poniedziałek, 28 października 2024

Graham Masterton - "Zjawa" 7/10

“Zjawa” - kolejny udany, bardzo dobrze napisany horror Grahama Mastertona, efektownie wykorzystujący motywy mrocznej baśni Hansa Christiana Andersena “Królowa Śniegu”. Trzeba przyznać, że również kolejny horror, który jest przeciętnie zakończony (to już się robi taki trochę trademark Mastiego, kiepskie finały, a ludzie się Kinga czepiają…), ale nie ma co narzekać, bo wcześniej jest kupa dobrej, trzymającej w napięciu lektury.


+


Trzy siostry, małe dziewczynki, zimowa posiadłość w Connecticut. Jedna z nich, Peggy, podczas zabawy na śniegu topi się w basenie, gdy nagle załamuje się pod nią lód. Tragedia wstrząsa rodziną; matka wpada w chorobę psychiczną, a starsza siostra, Elisabeth, czuje się winna; często czytała Peggy do snu “Królową Śniegu” Andersena; dziewczynka uwielbiała baśń i prawdopodobnie odgrywając ją wpadła pod lód.


Mija parę lat, dziewczyny stały się nastolatkami, obie ładne, choć różne pod względem charakteru - Elisabeth lubi czytać książki, Laura interesuje się już mężczyznami, przyjaźni się np. z młodym, przystojnym pastorem… Pewnego dnia Elisabeth, szukając Laury wpada na plebanię, gdzie znajduje pastora…konającego od ekstremalnego odmrożenia. W środku lata! Nikt nie potrafi wyjaśnić tej sytuacji.


Od tego czasu w otoczeniu obu dziewczyn zaczynają się mnożyć przypadki tajemniczej śmierci od mrozu i zimna. Dotyka ona osób, które w jakiś sposób skrzywdziły (lub chciały skrzywdzić) siostry. W tych sytuacjach obie siostry co jakiś czas widują zjawę - ducha ubranej na biało dziewczynki. Z jednej strony nie jest ona podobna do zmarłej Peggy, z drugiej obie podświadomie wiedzą, że to właśnie ich siostra, powtarzająca słowa Gerdy, bohaterki “Królowej Śniegu”. Elisabeth robiąc kwerendę wśród źródeł mitologicznych natrafia na teorię, w myśl której czasem po śmierci zmarły może stać się osobą ze swej…wyobraźni. Wygląda na to, że Peggy zamieniła się w Gerdę i wraz z wyimaginowaną Królową Śniegu realnie zamraża żyjących ludzi. 


Niestety, mściwy upiór nie konsultuje swych akcji odwetowych z dziewczynami, sam osądza kogo należy ukarać - w ten sposób obok paskudników śmierć spotyka również niewinnych…

Na dłuższą metę tak się nie da żyć, zagrożenie ze strony Peggy i jej “opiekunki” rozciąga się na wszystkie bliskie siostrom osoby, tymczasem Lizzie myśli o małżeństwie ze swym chłopakiem…


Trzeba będzie jakoś zmierzyć się z sytuacją; jedyną metodą walki okazuje się wejście w świat wyobraźni i pokonanie złych sił…


+


“Zjawę” rozpoczyna przepiękny, świetnie napisany, smutny początek, trochę jak “Nie Oglądaj Się Teraz” Daphne du Maurier. Szczęśliwa rodzina, rodzice, trzy córeczki i nagle tragedia, rozbijająca w pył tę idyllę.


Potem mamy do czynienia z dobrze prowadzoną opowieścią - śledzimy koleje losów dwu sióstr, poznajemy ich życiowe wybory i postawy. I tylko gdzieś na marginesie pojawia się dziewczynka w bieli, która jednocześnie jest i nie jest ich zmarłą siostrzyczką. No i pojawiające się co jakiś czas, pełne body horroru  opisy kolejnych ofiar ataków niewytłumaczalnego mrozu… 


Świetnie zostały wykreowane postaci w powieści, i to nie tylko główne bohaterki, ale i osoby z drugiego planu, ciotka z Hollywoodu czy starszy pisarz-przyjaciel. Jest sporo przejmujących momentów obyczajowych, mamy krytykę kościelnej pedofilii, mamy też koszmarny opis “weinsteinowskich” hollywoodzkich standardów (z którymi walkę podejmie dopiero #metoo),  uwagę przyciąga też fajny subplot z pisarzem, a wszystko osadzone w doskonale oddanym settingu fiftiesowym. 


Również dobrze jest od strony gatunkowej - powieść mimo spokojnego tempa i klimatu zawiera sporo jump scarów, sporo mocnego gore i całkiem intrygujący pomysł walki z upiorem, generalnie  widać że się Masterton tym dobrze bawi.


No i niestety, tradycyjnie (dla Mastertona) wątły  finał. Nie przekonuje przypadkowa nieprzekonująca scena, gdzie na siłę Marti usiłuje uzasadnić, dlaczego narzeczony ma paść ofiarą Królowej Śniegu. Sama konfrontacja w krainie wyobraźni jest zdawkowa i nadto pospieszna. No i  kto do jasnej ciasnej dziś zna Dickensa? I to jakąś “Samotnię”? Orężem do walki z demonem powinien być jakiś powszechnie znany hicior, najlepiej inna baśń Andersena albo braci Grimm (tam się co jakiś czas kogoś żywcem paliło…) a nie zapomniany XIXwieczny angielski klasyk w mało znanej powieści.  


Ale na koniec znowu wychodzi słońce i ocenę końcową poprawia doskonała, przejmująca w sumie smutna, coda. “Zjawa” to jedna z poważniejszych powieści Grahama, mimo elementów gore elegancka, “w dobrym tonie”, oszczędna też w tak dla niego typowy dosłowny seks, przy tym zwracająca uwagę na poważny problem wykorzystywania kobiet (druga po “Walhalli” zajmująca się tą tematyką - dobry był 1995 roku dla Grahama). 


Naprawdę warto poznać, dobra lektura.


piątek, 18 października 2024

Dean R. Koontz - Północ 8/10

Whoah, ależ petarda! “Inwazja Porywaczy Ciał” spotyka “Wyspę Doktora Moreau” (oba te tropy sprytny Koontz wprost podał w powieści) czyli kolejna zapierająca dech w piersiach fana horroru mieszanka horroru i science fiction. E viva Dean Koontz!


+


W spokojnym kalifornijskim miasteczku Moonlight Cove niepokojąco wzrasta ilość nagłych przypadków śmiertelnych. Niby wszystkie mają racjonalne wytłumaczenie, są odpowiednie raporty koronera i policji, niemniej FBI postanawia bliżej przyjrzeć się sprawie i wysyła tam swego agenta undercover. Dodatkowym wyzwaniem jest fakt, że wszystkie ciała są szybko kremowane w lokalnym zakładzie pogrzebowym. 

Równocześnie w mieście pojawia się siostra jednej z tragicznie zmarłych osób, z podobną misją; kobieta nie bardzo wierzy, by przyczyną śmierci było, jak wynika z raportu policyjnego, samobójstwo.


Jak się wkrótce okazuje, słuszne były obawy władz państwowych i słuszna nieufność przybyłej dziewczyny, źle się bowiem dzieje w Moonlight Cove. Mieszkańcy miasteczka poddani są eksperymentowi prowadzonemu przez lokalnego geniusza, właściciela wielkiej firmy komputerowej - eksperyment polega na podaniu specjalnego serum, dzięki któremu zwykli do tej pory ludzie przemieniają się w tzw. Nowych Ludzi, pozbawionych szkodliwych, ograniczających efektywność i zdolności umysłowe człowieka, emocji. Podstawą działania eksperymentu jest zachowanie go w całkowitej tajemnicy, kiedy więc policja zrozumie, że na ich terenie działa agent FBI, rozpocznie się wyścig - z jednej strony nasz bohater, do którego dołączy siostra zaginionej oraz uciekająca przed Konwersją mała dziewczynka, z drugiej policja i wszyscy “przemienieni” mieszkańcy Moonlight Cove…


Niestety, szalone eksperymenty wiodą do złych rezultatów…niektóre z poddanych Konwersji osób źle poprzez pozbawienie emocji ulegają tzw. Regresji - zmieniają się, pisząc wprost, w dzikie zwierzęta i kiedy wpadną w krwiożerczy szał, mogą zamordować przypadkowego przechodnia. Co gorsza, okazuje się, że regresja nie jest marginesem, drobnym błędem Nowi Ludzie ulegają jej bez wyjątku, jedni prędzej, drudzy później. 


Szef lokalnej policji, zrozumiawszy nieuchronność tragedii wiszącej nad wszystkimi przemienionymi mieszkańcami, zaprzysięga, póki życia i świadomości, zemścić się na szalonym naukowcu… 


+


Absolutnie cudowne, trzymające w napięciu, przeurocze w swej absurdalności arcydzieło pulpy. Tak, pulpy, bowiem Koontz, mimo że ma ambicje trochę wyższej rangi, takie blockbusterowe, to najlepiej realizuje się w jaskrawo-komiksowo, krzykliwych, bliższych Guy N. Smithowi niż Stephenowi Kingowi, scenariuszach.


Bo bohaterowie powieści, ich psychologia, motywacje, to, co czyni powieść grozy produktem z wyższej półki to jest jeden wielki śmiech na sali. I główny inwestygator i jego pomocnica to kartonowe wycinanki bez śladu większego przeżycia czy cech indywidualnych (nie żeby Koontz nie próbował, tylko efekt jego wysiłków marny). Podobnie banalni, komiksowi są villaini - szalony naukowiec i ponury policaj. No a jeszcze mądrości i pouczania Koontza, których nie szczędzi czytelnikowi, ufff, przy niektórych co mocniejszych szarżach mentoringowych włos człowiekowi siwieje z poczucia krindżu.

 

Ale za to obłędne pomysły fabularne, suspens, który można nożem kroić i mnóstwo pędzącej na łeb na szyję akcji - to jest szczere złoto! Koontz to całkowite przeciwieństwo tzw. slow-burnera. Tu się dzieje na maxa od samego początku, pierwsza scena to atak dzikich bestii na niewinną ofiarę, a potem tempo fabuły tylko przyspiesza, a krótkie, czasem bardzo krótkie rozdziały tylko poganiają lekturę. Rewelacja!


I to świadome i umiejętne granie na pop-kulturowych schematach! Zaczyna się rasową “Inwazją Porywaczy Ciał” - pozbawieni uczuć, chłodni, skrywający tajemnicę przezdprzybyszami Nowi Ludzie, przekształcający kolejne ofiary na swą modłę. Za chwilę powieść wchodzi w vibe “Dr Jekylla i Mr Hyde’a” oraz filmowych “Odmiennych Stanów Świadomości” - niektórzy ze skonwertowanych uwalniają swą wewnętrzną bestię i przemieniają się w krwiożercze, wilkołacze monstra. Ale to nie koniec, nagle okazuje się, że każdy potrafi się, mocą własnego umysłu, przeształcić w prawie dowolną formę! I tu się zaczyna, tutaj rusza grand guignolowa, rozbuchana wyobraźnia Koontza!… Ludzie-gady, ludzie-insekty, cyber-ludzie spleceni z komputerami czy samochodami (yikes!), mamy wreszcie nawet regularnego fiftiesowego Bloba! W tym elemencie jest Koontz po prostu genialny. A na koniec tego wszystkiego - szalony, dyrygujący całym pandemonium grozy naukowiec - jawny ukłon w kierunku doktora Moreau (to nawiązanie do znudzenia powtarzane jest przez samego Koontza).  


Z takich fajnych składników dobry kucharz potrafi ugotować arcysmaczne danie, a że Koontz kucharzem jest wręcz świetnym, to “Północ” czyta się z zapartym tchem. I nie przeszkadzają drewniane do bólu postaci, bo to nie o postaci tutaj chodzi, nie przeszkadza nawet koontzowskie pocieszne kaznodziejstwo…choć ok, pora parę słów napisać i o tym…


Dean R. Koontz to prawdziwy Apostoł Światła. Świat jest dobry, PamBuk jest dobry, american way of life jest dobra i generalnie trzeba się cieszyć z życia a nie buntować, bo Bunt Jest Zły. Tego mentorskiego kocopołstwa sadzi nam nasz autor w Północy coniemiara, aż się wewnętrzny, zbuntowany cynik w człowieku wzdryga. Niemniej generalnie nie psuje to radochy z lektury. Generalnie, bo ostatni rozdział najlepiej wytargać 😁 (ja przy opisie Taty Pełnym Miłości Ojcowskim Uściskiem leczącego syna z back metalowego spłakałem się ze śmiechu).


Jan Reychman - Mahomet I Świat Muzułmański 3/10

Okrutnie przestarzała książka, niezbyt ciekawie i chaotycznie opisująca życie Mahometa, powstanie i ekspansję islamu oraz zasady religijnie kierujące muzułmanami. 
Część współczesna, pisana pod koniec lat 50tych XX wieku zupełnie do niczego nie przystaje (w Europie Zachodniej mieszkało wówczas.....10.000 muzułmanów! Sic! Dzisiaj w średniej wielkości miasteczku niemieckim, francuskim czy hiszpańskim mieszka ich więcej...). I jeszcze nieustanne propagandowe wstawki o "kolonializmie" i "krajach socjalistycznych". 

Nudno i nieprzekonująco, raczej szkoda czasu.

czwartek, 10 października 2024

Algernon Blackwood - "Niewiarygodne Przypadki" 4/10

Algernon Blackwood to tytan literackiej grozy, ale podczas lektury “Niewiarygodnych Przypadków” trudno o uniesienia z wywoływane przez przygody okultysty Johna Silence, czy legendarne opowiadania takie jak “Wierzby” czy “Wendigo”….


+



Wydane w Polsce przez niezawodne wydawnictwo C&T “Niewiarygodne Przypadki” to nie jest składanka, to pełne wydanie zbioru opowiadań “Incredible Adventures” opublikowanego przez Blackwooda w roku 1914,  przez to zachowane są spójność ideowa i podobieństwo środków artystycznych. Tym razem mamy do czynienia z grozą tzw. numinotyczną, bardziej z z poczuciem “awe” niż “horror”. Opowieści są, owszem, bardzo niesamowite, ale bez złowrogiego kontekstu literatury grozy, raczej z zachwytem wzbudzanym przez nadprzyrodzone tajemnice świata. Nadrzędnym tematem jest tutaj potęga przyrody, i dominujących nad światem Mocy. Jeśli ktoś lubi vibe “Pikniku Pod Wiszącą Skałą”, no to tutaj jest ten właśnie rodzaj nadnaturalnego uniesienia i Tajemnicy.

Niestety, podejście takie ma spore wady, pisząc wprost, totalnie brakuje “mięsa” w tych opowiadaniach, za mało się tutaj dzieje  a bez elementu “evil”, bez mocnych villainów traci się atrakcyjność narracyjna.


Rozpoczyna rom “Odrodzenie Lorda Erniego” (6). Bohater opowiadania, guwerner, opiekuje się ospałym 20 latkiem, którego nic w życiu nie interesuje i nie obchodzi, takim typowym  angielskim arystokratycznym bumpem. 

Panowie przybywają do szwajcarskiej górskiej wioski, gdzie, na graniach nad domostwami śniętych wieśniaków, rezydują jacyś “inni ludzie” przeczący chrześcijaństwu, pełni życia i energii, oddający się pierwotnym rytuałom ognia i wiatru.

Tajny kult budzi ekstatyczne zainteresowanie sennego młodziana, który wyruszając w górską wędrówkę trafia w sam środek pogańskiej ceremonii, podczas której nastąpi jego drastyczne Ożywienie i duchowe Odrodzenie. 

Opowiadanie to tak naprawdę niezbyt nawet zawoalowana metafora odkrycia seksualności, skrępowane wiktoriańskim gorsetem  przyzwoitości społeczeństwo angielskie musiało tak właśnie reagować - a młodemu , że zacytujemy klasyka polskiego kina - “sperma się rzuciła na mózg”. Opowiadanie raczej męczące w lekturze, ale takie do zapamiętania.


Podobny klimat panuje w opowiadaniu “Ofiara” (5). Człowiek zrujnowany przez życie (Blackwood nie opisuje szczegółowo, co poszło źle; detale nie są tutaj ważne) podczas pobytu w górach doświadcza kontaktu z Boską Siłą, z Potęgą Natury, co powoduje, że wraca do świata Odmieniony. Znowu trochę się ciężko czyta i znowu brak nagrody gatunkowej. 


Może najbliżej rasowego horroru stoją “Potępieni” (6). Bohater wraz z siostrą przybywają do wiejskiej, ponurej posiadłości świeżo owdowiałej przyjaciółki by, generalnie, pobyć z nią i pozwolić jej ogarnąć życie po śmierci męża. Zmarły nie cieszył się specjalną sympatią rodzeństwa - oni wolnomyśliciele, on ponury chrześcijański fanatyk, pełen dewocyjnej nienawiści do wszystkich mniej gorliwych wyznawców. … Wydaje się, że coś z tego jego ponurego, zawziętego ducha przeniknęło mury mrocznego domostwa. 

Wszyscy zamieszkali czują duszącą grozę czającą się w ciemnych kątach, siostra maluje nieświadomie jakieś obrzydliwe neopogańskie szkice, bohatera prześladują wizje druidzkich rytuałów, a po nocy snuje się korytarzami postać rodem z horroru - wierna zmarłemu panu gospodyni domu (poprzedniczka panny Danvers z “Rebeki”). 

Pewnej nocy dochodzi do Przesilenia; coś Dziwnego i Nienazwanego budzi wszystkich - obie panie spanikowane zamykają się wspólnie w sypialni a bohater w dłuuugim suspensowym opisie schodzi na dół  domostwa (uwaga - jest jump scare!). W końcu jest  dużo grozy, całkiem mocno opisanej, choć opowiadanie irytuje niespełnieniem - koniec końców nic się w nim nie dzieje a wszystko jest jedynie efektem wewnętrznych odczuć bohaterów.


Do tej pory jeszcze jakoś się przez tom niespiesznie podążało, ale dwa ostatnie teksty niestety ciągną całość mocno w dół :


Kamieniem u szyi zbioru jest okropne “Zejście Do Egiptu” (3); blisko 100 stron nieznośnie się czytającego bełkotu…. no sorry Algernon, ale iskra cię wyraźnie opuściła. Akcja dzieje się w Egipcie na początku XX wieku, a opowiadać ma o człowieku, który traci swą osobowość, wciągnięty w tajemnice i legendy starożytności. Praktycznie nic się nie dzieje, a  główną, koszmarnie rozwleczoną sceną jest wspólne posiedzenie trójki mężczyzn w hotelowym salonie, gdzie jeden z nich przygrywa na fortepianie a dwaj pozostali Zamyślają się na temat Starożytnego Egiptu. Totalny misfire.


No i na zakończenie równie kiepscy “Wędrowcy” (3); pewien gość, idąc na górską wycieczkę zaznaje tajemniczego wypadku; traci świadomość, a jego umysł przeżywa romantyczne uniesienia z pewną znajomą mu damą, mieszkającą z mężem w Szkocji. Ich umysły były, jak wynika z rojeń, oddane sobie na wieki, wędrujące poprzez czas…OK, różne są sposoby napisania, że się ma ochotę na żonę kolegi, można i poprzez walnięcie się w głowę i bredzenia o “wędrujących duszach”. Jedyne co dobre, to że opowiadanie jest relatywnie krótkie…


+


Zdanie podsumowania - cały tom jest jakiś poroniony. Blackwood wciąż wie, co chce napisać, wciąż krąży wokół tematyki kontaktu cywilizowanego człowieka z Tajemnicą Przeszłości, z Historią, z Przyrodą, ze światem pogaństwa, ale tym razem zupełnie nie dojeżdżają fabuły. Wszystko jest w warstwie deklaratywnej, z bardzo słabo oddanymi niesamowitymi działaniami i zdarzeniami. To tylko afabularne przemyślenia - autor jakby nie wie, JAK to napisać, jak ubrać pomysł w atrakcyjną treść. Szkoda. 


Tom tylko dla komplecistów serii C&T albo dla die-hardów klasycznej grozy, współczesnego czytelnika raczej srogo wynudzi.

wtorek, 1 października 2024

Tomasz Czarny&Karolina Kaczkowska - Ofiarologia 7/10

“Ofiarologia” to wydany w 2017 roku przez Dom Horroru zbiór opowiadań ekstremalnych (a nawet seks-tremalnych, bowiem seks, exploitation i przeróżne perwersje stanowią temat wszystkich praktycznie opowiadań ze zbioru) duetu Tomasz Czarny i Karolina Kaczkowska. Jak widać, książka trochę czekała na lekturę, ale też przyznam, że siadałem do niej ze sporą obawą. Horror ekstremalny to nie jest moja najbardziej preferowana nisza, raczej pojawiają się u mnie wątpliwości niż entuzjazm dla tego rodzaju grozy. Problemem nie jest sam fakt ekstremalności, ale to, by poza samymi ekscesami zostało coś więcej, żeby one były tylko ozdobą ciekawych fabuł i pomysłów, a nie celem samym w sobie.

Okazało się jednak, że wcale nie jest tak źle, jak się obawiałem, przeciwnie, jest całkiem dobrze a momentami wręcz bardzo dobrze. Sprawna narracja, sporo ciekawych pomysłów i porządny warsztat - jak ktoś zdzierży tematykę to naprawdę dobrze się to czyta, tak użytkowo patrząc, od strony funu czytelniczego. Może i to 7/10 jest trochę naciągane, ale chciałem dać wyraz pozytywnemu zaskoczeniu, stąd i tak wysoka ocena.


Jako się rzekło, “Ofiarologia” to dzieło duetu autorskiego Tomasz Czarny i Karolina Kaczkowska. Współpraca przy zbiorze opowiadań jest zawsze ryzykownym wyzwaniem, czymś na kształt pojedynku, porównywanie bowiem tekstów obu autorów jest w takiej sytuacji wręcz nieuniknione. I wniosek jest taki, że z tego pojedynku zwycięsko wychodzi Kaczkowska, to jej opowiadania mają najciekawsze rozwiązania i pomysły, ale duże brawa również dla Czarnego, bo mimo mocnej konkurencji sobie całkiem sprawnie w tym pojedynku poradził i również nieźle wypadł.


Zacznijmy od najlepszych rzeczy. Przede wszystkim wyborna “Fanka”! Groza na pierwszym planie, seks, mimo że intensywnie wykorzystywany, jest tu tylko przyprawą do opowieści o sukkubie z piekła rodem, który tworzy trójkąt z owdowiałym pisarzem fantastyki i zakochaną w nim sąsiadką. Całkiem straszące, znakomicie, świeżo wymyślone. Perła zbioru.


Po drugie urocza “Noc Koprowampirów”. Seryjny morderca kanibal uwodzi dwie dziewczyny licząc na noc tortur i konsumpcji świeżego mięska, ale, jak się okazuje, trafił swój na swego, “panie” (cudzysłów zamierzony) mają wobec zboka swe własne, kopro-plany. Groteska, body horror, twist, uśmiałem się setnie. O taki extremehorror!


I po trzecie mroczna “Córeczka Tatusia”, efekt współpracy obojga autorów, taka czarnokaczkowska wersja “Nightwhere” Johna Eversona, dziesięć razy bardziej obrzydliwa i ekstremalna, jedno z bardziej szokujących opowiadań, jakie czytałem, absolutnie w duchu markiza de Sade. Ojciec chcąc ratować córkę, która wpadła w szpony narkotyków i internetowego ekstremalnego porno wchodzi w darknet, odnajduje miejsce orgii i udaje się tam jako seksualny niewolnik  by wyciągnąć ją ze szponów zepsucia. Brrrr…


To topka zbioru, ale jest jeszcze całe mnóstwo wartych  tekstów. Najpierw  dwa opowiadania Kaczkowskiej. “Lewa” bierze wprost z prozy Clive Barkera pomysł zbuntowanej przeciwko “właścicielowi”  i osadza go w histerycznie rozseksualizowanej stylistyce horroru eksremalnego, z elementami survival horroru. Tytułowa “lewa” ręka bohaterki zyskuje, poprzez wieloletnią masturbację (yikes!) samoświadomość, kiedy więc jej pani wchodzi w normalny związek, szybka rączka objawia wobec kochanka agresję i zazdrość. W końcu, kiedy para wyjedzie do odludnego domku na romantyczny weekend, ręka zaatakuje skutecznie, a jej panią czekać będzie mordercza walka ze zbuntowaną kończyną.

Z kolei “Dom Gier” to turpistyczne dark fantasy. Pewna kobieta bez pamięci budzi się bez nerki w dziwacznym, zagraconym, ponurym budynku, zamieszkałym przez najbardziej freakowe indywidua. Krok po kroku, pokój po pokoju, przypomina sobie swoje życie i przyczynę, dla której znalazła się w Domu Gier… 


“MILF” to jeszcze jedna współpraca duetu autorów. Tytułowa “milfka” doprowadza do ognistego romansu z podglądającym ją z naprzeciwka sąsiadem, lecz wkrótce zdrowie chłopaka podupada….więcej bizarro niż horroru, aczkolwiek finał efektownie gore’owy.


Z solowych dokonań Tomasza Czarnego najbardziej udał mi się “Worek Na Spermę”. Dziewczyna nimfomanka zamęczona przez trzech facetów powraca z zaświatów by wywrzeć krwawą, bizarrową pomstę. Szereg innych opowiadań krótko referuje do coraz to innych parafilii i sekscesów.

W “Dysmorphofilii” mamy opis dziewczyny zafascynowana amputacjami i jej kochanki, gotowa na maksymalne poświęcenie. “Oddam Ciało W Dobre Ręce” bierze na warsztat tzw. feederyzm  czyli “kochanego ciała nigdy nie za dużo”; on dokarmia ją poza wszelkie granice, ona je i je i je…” Nisza” to opis seksualnego umęczenia bohaterki, zakończony zgrabnym (choć ofkors przewidywalnym) twistem. “Poświęcenie” to kolejne opowiadanie dość by the numbers Dziewczyna szukając pieniędzy, które ułatwią życie jej ubogiej rodzinie wchodzi w świat ekstremalnego porno. Zostaje zatrudniona do filmu - nikt tylko jej nie powiedział, że to będzie stuff movie…

Warto wyróżnić jeszcze “Zniewolenie”, bodaj jedyne w zbiorze nie koncentrujące się na tematyce seksualnej,  zgrabną opowieść o mężczyźnie doprowadzonym do szaleństwa przez  narkotykowe  zwidy (to właśnie tytułowe “zniewolenie”). 


Mniej mi się udały “Wielka Miłość”, “Lalka” i “Dominacja” a najniżej oceniam irytującą, zupełnie nieśmieszna groteskę “Chłopiec Z Kutasim Łbem” .


+


Zbiór zdecydowanie nie dla każdego, w tę grę trzeba wchodzić ostrożnie, ze świadomością sub-gatunku i rządzących nim praw, ale jak się komuś uda znaleźć w sieci (po tylu latach od premiery raczej nie ma już “Ofiarologii” w dystrybucji) a jest ciekawy przygody, to, ostrzeżony o zawartości, może spróbować. Ja już się cieszę na lekturę “Galerii” Karoliny Kaczkowskiej i “Siostry” Tomasza Czarnego, które czekają na półce.


Andrzej Zahorski - Stanisław August Polityk 6/10

Zgrabnie napisana biografia ostatniego króla Polski. Dowiadujemy się o jego młodzieńczych latach, o romansie z (przyszłą) carycą Katarzyną (...