Algernon Blackwood to tytan literackiej grozy, ale podczas lektury “Niewiarygodnych Przypadków” trudno o uniesienia z wywoływane przez przygody okultysty Johna Silence, czy legendarne opowiadania takie jak “Wierzby” czy “Wendigo”….
+
Wydane w Polsce przez niezawodne wydawnictwo C&T “Niewiarygodne Przypadki” to nie jest składanka, to pełne wydanie zbioru opowiadań “Incredible Adventures” opublikowanego przez Blackwooda w roku 1914, przez to zachowane są spójność ideowa i podobieństwo środków artystycznych. Tym razem mamy do czynienia z grozą tzw. numinotyczną, bardziej z z poczuciem “awe” niż “horror”. Opowieści są, owszem, bardzo niesamowite, ale bez złowrogiego kontekstu literatury grozy, raczej z zachwytem wzbudzanym przez nadprzyrodzone tajemnice świata. Nadrzędnym tematem jest tutaj potęga przyrody, i dominujących nad światem Mocy. Jeśli ktoś lubi vibe “Pikniku Pod Wiszącą Skałą”, no to tutaj jest ten właśnie rodzaj nadnaturalnego uniesienia i Tajemnicy.
Niestety, podejście takie ma spore wady, pisząc wprost, totalnie brakuje “mięsa” w tych opowiadaniach, za mało się tutaj dzieje a bez elementu “evil”, bez mocnych villainów traci się atrakcyjność narracyjna.
Rozpoczyna rom “Odrodzenie Lorda Erniego” (6). Bohater opowiadania, guwerner, opiekuje się ospałym 20 latkiem, którego nic w życiu nie interesuje i nie obchodzi, takim typowym angielskim arystokratycznym bumpem.
Panowie przybywają do szwajcarskiej górskiej wioski, gdzie, na graniach nad domostwami śniętych wieśniaków, rezydują jacyś “inni ludzie” przeczący chrześcijaństwu, pełni życia i energii, oddający się pierwotnym rytuałom ognia i wiatru.
Tajny kult budzi ekstatyczne zainteresowanie sennego młodziana, który wyruszając w górską wędrówkę trafia w sam środek pogańskiej ceremonii, podczas której nastąpi jego drastyczne Ożywienie i duchowe Odrodzenie.
Opowiadanie to tak naprawdę niezbyt nawet zawoalowana metafora odkrycia seksualności, skrępowane wiktoriańskim gorsetem przyzwoitości społeczeństwo angielskie musiało tak właśnie reagować - a młodemu , że zacytujemy klasyka polskiego kina - “sperma się rzuciła na mózg”. Opowiadanie raczej męczące w lekturze, ale takie do zapamiętania.
Podobny klimat panuje w opowiadaniu “Ofiara” (5). Człowiek zrujnowany przez życie (Blackwood nie opisuje szczegółowo, co poszło źle; detale nie są tutaj ważne) podczas pobytu w górach doświadcza kontaktu z Boską Siłą, z Potęgą Natury, co powoduje, że wraca do świata Odmieniony. Znowu trochę się ciężko czyta i znowu brak nagrody gatunkowej.
Może najbliżej rasowego horroru stoją “Potępieni” (6). Bohater wraz z siostrą przybywają do wiejskiej, ponurej posiadłości świeżo owdowiałej przyjaciółki by, generalnie, pobyć z nią i pozwolić jej ogarnąć życie po śmierci męża. Zmarły nie cieszył się specjalną sympatią rodzeństwa - oni wolnomyśliciele, on ponury chrześcijański fanatyk, pełen dewocyjnej nienawiści do wszystkich mniej gorliwych wyznawców. … Wydaje się, że coś z tego jego ponurego, zawziętego ducha przeniknęło mury mrocznego domostwa.
Wszyscy zamieszkali czują duszącą grozę czającą się w ciemnych kątach, siostra maluje nieświadomie jakieś obrzydliwe neopogańskie szkice, bohatera prześladują wizje druidzkich rytuałów, a po nocy snuje się korytarzami postać rodem z horroru - wierna zmarłemu panu gospodyni domu (poprzedniczka panny Danvers z “Rebeki”).
Pewnej nocy dochodzi do Przesilenia; coś Dziwnego i Nienazwanego budzi wszystkich - obie panie spanikowane zamykają się wspólnie w sypialni a bohater w dłuuugim suspensowym opisie schodzi na dół domostwa (uwaga - jest jump scare!). W końcu jest dużo grozy, całkiem mocno opisanej, choć opowiadanie irytuje niespełnieniem - koniec końców nic się w nim nie dzieje a wszystko jest jedynie efektem wewnętrznych odczuć bohaterów.
Do tej pory jeszcze jakoś się przez tom niespiesznie podążało, ale dwa ostatnie teksty niestety ciągną całość mocno w dół :
Kamieniem u szyi zbioru jest okropne “Zejście Do Egiptu” (3); blisko 100 stron nieznośnie się czytającego bełkotu…. no sorry Algernon, ale iskra cię wyraźnie opuściła. Akcja dzieje się w Egipcie na początku XX wieku, a opowiadać ma o człowieku, który traci swą osobowość, wciągnięty w tajemnice i legendy starożytności. Praktycznie nic się nie dzieje, a główną, koszmarnie rozwleczoną sceną jest wspólne posiedzenie trójki mężczyzn w hotelowym salonie, gdzie jeden z nich przygrywa na fortepianie a dwaj pozostali Zamyślają się na temat Starożytnego Egiptu. Totalny misfire.
No i na zakończenie równie kiepscy “Wędrowcy” (3); pewien gość, idąc na górską wycieczkę zaznaje tajemniczego wypadku; traci świadomość, a jego umysł przeżywa romantyczne uniesienia z pewną znajomą mu damą, mieszkającą z mężem w Szkocji. Ich umysły były, jak wynika z rojeń, oddane sobie na wieki, wędrujące poprzez czas…OK, różne są sposoby napisania, że się ma ochotę na żonę kolegi, można i poprzez walnięcie się w głowę i bredzenia o “wędrujących duszach”. Jedyne co dobre, to że opowiadanie jest relatywnie krótkie…
+
Zdanie podsumowania - cały tom jest jakiś poroniony. Blackwood wciąż wie, co chce napisać, wciąż krąży wokół tematyki kontaktu cywilizowanego człowieka z Tajemnicą Przeszłości, z Historią, z Przyrodą, ze światem pogaństwa, ale tym razem zupełnie nie dojeżdżają fabuły. Wszystko jest w warstwie deklaratywnej, z bardzo słabo oddanymi niesamowitymi działaniami i zdarzeniami. To tylko afabularne przemyślenia - autor jakby nie wie, JAK to napisać, jak ubrać pomysł w atrakcyjną treść. Szkoda.
Tom tylko dla komplecistów serii C&T albo dla die-hardów klasycznej grozy, współczesnego czytelnika raczej srogo wynudzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz