Gigantyczne dzieło, ponad 900 stron (“maczkiem”, bo format też duży), opisujące powstanie, rozwój i nawet nie tyle upadek, co “zmierzch” sekty religijnej, sytuującej się pomiędzy judaizmem, katolicyzmem a nawet islamem, funkcjonującej w Europie, głownie na terytorium Polski, w drugiej połowie XVIII wieku. Imponujący traktat quasi-religijny, opis podróży człowieka ku absolutowi, opis zmian kulturowych i narodowościowych, lektura fascynująca i, mimo ogromu, ani na chwilę nie nużąca.
Połowa XVIII wieku, wśród Żydów trwa ferment religijny dotyczący przybycia Mesjasza i obiecanego końca starego świata (oraz początku świata nowego, wspaniałego). Pojawił się już w Turcji prorok Sabtaj Cwi (jego zwolennicy zwani są sabsaćwinnikami), jego następca Baruchija w Grecji, aż wreszcie na Podole, na wschodnie rubieże Rzeczypospolitej z terytorium Imperium Osmańskiego przybywa młody, charyzmatyczny przywódca żydowski, Jakub Frank, którego otoczenie uważa za następcę tamtych dwu, być może nawet Prawdziwego Mesjasza.
Koło Franka szybko rośnie “dwór”, otoczenie wyznawców, zwolenników, fanatyków. Grupa osiedla się w wyodrębnionej wiosce, ustala własne prawa i zasady (trochę przypominające “komunizm” - wspólne dobra, kobiety itp) a przede wszystkim nawiązuje kontakty z państwem polskim, sugerując gotowość do przejścia na religię chrześcijańską, na katolicyzm.
Zdobyć tylu nowych wyznawców, skłonić żydów konwersji z judaizmu na chrześcijaństwo to nie lada gratka, frankiści uzyskują więc wsparcie niektórych polskich biskupów i możnowładców. Tymczasem prawowierni Żydzi uważają ich za zdrajców; rozpoczyna się “bratobójcza” konkurencja religijna, w której żadna ze stron nie cofnie się przed niczym (to zwolennicy Franka rozpowszechniają kłamstwa o zabijaniu chrześcijańskich dzieci przez Żydów!).
Debata ideologiczna - pojedynek pomiędzy dwiema zwaśnionymi stronami ma miejsce w katedrze lwowskiej; anty-talmudyści (tak nazywa się zwolenników Franka) odnoszą oczekiwane zwycięstwo, i masowo przystępują do chrztu, przyjmując przy tym polskie imiona i nazwiska.
Przez pewien czas los zwolenników Franka wydaje się odmieniać na najlepsze, ale wrogowie nigdy nie śpią - nie/życzliwi donoszą, że z tą konwersją na katolicyzm to tak nie do końca, że frankiści uważają swego przywódcę za Mesjasza, boga wcielonego, a to jest już grubym bluźnierstwem. W rezultacie Frank zostaje schwytany i uwięziony w klasztorze jasnogórskim w Częstochowie. Ale - krzywdy tam nie ma, żyje sobie bezpiecznie i bez większego kłopotu; mało, wokół klasztoru jego wyznawcy tworzą małe miasteczko, działają nadal, planują, negocjują z przywódcą.
Zamieszanie rozbiorowe powoduje, że resztki władzy państwowej się kruszą; wykorzystując to Frank wyrusza w podróż do Brunn (dzisiejszego czeskiego Brna). Wraz z nim przenosi się centrum dowodzenia frankistów, cały jego dwór…
+
Powieść historyczna, tak, jak ją ukształtował Walter Scott, najczęściej przybiera realizację przygodową, “płaszcza i szpady”, doprowadzoną do perfekcji przez Alexandra Dumas a w Polsce przez Henryka Sienkiewicza. “Księgi Jakubowe” są takiej tradycji zaprzeczeniem. Ta rozległa, naprawdę ogromna, opowieść, rozciągająca się na przestrzeni 50 lat, opisująca losy kilkudziesięciu bohaterów, pozbawiona jest jakichś znaczniejszych przygód. Nie fabularna akcja interesuje autorkę, co innego chce opowiedzieć.
A mimo tego, mimo faktu, że setki nabitych po brzegi stron nie są zbyt zatłoczone gwałtownymi zmianami, intrygami czy romansami, czyta się całość wspaniale i bez chwili znużenia (choć prawda, że piętrzące się mimo godzin lektury strony nieco przerażają podczas czytania). To kunszt narracyjny Tokarczuk, to jej piękna fraza, przyjemna, łatwa w czytaniu (a się człowiek instynktownie obawia Noblistki…) powoduje tak dobry odbiór.
Każda z postaci jest odmienna, charakterystyczna, ciekawa, budzi zaintersowtaie swymi losami, motywacjami i uczuciami. To kolejna motywacja skłaniająca czytelnika do przewracania kolejnych stron, chęć podążania za swymi bohaterami. Co ciekawe, relatywnie najmniej ciekawy wydaje się sam Jakub Frank, opisywany wyłącznie poprzez oczy innych otaczających go osób, jego przybocznych, wiernych wyznawców.
Właśnie - wyznawcy, Księgi mają grupę taką bohaterów “wiodących”, których śladami postępujemy i poprzez których poznajemy całość historii. Wśród nich najbardziej się wyróżniają : najbliższy “asystent” Franka Nachman vel Piotr Jakubowski, Antoni “Moliwda” Kossakowski, polski szlachcic “romansujący” z frankistami, pani Kossakowska, ich główna protektorka. Drobniejsze, ciekawe role przypadły innym barwnym postaciom. Szczególnie w pamięć zapadną ksiądz Benedykt Chmielowski ( ten od “Nowych Aten”- czyli “koń jaki jest każdy widzi”) i jego korespondencyjna przyjaciółka, barokowa poetka Drużbecka.
Frapują też losy rodziny Szorów-Wołowskich czy Aszera-Gitli, ma swoje momenty biskup Sołtys (genialnie, złowrogo rozegrany motyw karcianych długów żydowskich).
W powieści jest nieco realizmu magicznego, ale minimum, taka szczypta dla dosmaczenia. Najbardziej wyróżnia się tutaj postać Jenty, staruszki “golemiczną” magią zmienionej w nieśmiertelny byt, którego duch unosi się nad całą powieścią i obserwuje wydarzenia z pozaczasowej i pozaprzestrzennej perspektywy.
Nie bardzo umiałem, jako czytelnik mało wrażliwy i być może zbyt pochopny i nielotny, wyłapać, dokąd cała ta historia miała zmierzać, co opowiedzieć. Jest trochę o poszukiwaniu Boga, jest o tolerancji, jest o tym, że “polacy” bywali kiedyś Żydami i raptem w przeciągu jednego pokolenia nagle zapominamy o “szorach” a mamy “wołowskich”. Jest też fascynująca panorama “saskich ostatków” i czasów króla Stanisława Augusta, czas taki trochę zaniedbany literacko ((jeden zmurszały Kraszewski wiosny nie czyni). Ale mimo braku wyczucia purpose całości czytało mi się wybornie i już na kolejne książki Tokarczuk się cieszę. Mimo “mainstreamowości”, “high-profilowości” “noblostwa” czyta się doskonale nawet niewyrobionemu artystycznie czytelnikowi .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz