poniedziałek, 4 lutego 2019

Wojtek Lis


Jedno ważne zastrzeżenie - swego czasu rozmawiał już ze mną Kamil Staniszek (Maria Konopnicka), również nawiązując do tematu rewolucyjnych wspomnień z przełomu lat 80tych i 90tych. Siłą rzeczy spora część anegdot się powtarzała. Mam nadzieję, że nie utrudni Ci to potencjalnego wykorzystania wspomnień.


1.      Rafał, pamiętasz swój pierwszy duży wyjazdowy koncert metalowy?
Jaki to był zespół, lub zespoły? Ile miałeś wtedy lat i jakie uczucia
towarzyszyły Ci przed wyjazdem?




Hm, ja jestem z Katowic, w latach osiemdziesiątych praktycznie stolicy polskiego metalu, więc "wyjazdowo" to stosunkowo rzadko bywałem na koncertach. Lwia część to albo kolejne Metalmanie, albo dziesiątki koncertów w klubach całego Sląska. Zeby wspomnieć zatem dalsze wyjazdy, to dwa główne wspomnienia to bedą  :



1. cholera, nazwy już nie pomnę, chyba "Thrash Attack" w Szczecinie jesienią '87. W składzie były, chyba BETRAYER, VADER, na pewno MERCILESS DEATH i DRAGON. Jechaliśmy do Szczecina pociągiem, normalnie w przedziale :-) Wszyscy w strojach roboczych - tj zgodnie z designem ówczesnych metali. Białe adidasy, zwężane dżinsy, koszulki z zespołami (ja miałem Voivod) i kto miał to skóra kto nie to katana dżinsowa (ja miałem "telewizor" Metalliki z Master Of Puppets). Generalnie wyjazd ten był niejakim wyzwaniem, bo Szczecin to była stolica undergroundu i czarnego thrashu. Jak Dragon wychodził na scenę, nie było pewne, jak zareaguje podziemna ekipa. Wprawdzie grał Dragon takiego supernośnego thrasha "niemieckiego", pomiędzy Destruction a Kreatorem - generalnie materiał z późniejszej Hordy Goga, ale gwarancji powodzenia nie było. Pamiętem jednak - na otwarcie koncertu zagrali "Reign In Blood" - nie dało się lepiej. Amok taki poszedł w rasę, że potem do końca koncertu się gotowało.
Merciless Death jeden z najlepszych koncertów, jakie widziałem w podziemiu - genialna muza. Szybko jak diabli, bluźnierczo jak Slayer z Dark Angelem razem, rewelacja.



2. przełom 1987/1988  - taki festiwal metalowy w Chodzieży, nazwy nie pomnę. Tam też chyba dotarliśmy pociągiem, też odpowiednio ubrani. Na samym koncercie  też się sporo działo - ciekawa była obsada. Grały SLAVOY (czyli Acid Drinkers bez Titusa, który wtedy jeszcze był w wojsku), WOLF SPIDER, IMPERATOR, DRAGON i jako gwiazda - fiński (chyba) DESEXULT. Tu dwie zabawne historyjki :
             - po soundchecku, który był rano, łaziliśmy cały dzień z wokalistą Dragona, Markiem Wojcieskim po sali (to był taki kinoteatr czy coś...). Najpierw obaj zaczęliśmy się oglądać za superśliczną laską, która kręciła się po backstage'u. No, może nieco chuda była, bez biustu, ale buzia - piękna, nogi - długie, blond włosy - szał. Wszystko było super, a potem laska wlazła na scenę, wzięła wiosło do ręki i zaczęła growlować do mikrofonu - i okazała się być - facetem :-) Bo to był frontman DESEXULTU ! :-)
             - jakiś czas potem, jak inne kapele wciąż robiły próby, wleźliśmy na balkon taki poobserwować scenę z góry. Wtem drzwi sali otwierają się z hukiem i wpada kilkunastoosobowa grupa metali, głośno i groźnie skandująca "heavy metal ! heavy metal !". I rozsiadają się w fotelach. Wtedy wychodzi skądś taka woźna w fartuchu (zupełnie jak z filmów Barei) i podniesionym głosem wypędza ekipę, wołając że to jeszcze nie koncert i należy opuścić pomieszczenie. Na co groźna ekipa wstaje i groźnie skandując "heavy metal ! heavy metal !" wychodzi :-D
Sam koncert był bardzo, bardzo dobry - kapele poznańskie przyjęte ciepło (Chodzież jest tak w północnej Wielkopolsce), Dragon, Imperator i Finowie bardzo gorąco (bo był napierdol - a w latach osiemdziesiątych albo napierdalałeś albo cię nie było.(To chyba w latach 80tych po raz pierwszy usłyszałem tak do dziś na koncertach popularne "Napierdalać ! Napierdalać !").
Po koncercie wracaliśmy na pace jakiegoś traka wraz z Wilczym Pająkiem, część w kabinie, większość na tej pace pomiędzy sprzętem obu zespołów. Chyba jakaś trawa była palona, ale  nie pomnę szczegółów, dość, że było z tyłu bardzo wesoło. Ja półleżałem pomiędzy fragmentami bębnów.




 2.      Analogiczne pytanie o pierwszy, ale mały, lokalny-klubowy koncert
metalowy? Chodzi mi o okoliczności, miejsce i rok tego koncertu?




Dość trudno ocenić, co było "małe klubowe". Taki mniejszy koncert, to w Rybniku, jesienią 1987 (20 lat już miałem) - gdzie grały DRAGON jako headliner, GILOTYNA i trzecia, miejscowa, kapela. Ale to był dość spory koncert - kilkaset osób, też taka sala widowiskowa ala kinowa. Ta pierwsza kapela grała glamowego rock'n'rolla w typie Van Halen. No, długo nie pograła. Powszechne skandowanie "wypierdalać ! wypierdalać !" (tylko dwie literki zamienione, a jaka różnica w emocjach)  spowodowało, że musieli przerwać koncert i rzuciwszy kilka gorzkich słów ("rasa jest głupia i tylko chce  ekstremalnego metalu") opuścić scenę. Gilotyna zagrała spokojnie, porządny thrashowy set na rozgrzewkę przed Dragonem - który dał świetną sztukę.
A taki klasyczny klub to było w Tychach, wiosną 1988 w DK Tęcza (chyba do dziś istnieje :-). też Dragon z Gilotyną na supporcie. Sala była cała wyprzedana, rasy multum takie, że przed koncertem wywalili szklane drzwi, wiodące na salę. Już nie pamiętam, czy była milicja i jakie były końcowe efekty, ale sama sztuka byłe świetna - jak grasz do nabitego do maksimum klubu, to Cię ta sala sama niesie.




3.      Jak była różnica między tymi większymi koncertami np. w Spodku, a
tymi mniejszymi – klubowymi? Dostrzegałeś ją?




O dziwo, jak teraz myślę, to nie taka duża była różnica. Wszędzie ci sami (młodzi i bardzo młodzi, wtedy nie było znanego dzisiaj zjawiska "dorosłych fanów metalu" :-) ) ludzie, wszędzie ta sama dzika energia, wszędzie dość chujowe nagłośnienie :-). W klubach było bliżej do kapel, mogłeś przybić piątkę, wskoczyć na scenę i walnąć się w ekipę. Duże venues to jednak zawsze ochroniarze i metalowe bramki. Na małych sztukach ochrony często w ogóle nie było.



4.      Jaki klimat panował wówczas na tych koncertach metalowych? Jak
wyglądała wyprawa na taki koncert?




Klimat był, no taki kosmiczny. Każdy czuł taki wiatr rewolucji. Muzyka zmieniała się nie tylko z roku na rok, ale z miesiąca na miesiąc. Każdy grał coraz ostrzej, szybciej, ciężej. Sama wyprawa....jako że graliśmy jako Dragon tak dużo koncertów, to rzadko chodziłem "po cywilnemu", z reguły wraz z ekipą muzyczną Dragona. Co do klimatu - po pierwsze, metale bardzo malowniczo wówczas wyglądali. Białe adidasy, zwężane dżinsy, oczojebliwe telewizory na plecach i koszulki, czarne skóry, badge różnych zespołów noszone jak medale przez ruskich, pieszczochy i pasy z nabojami. A jeszcze naokoło była późnokomunistyczna szaruga. No to z kilometra widziało się, że będzie koncert metalowy - się grupy metali snuły po mieście.
Na samych sztukach nastrój był -między samymi metalami taki wręcz posthippisowski. Nie pamiętam żadnej agresji czy złych klimatów - powszechna akceptacja i luz. ALE - skrajny brak tolerancji dla muzy innej niż odpowiednio ostra. Mowy nie było, żeby wyszła kapela tradycyjnego heavy metalu czy, niedajbóg, glamowa. Gremialne "wypierdalać!", obrzucanie czymniebądź (najlepsze były woreczki z oranżadą - był taki PRLowski hit) i generalnie - hejt. W lżejszej odmianie ale obowiązywało to również pomiędzy undergroundem a kapelami Dziuby. Z tym że  na cenzurowanym były Stos, Destroyers, Open Fire (to była kapela Brankowskiego zdaje się), tolerowane Wilczy i Turbo. A, co do zasady, akceptację podziemia miał Dragon i oczywiście powszechnie uwielbiany Kat.
Warunek zewnętrzny - skini. Strasznie nerwowo wtedy walczyli oni z metalami, z klimatem podobnym do dzisiejszych kibolu/narodowców - że niby metalowa hołota, brudasy i szataniści niepolscy i bezbożni. Często dochodziło do starć, pobić czy prób zerwania koncertów.
Dodatkowy klimat - milicja. Czasami tak samo "naszystowska" i wroga wobec metali, jak rzeczeni skini. Pamiętam dwa zdarzenia :  milicjantów dworcowych z Katowic, którzy zwyczajnie pobili pary naszych (w tym wokala Dragona Marka), wciągając ich do komisariatu dworcowego i pałując przez plecy za "szatanizm". Drugie, trepa milicyjnego, który wlepił nam wszystkim mandat (po 1000 ówczesnych złotych) za "naruszanie spokoju i porządku publicznego", jak o 4 nad ranem na zupełnie pustym peronie dworca w Grudziądzu słuchaliśmy z przenośnego magnetofonu "Reign In Blood".



5.      Czy kiedyś jadąc na koncert rzeczywiście trzeba było się bać?



Szczerze, to raczej tak :-) Skini często wpadali na koncerty metalowe z intencję jego zerwania i pobicia jak największej ilości fanów. Więc trzeba było być dość czujnym.



6.      Czy byłeś świadkiem bójek albo „krojenia” na koncertach?



Pewno :-) Raz nawet ofiarą. Praktycznie każdy koncert metalowy był imprezą podwyższonego ryzyka. Ówcześni skinheadzi żywili szczególną nienawiść do heavy metalu i w miarę możliwości starali się zerwać każdy koncert. Na pewno była duża awantura na płycie jednej z Metalmanii (chyba rok 1988), po Thrash Campie w Rogoźniku ekipy skinów wpadały do tramwajów i tam,  wśród normalnie jadących pasażerów, biły wracających metali. Najbardziej malownicze jednak wspomnienie mam z małego festiwalu metalowego w Szopienicach. Mieliśmy tam grać (Dragon) jako headliner, aleśmy nie doczekali - koncert został skutecznie przerwany poprzez atak skinów. Wywiązała się niezła bijatyka - do klubu było takie wąskie wejście, przez które starali się wedrzeć napastnicy. Kiedy ruszyli do ataku, na bramce stanął nasz kumpel (nota bene -też skin, tylko zaprzyjaźniony :-) ), który wymachując taką wielką metalową popielniczką na stojaku wypchnął ich na zewnątrz i zabarykadował drzwi. Potem sprzęt i dziewczyny pojechały pierwszym transportem, który wydostał się drugą stroną. A reszta nas została w tym oblężonym klubie. Skini bowiem krążyli wokół i obrzucali budynek kamieniami. Klimat jak z westernu był :-) Zanim furgon po nas wrócił, towarzystwo się rozeszło i wróciliśmy bez problemów.



7.      Które miasta – ekipy siały szczególny postrach na koncertach?



Złą sławą w środowisku ówczesnych metali cieszyła się ekipa szczecińska - ale osobiście nic takiego nie mogę potwierdzić. Podobno w Jarocinie '88 jakieś były na polu namiotowym ekscesy ??? Dragon serdecznie się kolegował z ekipą Merciless Death (poznaną na tym koncercie 1987) - najlepszego chyba wtedy szczecińskiego bandu metalowego. Wraz z nimi poznaliśmy szczecińską załogę metalową, z którymi też się zakumplowałem.



8.      Metalmania. Zapewne byłeś na wielu edycjach. Która lub które z nich
zapadła/y szczególnie w Twej pamięci i dlaczego?




Do 1992 byłem na wszystkich Metalmaniach, z wyjątkiem.... pierwszej. Najbardziej w pamięć zapadły mi lata 1987 (Helloween , Running Wild), 1988 (Kreator, Exumer), 1989 (Sodom) i 1990. Dlaczego...hm, to były dobre, najlepsze Metalmanie Dragona - 1987 był dobry koncert, 1988 w zasadzie gwiazdorski - mega materiał i mega set, 1990 - nowe, death metalowe wcielenie - growlujący Fred i blasty Bomby. Nadto wtedy na Metalmaniach headlinowali Niemcy a ja uwielbiałem niemiecki thrash - więc też świętowałem gwiazdy pokroju Kreatora czy Sodom z entuzjazmem.
Na Metalmaniach fajne też było życie towarzyskie, które toczyło się na korytarzach, Po koncercie kapele wychodziły tam do fanów. Mam tutaj kolejną fajną historię, na Metalmanii 1988 w pewnym momencie podchodzi dziewczyna - biała twarz, czarny strój, gotyk i samo zło - i omdlewającym gestem podaje nam, oczywiście lewą, dłoń i mruczy "Melissa". Gitarzysta Dragona, Pająk rzuca do mnie na boku, "Pewnie zaraz Abigail się znajdzie". I faktycznie, tego samego dnia podchodzi inna, ale w podobnym designie, i podając, oczywiście, lewą dłoń, mruczy  - "Abigail" ! Kurtyna :-)



9.      Nie można pominąć innych imprez, których nie brakowało w naszym
kraju. Czy mógłbyś opowiedzieć czytelnikom, jakie wspomnienia
zachowałeś w pamięci z takich festiwali, jak:


a.      S’thrash’ydło - Ciechanów,
W Ciechanowie nigdy nie byłem (a sthrashnie żałuję) więc żadnych wspomnień ni anegdot nie mam.


b.      Thrash Camp – Rogoźnik,
W Rogoźniku była jedna z większych chryj ze skinami, o której wspominałem już wyżej. To był chyba Camp 1989, występowały m.in. Slashing Death, Merciless Death, chyba Vader i, jako gwiazda, Pungent Stench z Austrii. Prowadził festiwal Marek Gaszyński - gość znany z "muzyki młodych" (się w niej płyty metalowe nagrywało), ale generalnie starszy facet, tekściarz Niemena, ciężkiej muzy specjalnie nie kumający, ale starał się, jak mógł.
Duże wrażenie wywarł Pungent Stench. To był rok 1989, death metal był dopiero w powijakach, a tutaj wychodzi kapela, bębniarz blasta za blastem sypie, wokal growluje na całego - mocna sprawa.

Z Mercilessami popiłem wódki, no ale potem przyszedł czas na powrót.
Najpierw jechało się tramwajem - a tu nagle na jednym z przystanków do wagonów wskoczyła bandyterka taka wsiowa (bo to takie wiejskie okolice). I dawaj, naparzać metali ! Z tym, że to nie byli tak naprawdę skini tylko wsiowe ciołki, które "odmieńcom" chciały dać nauczkę. W sumie układni byli, tacy "porządni".  Mnie, jako że miałem okulary, nie pobili, tylko potargali mi koszulkę metalową, dziewczyn zaś w ogóle nie ruszali -  przeciwnie, kiedy jeden z nich przywalił bębniarzowi Dragona, Bombie, to jego dziewczyna wyskoczyła z krzykiem,  na co oni... grzecznie odstąpili. Zeszła z nich para w połowie drogi i do kolejnego przystanku jechaliśmy spokojnie obok sienie, my trochę poturbowani a oni coraz głupiej się czując :-) Dzisiaj nie mogę się nie obśmiać, jak sobie to przypomnę.




c.      Jarocin,


Pamiętam najlepiej rok 1988 -kiedy to Dragon był w finałowej 10. Mieszkaliśmy, jako kapela, w szkole podstawowej, więc relatywnie wygodnie, spanie w pomieszczeniach, prysznice, kuchnia, kulturka. Całymi dniami łaziliśmy po mieście - wszyscy żywili się wyłącznie parówkami - to było jedyne wyżywienie w Jarocinie. Stały takie budki, goście wyciągali parówę, dawali bułę albo kromę chleba i tak tydzień się żyło :-) Był swoisty szacunek i zawieszenie animozji, co momentami dawało groteskowe rezultaty.
Oto pewnego dnia szliśmy ulicą a naprzeciwko ekipa punków. Zbliżając się do nas jeden z nich efektownie a głośno beknął, wzbudzając tym radosny rechot reszty swojej kompanii. Ale basman Dragona -Ziga też był dobry w te  klocki, jak już przeszliśmy, sam mistrzowsko "odpowiedział". Przez chwilę nie było wiadomo, czy się nie zrobi awantura, ale punki odwróciły się i z radochy aż zaklaskały w ręce :-)
Jeszcze jedna zabawna opowieść. Ciągły problem ówczesnych festiwali to były backstage passy. Zawsze tego za mało - wyliczone co do jednej, dla kapeli, dla techniki. A tu proszę, jeden znajomy, drugi, no a przede wszystkim dziewczyny, nie uwzlgędnione w rozpiskach. Więc cały czas żonglowaliśmy tymi passami. Przyuważyłem w Jarocinie, że najważniejsza jest postawa -więc przed koncertem laureatów złapałem za case'y gitary i basu i głośno wołając "przepraszam, sprzęt!" bez żadnych kłopotów i  bez "blajtki" wlazłem na backstage. Za jakieś pół godziny, już blisko do koncertu Dragona idzie Ziga ze swoją dziewczyną. Ona z jego "blajtką" a on ofkors bez.I na to ochrona - Pan nie wejdzie! Przerzuciłem Zidze blajtkę od kogoś - ale oni dalej twardo - "to nie Twoje, nie wejdziesz. Normalnie kwadrans się tam przekrzykiwaliśmy, trzeba było kogoś z organizatorów koncertu wołać, żeby tożsamość Zigi potwierdził.

Jarocin to był festiwal głównie punkowy, ale metal miał swoje mocne odzwierciedlenie - widoczne były wśród publiki ekipy metalowe. Wtedy krążyło się po polu namiotowym i głosowało na wybrane ekipy. Z metalu w dziesiątce było Eghezuthor (chyba szczecińska załoga) i Dragon - dla nas był to tym więszy sukces, bo nie na Sląsku rodzinnym,  no i trochę niektórzy sarkali na tym polu, żeby na kapele Dziuby nie głosować. Ale za dobrze Dragon grał :-)


d.      Metal Battle.
MB to był taki "półfinał" Metalmanii (pierwszy etap to koncert klubowy kandydatów w klubie "Leśniczówka"w Chorzowie, gdzie jury Dziuby - szefem był Wojtek Hoffman - wybierało kapele na festiwal).  Oprócz gwiazd (Nasty Savage, Exumer) grały tam polskie drużyny, nadal w formule "konkursowej'.  Z Metal Battle mam nalepsze wspomnienie całego życia (:-) ) - jak byliśmy na backstagu i nagle cały Spodek - 8000 luda, zaczął skandować "DRAGON !!!  DRAGON !!!" - to coś niesamowitego, nasz koncert był doskonały potem.
Jak już się impreza rozkręciła, to jej większość przesiedziałem pijąc wódę z Wieśkiem, frontmanem z Mecilessów.
Dzieć wcześnej szaleliśmy ydo rana w hotelu, podkradając na koniec laski Open Fireowi.




10.     Jak wyglądały od strony organizacyjnej te koncerty na których grał
Dragon w latach 80-ych? Było bardzo siermiężnie czy dało się
wytrzymać?



Siermiężnie :-) Choć taki  był czas. Backastage zasadniczo nie istniał w dzisiejszym rozumieniu, że niby jakieś jedzonko pićko, bardzo skromnie pod tym względem. Akustycy byli od przypadku do przypadku a z reguły bez jakiegokolwiek pojęcia  o metalu, z poprzedniej epoki. Sprzęt chujowy. Z kolei my, metalowe dzieciaki, byliśmy bez pojęcia o właściwym nagłaśnianiu.



11.     Który lub które koncerty Dragona wryły się szczególnie w Twoją
pamięć?



W zasadzie wymieniłem je w tekście powyżej :



1. Metalmania '87 - pierwszy duży koncert Dragona


2. Thrash Attack Szczecin - jaskinia lwa i entuzjazm publiki po Raining Blood


3.  Metal Battle '88 - 8 tysięcy ludzi skanduje "Dragon !!!"


4. Jarocin '88 - najlepszy znany mi koncert Dragona. Swietny set, perfekcyjne wykonanie, dobre nagłośnienie, świetny spektakl (sam trzymałem naszą flagę tuż obok fumigatora, który cały koncert walił mi w twarz cytrynowym dymem :-)


5. Szopienice - koncert, którego nie było :-)


Do tego jeszcze dochodzi trasa tzw "Radegast tour" - Death, Kreator i  Dragon. Wszystko mi wtedy pasowało, trzy zajebiste kapele, pasujące do siebie stylem i ciężarem. Swietne koncerty. Sympatyczne przyjęcie przez Death, taki "pół death". Akurat przed trasą w Europie Chuck rzucił kapelę i przyjechali bez niego grać. Później przekształcili się w Massacre. Nieco mniej sympatycznie było z Kreatorem (a konkretnie Franiem Blackfire vel Gwodzikiem, który wielce się swego śląskiego pochodzenia wstydził i nie bardzo do nas przyznawał).


I jeszcze  truskawka na torcie, wspólna trasa z Morbid Angel.





PS.


Z takich bardzo, bardzo ważnych koncertów metalowych pierwszy (za to z Najgrubszej Rury) to był koncert Mety w Spodku - w dzisiejszych realiach rzecz nie do wyobrażenia - Metallica na wyciągnięcie wręcz ręki - w "salce" na raptem 8000 osób. To prawie jak koncert klubowy :-). Było to w 1987 roku, miałem 19 lat
Odczuć z tym się wiążących prawie się nie da opisać - to było coś z kosmosu. Już w kolejkach do kas (bilety kupowaliśmy sporo wcześniej i oczywiście rasa ciągnęła się w długim wężu) czuło się takiś nowy klimat. Wszyscy przerzucali się nazwami nowych, "coraz szybszych" kapel, takie było generalnie pozytywne wrzenie.
Sam koncert to rzecz trudna do opisania. Najpierw - armia metali - w odpowiednim metalowym designie. Jeszcze na Metalmanii '86 sporo było włosów zaczesanych w przedziałek, sweterków - no, taki klimat ejtisów (na sam festiwal nie dostałem biletu, ale spędziłem większość czasu pod Spodkiem z kumplami). A na Mecie już rządziła moda metalowa - katany, telewizory, zwężane maszynowo jeansy, białe adidasy czy kolekcje badgów. Tak, że szok totalny.
Ja z kumplem też się przygotowaliśmy. Miałem kurtkę dżinsową (turecką..) zrobiliśmy sobie telewizory z okładką Master Of Puppets i naszyliśmy na plecy. Zwykłe zwężane dżinsy (jaki wszyscy wtedy nosili) sami zszyliśmy (na maszynie mojej Mamy) w najprostszy sposób - 17 cm na dole (minimum żeby stopa przeszła :-), wywleć spodnie na drugą stronę, kreska długopisem według linijki po skosie i potem zszycie. Brzmi zabawnie, ale wyglądało naprawdę cool.
Teraz sam koncert...na supporcie KAT - w pełnym gazie, z kompletnie nieziemskim Romanem, ze świetną setlistą (głównie szóstki na ostro, ale był już wałki z OWS), dymy, światła. Genialna sprawa.
No i Metallica - w trasie po "Master" (pierwsze trzy płyty - creme de la creme), czysty thrash metal, żadnego późniejszego biadolenia. Na świeżo z Jasonem Newstedem (po śmierci Burtona), z piekielnie ostrą i kapitalnie zestawioną setlistą (z pierwszych płyt nie da się złej listy zestawić).
W sumie - nieziemska sprawa. 30 lat minęło, tysiąc koncertów od tego czasu widziałem, ale to wciąż jeden z najlepszych i najmocniej przeżytych w życiu
PS. Największa vtopa koncertu? Ze nie kupiłem biletów na dwa dni ! (były dwa koncerty, dzień po dniu). Jak w totalny amoku po sztuce wszyscy wymienialiśmy się przeżyciami, okazało się że większość ma drugi bilet !!! Tyle, że ta druga sztuka podobno sporo chłodniej wypadła.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Graham Masterton - "Czarny Anioł" 5/10

Zaczyna się zgodnie z recepturą hitchcockowską, od trzęsienia ziemi. Scena brutalnego zamordowania całej rodziny jest jedną z mocniejszych j...