Srodze rozczarowujące zakończenie zombie-kaliptycznej trylogii “Przegląd Końca Świata”; o ile pierwszy tom (“Feed”) był świetnie wymyślony i poprowadzony, o tyle już druga część (“Deadline”) była niepotrzebna a k0ńcowy “Blackout” zawodzi na wszystkich polach.
+
Jako że mowa o finałowej części opowieści, najpierw krótkie resume wydarzeń (jak ktoś nie widział na oczy książek Miry Grant niech za nic nie czyta - SPOILER ALERT - odniesienie do przeszłych wydarzeń jest bowiem konieczne w tej części.
Na Ziemi panuje zombie-kalipsa. Nieudane połączenie leku na grypę i na raka wywołało wirusową mutację zmieniającą ludzi w rasowe, znane od czasów Romero, zombiaki. Jednak nie jest tak źle, ludzkość w pewnym sensie uporała się z zagrożeniem; zombiactwo wciąż istnieje jako śmiertelna choroba zakaźna ale społeczeństwo zachowując Zasady Higieny, Dystans Społeczny i nieustanne Testowanie (tak! Grant proroczo przewidziała histerię covidową) jest w stanie w miarę normalnie funkcjonować.
W takim świecie grupka blogerów politycznych (tutaj akurat Grant dziabnęła ślepakiem uznając, że w świecie przyszłości to blogosfera zastąpi regularną prasę; dziołcha, a kaj mosz social media?) odkrywa że politycy na Najwyższych Szczeblach wykorzystują chorobę do swoich brudnych politycznych celów, a nawet że cała epidemia została wywołana sztucznie przez powermongerów z rządu USA (!!!)
Ta wiedza kosztowała życie bohaterkę pierwszego tomu, Georgię Mason. Możliwości klonowania ludzi spowodowały z kolei, że pod koniec tomu drugiego Georgia (albo może, “Georgia” bo czyż klon jest tą samą osobą co osoba klonowana?) wraca do żywych.
No i tu zaczyna się tom trzeci.
Z jednej strony obserwujemy rządowe laboratorium gdzie naukowcy, inspirowani przez Najwyższe Czynniki Rządowe na potęgę badają klona Georgii, z drugiej obserwujemy ekipę bloga “Przegląd Końca Świata” kierowaną przez paranoicznego brata Georgii, Shauna (wciąż “rozmawia” on z nawiedzającym go “duchem” siostry), ukrywającą się przed siepaczami demonicznego CDC (centrum chorób zakaźnych).
W pewnym momencie blogerzy dokonują spac-ataku na laboratorium, w efekcie którego klon Georgii zostaje uwolniony. Dziewczyna chce na powrót dołączyć do drużyny, ale nie jest to idealne rozwiązanie; nie dość, że ekipa nie bardzo ufa sztucznemu wytworowi podejrzewając, że klon jest brocią biologiczną CDC, to na dodatek Shaun ma kłopoty w wyborze między (zazdrosnym!) głosem w swojej głowie a żywą “siostrą”…
W końcu cała załoga “Przeglądu Końca Świata” otrzymuje zaproszenie nie do odrzucenia - chce się z nimi zobaczyć Prezydent USA (znany z pierwszego romu Peter Ryman) ora jego Vice, niegdysiejszy członek “Przeglądu”…W trakcie spotkania Straszliwa Prawda wyjdzie na jaw…
+
Oesu, po co to w ogóle powstało? “Feed” jest naprawdę rewelacyjną powieścią, mistrzowsko łącząc klasyczne klimaty zombie-kalipsy, szybką sensacyjną fabułę i klimat paranoicznego thrillera politycznego. Wyobraźcie sobie połączenie Nocy Żywych Trupów z House Of Cards… no, coś pięknego.
Ale potem sukces wywołał zjawisko identyczne jak w trylogii (filmowej) Matrix, czyli kolejne, zupełnie niepotrzebne, psujące elegancję pomysłu wyjściowego, części. Przy czym o ile Deadline był jeszcze przynajmniej pełen ciekawej akcji, o tyle Blackout zawodzi na pełnej linii. Tutaj nie zgadza się prawie nic. Prawie zupełnie zapominamy o atakach zombie, są one nieliczne i pozbawione większego napięcia, polityczna intryga wiruje w odmętach nonsensu, a brak odpowiednio żywej akcji nie potrafi o tych nonsensach zapomnieć.
Fabuła jest nużąca, nieciekawa, zwroty akcji (zamiast zapierających dech w piersiach) nielogiczne, a plot pozbawiony sensu i nieprzekonujący plot (dżizz, jak wspaniały był wątek polityczny w Feedzie!) - ot, dopycha człowiek kolanem tę historię chcąc ją ASAP odfajkować i lecieć do czegoś ciekawszego.
Wątek Georgii w laboratorium zwyczajnie nudzi, zaś zachowania drużyny blogerów irytują brakiem jakiejkolwiek logiki fabularnej. Najpierw, chcąc jakoś zmierzyć się z problemem zarazy rozsiewanej przez komary zmierzają oni do rodziców Masonów, by tam ni z gruchy ni z pietruchy porzucić śledztwo i kurcgalopem wrócić do laboratorium, - wszytko to, by w końcu doprowadzić do złączenia ekipy z klonem Georgii.
Na domiar złego bohaterowie przestają być ciekawi - nikt tu nie jest sympatyczny, nikt nie przyciąga uwagi, nikt tak naprawdę nie potrafi wzbudzi zainteresowania swoimi losami. A do tego niczym truskawka na torcie żenujący wątek romansowy Shauna i Georgii. Żenujący brakiem odwagi twórczej u autorki. Kto czytał “Zemsta Najlepiej Smakuje Na Zimno” Joe Abercrombiego wie, jak taki motyw może efektownie zabrzmieć, ale Grant w moralnej panice nagle wymyśiła, że Shaun i Georgia tak naprawdę nie są rodzeństwem a jedynie zostali razem wychowani przez rodziców adopcyjnych. Meh.
Tylko dla komplecistów serii albo die-hard fanów zombiaków (a i tutaj nie bardzo, jako się rzekło, w tym tomie zombie występują tylko sporadycznie). Bardzo warto poznać znakomity “Feed”, dzieło absolutnie samowystarczalne, pełne napięcia, zwrotów akcji, jump scare’ów i wysokooktanowej, paranoicznej akcji, zbędne kontynuacje można sobie spokojnie odpuścić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz