędzy wsią a Suwałkami, bada kolejne tropy, ślady i grzebie w przeszłości mieszkańców, to jego partner po kilku dniach zapada na zdrowiu, łapie grypę a, co gorsza, popada w dziwną, niepodobną do niego apatię i zniechęcenie. Pewnego dnia dochodzi do tragedii; Cesnauskis odnajduje ciało towarzysza wiszące na drzewie w pobliżu „domu czarownicy”.
Od tej chwili dla policjanta dalsze dochodzenie to kwestia honoru; musi pomścić śmierć przyjaciela (nie wierzy bowiem w jego samobójstwo), musi wyjaśnić wszystkie tajemnice Jodozior, musi tym samym odkryć wydarzenia, które rozegrały się tu w przeszłości…
Czytelnik poznaje tę przeszłość razem z nim, rozdziały opisujące współczesne policyjne dochodzenie przeplatane są flashbackami ukazującymi szereg przerażających wydarzeń, jakie miały miejsce w Jodoziorach na początku lat 70-tych XX wieku, związanych z przybyciem do wsi tajemniczej pani Oś. Od tego właśnie momentu rozpoczęły się bowiem choroby roślin, zwierząt i ludzi, rozpoczęło się zepsucie, narastać zaczęło szaleństwo, zło i groza. W wsi pojawiła się śmierć…
Grupa młodzieży podejrzewająca przyczyny takiego stanu rzeczy - uważająca panią Oś za czarownicę, spotyka szczególnego rodzaju fachowca, łowcę…czarownic, który zapozna ich ze środkami służącymi do walki z wiedźmą…
+
Po pogańskich wierzeniach, po diable przybywającym po duszę grzesznika pora na czarownice - „Inkub” to kolejny „chrześcijański” horror spod ręki Artura Urbanowicza. Ponownie tematyka wiary, zaufania Bogu i modlitwie stanie się ważkim elementem fabuły. Tym razem autor pisze bardziej wyrafinowanie, wprzęgając dość zgrabnie motywy i rozważania natury religijnej w fabułę powieści - w poprzednich powieściach zdarzało mu się „grzeszyć” nadgorliwością i pewną topornością w wykładaniu swych racji.
A mimo to, mimo narracyjnej elegancji Urbanowicz nadal czasami potrafi doprowadzić krytycznego czytelnika do lekkiej konsternacji. Już pominę kiepskie próby obrony teodycei (problemu istnienia niezawinionego zła) - tematowi nie dały rady najtęższe umysły Kościoła, trudno zatem oczekiwać, by poradził sobie autor powieści grozy - ale cały główny wątek fabularny chwilami niebezpiecznie zbliża się do… pochwalania polowań na czarownice (sic! nb. wątek usprawiedliwiający ich spławianie jest rzeczywiście dość zdumiewający).
Niemniej na plan pierwszy w „Inkubie” wybija się czysta przygoda. W powieści dzieje się dużo i żwawo, mimo ogromnej ilości stron (dobrze ponad 700) czyta się ją szybko i bez żadnego znudzenia. Urbanowicz pisze z powieści na powieść lepiej - „Inkub” jest zatem przyjemniejszy, łatwiejszy w lekturze od poprzednich tytułów - „Gałęzistego” i „Grzesznika”. Owszem, młodzieżowy, chwilami żartobliwy styl narracji wciąż uwiera, skutecznie niwelując atmosferę grozy i strachu (dla porównania warto przypomnieć sobie styl Lovecrafta czy Ligottiego, jak sam rytm ich tekstów potrafi wzbudzić u czytającego dreszcze grozy!) ale to świadomy zabieg stylistyczny - autor akcent kładzie raczej na element rozrywkowy i przygodowy, co cieszy się dużym powodzeniem u fanów (a, jak wiadomo - vox populi, vox dei).
Parę wątków wydaje się nieco nieprzekonujących (w jaki sposób wiejski kmiotek napruty eterem byłby w stanie korumpować milicję?), ale to w sumie drobnostki bez wpływu na przyjemność czytania. Gorzej, kiedy fabuła sama w sobie nie zawiera wystarczających wskazówek i autor uzupełnia ją wyjaśnieniami w posłowiu - to uważam za niedostatek konstrukcyjny. Powieść MUSI bronić się sama w sobie, bez przypisów czy wyjaśnień jej przebiegu fabularnego.
Artur Urbanowicz kładzie w swych powieściach duży akcent za element zaskoczenia - „twist” mający postawić fabułę na góry nogami i wbić czytelnika w ziemię. Tym razem ten twist - oczywiście obecny w „Inkubie” jest jednak znacznie mniej zaskakujący, niż w poprzednich powieściach.
I jeszcze na koniec parę słów o bohaterach:
Vytautas Cesnauskis to wzorcowy „incel” - i ta właśnie cecha definiuje jego zachowania i rolę w powieści. Jest samotny i opętany obsesją poznania swej „drugiej połówki”. Żali się na swój ciężki los a to kumplowi, a to bratu i bratowej, w ostateczności nawet poznanej wiejskiej dziewczyni, której się narzuca ze swymi awansami.
Trzeba jednak zauważyć, że infantylne, niezręczne i momentami grubiańskie zachowanie Cesnauskisa w pełni uzasadnia jego status „involuntary celibate” (a już sposób w jaki zachował się na końcu powieści jest wręcz żenujący - pozostaje mieć nadzieję, że był to tylko efekt „złych mocy”). Raison d’etre - po co Czarownica Czaruje? Zemsta? Siły życiowe? Trochę to niewyjaśnione.
Pani Oś - „czarownica” z przeszłości (żaden to spojler, jej rola jest oczywista od pierwszych stron), to postać efektowna, wykreowana ciekawie, budząca lekki dreszczyk niepokoju - niemniej nie bardzo wiadomo, jaka była jej motywacja dla działania? Czarownice czarują „po coś” - chcą dłużej żyć, zdobyć pieniądze czy miłość, zemścić się, whatever, ale jakiś powód by się przydał. Urbanowicz zdaje sobie sprawę z tej słabości, w pewnym momencie te same rozważania pojawiają się w powieści, przekonującej jednak odpowiedzi nie znajdujemy.
Wreszcie epizodyczny ale fabularnie ważny Łowca Czarownic. No, nie oszałamia on, pisząc oględnie, swą kompetencją. Dlaczego zawsze trafia na miejsce zbrodni o parę lat spóźniony? Bo „czarownice trudno się tropi?”. A niby dlaczego?? Nie wydaje się, by działalność pani Oś w Jodoziorach była szczególnie tajna.
Podsumowanie - „Inkub” to horror młodzieżowy, przygodowy. Na plus sporo akcji i żywe tempo, które ułatwia przegryzienie się przez 700+ stron lektury. Na minus - zbyt „lekki” styl, utrudniający konieczne w grozie „zawieszenie niewiary” i momentami irytujący bohaterowie.
PS.
Mogę sobie wyobrazić porządny serial na podstawie „Inkuba”.
PPS.
Drobne błędy faktograficzne (bo generalnie research seventiesowy nienajgorzej wypadł). W roku 1971 nie były jeszcze powszechnie produkowane „wyroby czekoladopodobne”. Mało, początek dekady Gierka to różne pyszne czekolady mleczne (22Lipca, Goplana) w tym legendarna, licencjonowana czekolada Van Houten. No i za komuny sklepy w niedzielę były zamknięte!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz