czwartek, 6 lutego 2025

Adam Deka - "Spiję Twą Limfę I Wyprawię Srom" 6/10

Czarna komedia cmentarna w klimacie gore horroru osadzona w latach późnego PRL -  już sam tytuł zapowiada ekstremalne rozrywki, które fani twórczości Adama Deki (raczej nieliczni, ale za to zagorzali) powinni docenić.


+


Cmentarz Miłostowo w Poznaniu, lata (na oko) osiemdziesiąte XX wieku. Na cmentarzu grasują hieny cmentarne, otwierające groby, bezczeszczące (w tym poprzez akty nekrofilii - sic!) zwłoki, okradające je z biżuterii i ubrań. Milicja prowadzi śledztwo po milicyjnemu - porywają różnych bumpów, a to bezdomnego a to punka naćpanego, biją i torturują w próbie wymuszenia przyznania do winy, a zamęczone na śmierć (!) ofiary przesłuchań wpychają …. do grobowców miłostowskiego cmentarza (!).


Tymczasem prawdziwy nekrofil wciąż popełnia kolejne przestępstwa niezagrożony przez nieudolnych, skoncentrowanych wyłącznie na wyrywaniu bezużytecznych społecznych chwastów gliniarzy (nie ZOMO! tutaj Deka popełnił błąd faktograficzny - ZOMO to te quasi wojskowe oddziały pałujące marsze opozycji, dochodzeniówka kryminalna to “zwyczajne” MO) - a to zamorduje konkurenta okradającego groby, a to zaliczy jakąś gnijącą, odkopaną kobietę, a tak naprawdę, zgodnie z tytułem powieści, skóruje trupy i zabiera fragmenty skóry by w zaciszu domowym naszyć je na gąbkowy manekin służący mu do zaspokajania perwersyjnych żądz (dalekie echo Milczenia Owiec).

Właśnie, a propos tego domowego zacisza…nasz nekrofil prowadzi niezbyt może przykładne, ale za to dość typowe życie rodzinne, więc w domu czekają go nieustanne awantury z niezadowoloną z niego żoną i nastoletnią córką.


Cmentarza teoretycznie pilnują grabarze, bohater powieści, Glen, zanurzony jest po uszy w wyczytywanych z zinów teoriach spiskowych - żadna nie jest dla niego zbyt absurdalna, na dodatek ma psychozę która starają się okiełznać tylko silne psychotropy zapisywane mu przez lokalną lekarkę. 


Tymczasem w okolicy działa wytwórnia nowego, zabójczo uzależniającego narkotyku produkowanego z kadaweryny, pozyskiwanej z miłostowskich trupów…


+


Kto czytał choć raz Adama Dekę ten wie, czego się spodziewać, i “Spiję Twą Limfę” nie zawodzi, dostarczając doskonale już znany koktajl z makabry, obrzydliwości, przemocy, czarnego humoru, złego smaku i brutalnie traktowanej polszczyzny. To się czyta głównie dla tego campowego funu, mniej z uwagi na pretekstową fabułę czy jakiekolwiek inne skrywane wartości. To hołd oddany podziemiu fantastycznemu, trochę list miłosny do lat dzieciństwa/młodości, trochę fanowska zgrywa. To się albo odrzuca po całości albo akceptuje.


Niemniej. nawet akceptując ogólne zasady działające w tym deka-verse czytelnik nadal ocenia, na ile tym razem się udało autorowi trafić w dziesiątkę a jakie potencjalnie były wady.  

Dekę można krytykować dwojako,  bądź to za nadmiernie niestaranny styl, utrudniający zrozumienie, bądź też za niedostateczny “rozmach” koncepcyjny. I tutaj mamy do czynienia z tym drugim przypadkiem. 

“Spiję Twą Limfę” jest, od strony stylu, warsztatu, najbardziej sprawnie, “regularnie” napisaną powieścią Adama Deki (nie chcę używać określenia “najlepiej” bo twórczość autora się takim “normikowym” klasyfikacjom nieco wymyka). Bez większego trudu czytelnik śledzi zabawną, makabryczną akcję, napędzaną pełnymi przemocy i obrzydliwości opisami oraz dobrze napisanymi dialogami.


Natomiast gorzej jest tym razem z konceptem ogólnym, z pomysłem na powieść. Tj. nie żeby było źle - “Spiję Twą Limfę” jest odpowiednio makabryczna, wypełniona dynamiczną akcją, pełna czarnego humoru i sowizdrzalsko, hiperbolicznie, traktowanej przemocy, ale trochę tym razem zabrakło tego typowego dla Adama Deki rozmachu fabularnego. Zaplanowana jako główne backstory historia ze spiskiem “STASI” wypada dość blado i mało przekonująco (byłażby w ogóle fantazmatem jednej z bohaterek?). Jakby tego było mało, inne konstrukcyjnie grube wątki się nie spinają i giną znienacka urwane. Co się stało z mordercą??? Co się dzieje na komisariacie? Zabrakło jakiegoś finałowego spięcia tematów.


Nie ma sensu zajmować się postaciami z powieści - to jest makabryczna komedia gore a nie dramat psychologiczny,  więc też bohaterowie nas nie tak naprawdę nie interesują - to ma bawić a nie przejmować. 


Co do ekstremalności - jasne, że Deka jeńców nie bierze, ale w porównaniu do innych jego tytułów w “Spiję…” jest relatywnie do wytrzymania. Nieco opisów pobić, nieco obrzydliwości trumiennych w wykonaniu mordercy pedofila - ale i tak najmocniejszy jest tutaj sam tytuł powieści, na który nie odważyłby się być może nawet sam Ed Lee :-)


Mimo nieco mniej zajmującej niż zazwyczaj fabuły żaden fan twórczości Adama Deki nie wyjdzie niezadowolony. Czyta się bardzo szybko i z bananem na gębie, a wrażenie końcowe mimo niedoróbek fabularnych jest dobre i już się chce czytać następne tytuły z Xeromorph.  Jak ktoś jest gotowy na wyzwania, lubi horror ale ma przy tym dystans do rzeczywistości, tolerancję i poczucie humoru, to powinien się dobrze bawić.  

wtorek, 4 lutego 2025

Olga Tokarczuk - "Księgi Jakubowe" 7/10

Gigantyczne dzieło, ponad 900 stron (“maczkiem”, bo format też duży), opisujące powstanie, rozwój i nawet nie tyle upadek, co “zmierzch” sekty religijnej, sytuującej się pomiędzy judaizmem, katolicyzmem a nawet islamem, funkcjonującej  w Europie, głownie na terytorium Polski, w drugiej połowie XVIII wieku. Imponujący traktat quasi-religijny, opis podróży człowieka ku absolutowi, opis zmian kulturowych i narodowościowych, lektura fascynująca i, mimo ogromu, ani na chwilę nie nużąca. 



Połowa XVIII wieku, wśród Żydów trwa ferment religijny dotyczący przybycia Mesjasza i obiecanego końca starego świata (oraz początku świata nowego, wspaniałego). Pojawił się już w Turcji prorok Sabtaj Cwi (jego zwolennicy zwani są sabsaćwinnikami), jego następca Baruchija w Grecji, aż wreszcie na Podole, na wschodnie rubieże Rzeczypospolitej z terytorium Imperium Osmańskiego przybywa młody, charyzmatyczny przywódca żydowski, Jakub Frank, którego otoczenie uważa za następcę tamtych dwu, być może nawet Prawdziwego Mesjasza.


Koło Franka szybko rośnie “dwór”, otoczenie wyznawców, zwolenników, fanatyków. Grupa osiedla się w wyodrębnionej wiosce, ustala własne prawa i zasady (trochę przypominające “komunizm” - wspólne dobra, kobiety itp) a przede wszystkim nawiązuje kontakty z państwem polskim, sugerując gotowość do przejścia na religię chrześcijańską, na katolicyzm.


Zdobyć tylu nowych wyznawców, skłonić żydów konwersji z judaizmu na chrześcijaństwo to nie lada gratka, frankiści uzyskują więc wsparcie niektórych polskich biskupów i możnowładców. Tymczasem prawowierni Żydzi uważają ich za zdrajców; rozpoczyna się “bratobójcza” konkurencja religijna, w której żadna ze stron nie cofnie się przed niczym (to zwolennicy Franka rozpowszechniają kłamstwa o zabijaniu chrześcijańskich dzieci przez Żydów!).


Debata ideologiczna - pojedynek pomiędzy dwiema zwaśnionymi stronami ma miejsce w katedrze lwowskiej; anty-talmudyści (tak nazywa się zwolenników Franka) odnoszą oczekiwane zwycięstwo, i masowo przystępują do chrztu, przyjmując przy tym polskie imiona i nazwiska. 


Przez pewien czas los zwolenników Franka wydaje się odmieniać na najlepsze, ale wrogowie nigdy nie śpią - nie/życzliwi donoszą, że z tą konwersją na katolicyzm to tak nie do końca, że frankiści uważają swego przywódcę za Mesjasza, boga wcielonego, a to jest już grubym bluźnierstwem. W rezultacie Frank zostaje schwytany i uwięziony w klasztorze jasnogórskim w Częstochowie. Ale - krzywdy tam nie ma, żyje sobie bezpiecznie i bez większego kłopotu; mało, wokół klasztoru jego wyznawcy tworzą małe miasteczko, działają nadal, planują, negocjują z przywódcą.


Zamieszanie rozbiorowe powoduje, że resztki władzy państwowej się kruszą; wykorzystując to Frank wyrusza w podróż do Brunn (dzisiejszego czeskiego Brna). Wraz z nim przenosi się centrum dowodzenia frankistów, cały jego dwór…


+


Powieść historyczna, tak, jak ją ukształtował Walter Scott, najczęściej przybiera realizację przygodową, “płaszcza i szpady”, doprowadzoną do perfekcji przez Alexandra Dumas a w Polsce przez Henryka Sienkiewicza. “Księgi Jakubowe” są takiej tradycji zaprzeczeniem. Ta rozległa, naprawdę ogromna, opowieść, rozciągająca się na przestrzeni 50 lat, opisująca losy kilkudziesięciu bohaterów, pozbawiona jest jakichś znaczniejszych przygód. Nie fabularna akcja interesuje autorkę, co innego chce opowiedzieć.


A mimo tego, mimo faktu, że setki nabitych po brzegi stron nie są zbyt zatłoczone gwałtownymi zmianami, intrygami czy romansami, czyta się całość wspaniale i bez chwili znużenia (choć prawda, że piętrzące się mimo godzin lektury strony nieco przerażają podczas czytania). To kunszt narracyjny Tokarczuk, to jej piękna fraza, przyjemna, łatwa w czytaniu (a się człowiek instynktownie obawia Noblistki…) powoduje tak dobry odbiór.


Każda z postaci jest odmienna, charakterystyczna, ciekawa, budzi zaintersowtaie swymi losami, motywacjami i uczuciami. To kolejna motywacja skłaniająca czytelnika do przewracania kolejnych stron, chęć podążania za swymi bohaterami. Co ciekawe, relatywnie najmniej ciekawy wydaje się sam Jakub Frank, opisywany wyłącznie poprzez oczy innych otaczających go  osób,  jego przybocznych, wiernych wyznawców. 


Właśnie - wyznawcy, Księgi mają grupę taką bohaterów “wiodących”, których śladami postępujemy i poprzez których poznajemy całość historii. Wśród nich najbardziej się wyróżniają  : najbliższy “asystent” Franka Nachman vel Piotr Jakubowski, Antoni “Moliwda” Kossakowski, polski szlachcic “romansujący” z frankistami, pani Kossakowska, ich główna protektorka. Drobniejsze, ciekawe role przypadły innym barwnym postaciom. Szczególnie w pamięć zapadną ksiądz Benedykt Chmielowski ( ten od “Nowych Aten”-  czyli “koń jaki jest każdy widzi”) i jego korespondencyjna przyjaciółka, barokowa poetka Drużbecka.


Frapują też losy rodziny Szorów-Wołowskich czy Aszera-Gitli, ma swoje momenty  biskup Sołtys (genialnie, złowrogo rozegrany motyw karcianych długów żydowskich).


W powieści jest nieco  realizmu magicznego, ale minimum, taka szczypta dla dosmaczenia. Najbardziej wyróżnia się tutaj postać Jenty, staruszki “golemiczną” magią zmienionej w nieśmiertelny byt, którego  duch unosi się nad całą powieścią i obserwuje wydarzenia z pozaczasowej i pozaprzestrzennej perspektywy. 


Nie bardzo umiałem, jako czytelnik mało wrażliwy i być może zbyt pochopny i nielotny, wyłapać, dokąd cała ta historia miała zmierzać, co opowiedzieć. Jest trochę o poszukiwaniu Boga, jest o tolerancji, jest o tym, że “polacy” bywali kiedyś Żydami i raptem w przeciągu jednego pokolenia nagle zapominamy o “szorach” a mamy “wołowskich”. Jest też fascynująca panorama “saskich ostatków” i czasów króla Stanisława Augusta, czas taki trochę zaniedbany literacko ((jeden zmurszały Kraszewski wiosny nie czyni). Ale mimo braku wyczucia purpose całości czytało mi się wybornie i już na kolejne książki Tokarczuk się cieszę. Mimo “mainstreamowości”, “high-profilowości” “noblostwa” czyta się doskonale nawet niewyrobionemu artystycznie czytelnikowi .

sobota, 1 lutego 2025

Władysław Czapliński - "Na Dworze Króla Władysława IV" 7/10

Bardzo dobrze napisana, pełna ciekawostek, bogato wypełniona cytatami z pamiętników epoki książeczka, opisująca panowanie Władysława IV Wazy, jak często pisze autor, “ostatniego króla Wielkiej Rzeczypospolitej”.


No i jak się zastanowić, to faktycznie tak było. Władysław IV doszedł do władzy u szczytu potęgi szlacheckiej Rzeczypospolitej, kiedy to Polska była mocarstwem europejskim, jej wpływy sięgały Moskwy (aczkolwiek początek panowania Władysława łączył się z rozczarowującą koniecznością uznania rządów Romanowów na Kremlu, tym samym z rezygnacji polskich ambicji rządzenia Rosją), Szwecji (przez całe życie Władysław marzył o tronie szwedzkim) oraz polityki habsburskiej. 


Od śmierci zaś Władysława zaczął się zjazd. Już w tym samym 1648 wybuchło powstanie Chmielnickiego, które zniszczyło Ukrainę, w 1655 zaś gospodarkę kraju zrujnował potop szwedzki. Z tych ciosów Polska się już nie podniosła, i militarne zwycięstwa Sobieskiego wiele tu nie zmieniły.


W książce poznajemy najpierw losy Władysława jako królewicza na dworze swego ojca Zygmunta III. Tutaj spore zaskoczenie; Polacy łatwo dają się zwieść narodowemu imieniu, tymczasem Władysław, syn Szweda i Niemki, nie bardzo uważał się za Polaka, i, co w sumie dość przykre, zdecydował się na polską koronę dopiero wtedy, kiedy jego szwedzkie ambicje zostały nieodwołalnie stracone. Po piłkarsku trzebaby go nazwać “farbowanym lisem”… :-)


Lata rządów Władysława należały do najspokojniejszych w historii I Rzeczpospolitej. Po początkowych wojnach z Rosją sejmy szlacheckie nie wyraziły zgody na wojnę szwedzką, po kilkunastu latach zaś podobnie odmówiły akceptacji wojny tureckiej, czas zatem jak na XVII wiek nastał nader spokojny. Kraj był potężny, zamożny, zatem król mógł pławić się w luksusach i oddawać różnym dworskim rozrywkom, w tym głównie jego ulubionych polowaniach i ….operach (sic!).


Sporo jest o dworskich intrygach, sporo o konkurujących o względy króla magnatach (jedną w ważniejszych ról pełni późniejszy szwarccharakter z Potopu - książę janusz Radziwiłł), są uczty i pijańskie awantury możnowładców - mnóstwo tutaj ciekawych cytatów z pamiętników epoki.

Są też opowiedziane losy dwu małżeństw króla, najpierw z Austriaczką Cecylią Renatą  (z Habsburgów), a po jej śmierci z Francuzką Ludwiką, choć tutaj najciekawiej przedstawia się opis wieloletniego romansu Władysława z piękną polską dwórką.


Z zachowanych dokumentów Władysław jawi się jako król dobry, rozsądny, spokojny, i inteligentny. Ciekawe, jakby sobie radził z kryzysami, jakie stały się udziałem jego brata Jana Kazimierza, który objął koronę po śmierci Władysława.


Naprawdę dobra lektura, mimo upływu lat wciąż dobrze się czytająca i wolna od - wtedy dość nachalnej - propagandy. Trochę tego jojczenia na magnatów to w sumie do dzisiaj jest w modzie.

Adam Deka - "Mondo Sepultura" 6/10

Adam Deka – “Mondo Sepultura” 6/10 “ Mondo Sepultura” to kolejne twarde sci-fi z elementami grozy od Adama Deki, nieodrodny brat innych tytu...