poniedziałek, 30 grudnia 2024

E.T.A. Hoffmann - "Bracia Serafiońscy" 6/10

Zacznę osobiście - lektura E.T.A. Hoffmanna jest jak powrót do dzieciństwa, kiedy to rozczytywałem się w różnego rodzaju XIX wiecznych ramotach w poszukiwaniu choć odrobiny dreszczyku grozy. No a Hoffmann, jeden z pierwszych “gatunkowych” twórców literackiej niesamowitości, był jednym z ulubionych autorów. I oto po latach znowu odczuwam tę przyjemność, cofam się o 200 lat i poznaję świat początków XIX wieku,  ówczesne  obyczaje, motywacje i zachowania.


Hoffman pisał mniej więcej równolegle z Mary Shelley, wśród współczesnych miał nawet bardziej jednoznaczną gatunkową renomę, w końcu termin “opowieści hoffmanowskie” w XIX wieku bywał wręcz synonimem opowieści niesamowitych, ale z perspektywy czasu chyba nieco popadł w zapomnienie. Pewnie z uwagi na fakt, że pamięć Shelley wciąż ożywia nieśmiertelny “Frankenstein” a główna powieść grozy Hoffmanna, “Diable Eliksiry” to dziś raczej gotycka ramota, czytana dzisiaj głównie przez aficionados staroci, a nie żywe i rezonujące ze współczesnym odbiorcą dzieło.


Hoffmann najbardziej zasłużył się dla gatunku kilkoma znakomitymi opowiadaniami grozy (z najbardziej z nich znanym “Der Sandmann” (Piaskun)), wydanymi w kilku zbiorach; przede wszystkim w “Opowieściach Nocnych” (Die Nachtstucke). 


Również zbiorem opowiadań są  właśnie “Bracia Serafiońscy”. Ale żeby było jasne - grozy tutaj tyle, co wody w naparstku. To świetnie napisane, choć bardzo, bardzo zabytkowe, opowiadania obyczajowo-psychologiczne, ozdabiane tu i ówdzie szczyptą przygody czy fantastyki.  Nb. piszę “zbiór” ale powinno się raczej pisać “wybór” - oryginalnie bowiem “Die Serapionsbruder” jest znacznie większa, zawierająca historię ramową tytułowego Bractwa, w którym poszczególni uczestnicy opowiadają kolejne historie. Tutaj mamy wybrane z całości, najbardziej ciekawe i znane, opowiadania.


Wśród nich na plan pierwszy wyróżni się naturalnie “Historia O Dziadku Do Orzechów”…. BUM! Ktoś, kto pomyślałby, że “Bracia Serafiońscy” to spurchlina historyczna przeznaczona tylko dla badaczy historii literatury, gotów byłby zapomnieć o obłędnie do dziś popularnej wigilijnej opowieści dla dzieci, unieśmiertelnionej przez wspaniały balet Czajkowskiego (z całą masą super znanych motywów i melodii) a także setki różnego rodzaju adaptacji, filmowych, telewizyjnych, teatralnych, whatever…

Każdy to zna od dzieciństwa - otrzymany pod choinką dziadek do orzechów to tak naprawdę zaklęty młodzieniec, który toczy wojnę ze złowrogim, siedmiogłowym królem myszy a po zwycięstwie zabiera w podróż po baśniowej krainie swą wybrankę, małą Marysię… urocze, takie, na dzisiejsze definicje gatunkowe, kids urban fantasy. Super cute


Drugi hit ze zbioru to “Panna de Scudéry”, klasyczny proto-kryminał z epoki Ludwika XIV, jedno z najbardziej znanych opowiadań Hoffmanna – uważane za jeden z pierwszych przykładów fikcji detektywistycznej. Akcja dzieje się w Paryżu za panowania Ludwika XIV. Miastem wstrząsa seria tajemniczych morderstw – ofiarami są zamożni klienci, którzy niedługo wcześniej zamawiali kosztowną biżuterię u słynnego złotnika René Cardillaca. Młody uczeń Cardillaca, zakochany w jego córce, zostaje nagle aresztowany i oskarżony o dokonanie jednego z tych morderstw.  Poruszona listem nieszczęśnika znana pisarka i autorytet moralny epoki, panna Madeleine de Scudéry prowadzi  własne śledztwo dzięku któremu ujawniona zostaje właściwa osoba mordercy a niewinny młodzieniec zostaje oczyszczony z zarzutów.


W większości opowiadań osią fabularną jest miłość. W kilku występuję motyw konkurencji - trzech młodych mężczyzn stara się o rękę pięknej damy. Tak jest we “Fragmencie Żywota Trzech Przyjaciół” - świetnym obrazkiem obyczajowym z początków XIX wieku, w którym trzej przyjaciele jednocześnie zakochują się w poznanej w berlińskiej gospodzie dziewczynie. Podobna sytuacja ma miejsce w opowiadaniu “Mistrz Martin Bednarz”. W nim trzej młodzieńcy rywalizując o rękę tytułowego mistrza bednarskiego zatrudniają się w jego warsztacie, mistrz bowiem, zakochany w swym zawodzie, zdeterminowany jest, by wydać córę tyko za najlepszego bednarza w mieście… I jeszcze jedno opowiadanie w tej grupie - “Wybór Narzeczonej”; kilku fatygantów reprezentujących różne warstwy społeczne i charaktery stara się o rękę pięknej dziewczyny;  tym razem miłości (dziewczyna kocha się z wzajemnością   w młodym artyście) dopomoże stary złotnik.


Miłość stanowi oś fabularną w bardzo hoffmanowskim “Radcy Krespelu”, miłość  pewnego młodzieńca do delikatnej śpiewaczki zostaje brutalnie odtrącona przez jej opiekuna; jak się okazuje, radca Krespel miał swoje powody…


Inne opowiadanie miłosne, z fabułą osadzoną w historii, to “Doża I Dogaressa” - znakomicie napisana historia ze średniowiecznej Wenecji, ukazująca tragiczne skutki intryg politycznych i społecznych konwenansów, które uniemożliwiają spełnienie prawdziwej miłości. Jest tutaj stary doża i jego piękna, młoda żona, jest zakochany w niej (nie bez wzajemności) młody mężczyzna o nieznanym pochodzeniu, jest wreszcie spisek polityczny, przewrót, przy pomocy którego doża chce przejąć pełnię władzy w mieście. 


Warto jeszcze poświęcić uwagę na “Dwór Artusa” - z akcją osadzoną w (dziś) polskim Gdańsku, Spojrzenie na malowidło przysufitowe staje się tutaj, na tle romansowej historii młodego kupca i córki znanego malarza, przyczyną opowieści o pojedynku prozy życia z pięknem sztuki i kolorowym życiem artysty. 


+


Jak ktoś jest ciekawy zabytków bibliotecznych to Hoffmanna warto poznać, to mimo upływu lat wciąż dobrze się czytająca, intrygująca proza ciekawie ukazująca współczesnemu czytelnikowi świat z początku XIX wieku, ale z punktu widzenia fana literackeij grozy zacząć trzeba (a na dobrą sprawę można też na tym zakończyć)  na wspomnianym we wstępie “Piaskunie”. 

sobota, 28 grudnia 2024

Grady Hendrix - "Jak Sprzedać Nawiedzony Dom" 7/10

Grady Hendrix ponownie bierze na warsztat klasyczny motyw horroru – tym razem nawiedzony dom, dokręca drugim (upiorne lalki) oraz wzbogaca wszystko silną warstwą psychologiczno-obyczajową. Efekt? Książka, która z jednej strony jest solidnym rozrywkowym horrorem z jumpscare’ami i atmosferą rodem z młodego Kinga, a z drugiej poruszającą opowieścią o rodzinnych traumach, żałobie i skomplikowanych relacjach międzyludzkich.

+


Louise Joyner, samotna matka wychowująca kilkuletnią córkę, dowiaduje się o tragicznej śmierci rodziców w wypadku samochodowym. W trybie awaryjnym zostawia córkę pod opieką byłego męża i leci na drugi koniec USA, żeby ogarnąć pogrzeb i sprawy spadkowe, w tym przede wszystkim sprzedaż domu rodzinnego.


Na miejscu spotyka się ze swoim bratem Markiem – typowym życiowym nieudacznikiem, z którym  którym Louise ma nieprzepracowane zaszłości od czasów dzieciństwa i od lat nie utrzymuje bliskich kontaktów. Spotkanie po latach nie kończy się wzruszającym uściskiem. Wracają stare urazy, pretensje, wyciąganie brudów. Louise widzi w bracie lumpa, darmozjada i żałosnego „bumpa”, który zmarnował życie. Mark z kolei nie szczędzi jej oskarżeń o emocjonalny chłód, egoizm i ucieczkę z rodzinnego życia na drugi koniec kraju.

Sytuacja się zaostrza, kiedy okazuje się, że cały spadek – dom, pieniądze, majątek – mama zapisała Markowi. Louise dostaje w spadku tylko „kolekcję sztuki”, czyli setki porcelanowych lalek, które jej matka tworzyła przez lata jako uznana lalkarka. Brat chce wszystko sprzedać i wynieść się jak najszybciej, ale Louise, zraniona i wkurzona, postanawia mu to skutecznie utrudnić. Jeśli trzeba, będzie miesiącami przeglądać każdą figurkę, każde pudełko, byle tylko zablokować sprzedaż domu.  Nie zwraca przy tym uwagi na fakt, że uwięziona w coraz dłuższej wojnie o testament, traci kontakt z pozostawioną pod opieką byłego męża córką. Dziewczynka zaczyna się cofać w rozwoju, zżerana przez lęk i tęsknotę. A Louise? Zaczyna się zastanawiać, czy naprawdę robi to dla dziecka… czy po prostu chce odzyskać coś dla siebie, choćby zemstę.


Zaczyna się wojna podjazdowa między rodzeństwem, a atmosfera w domu gęstnieje nie tylko od pretensji… Pełen porcelanowych lalek, z których jedna – klaun Papkin – jest szczególnie niepokojąca, zaczyna żyć własnym życiem. Telewizor włącza się sam, przedmioty zmieniają miejsce, lalki zdają się patrzeć i ruszać a diorama z martwymi, wypchanymi wiewiórkami wydaje się żywa.

Racjonalna Louise początkowo próbuje tłumaczyć sobie wszystko stresem, gierkami brata, a może i tym, że trochę przesadza. Ale pewnego popołudnia, kiedy rodzeństwo próbuje jakoś dojść do ładu i wspólnie przystępuje do prac domowych, dochodzi do eksplozji grozy….

+


Kolejna powieść Hendrixa i kolejny przebój. Efektowna, typowa dla niego mieszanka gatunkowego, wręcz B-klasowego horroru i współczesnej powieści psychologiczno-obyczajowej wypada znakomicie, ani na chwilę nie nużąc, ani na chwilę nie rozczarowując, wypadając dobrze zarówno jako powieść grozy jak i dramat rodzinny.


Groza w powieści absolutnie przekonuje – są momenty konkretnego niepokoju i zgrabne jumpscare’y, jest doskonała, coraz bardziej zapętlająca się w przeszłość fabuła. W jej tle pojawiają się rodzinne sekrety: traumatyczna śmierć najmłodszego brata matki – Freddiego – z którą rodzina nigdy się nie uporała. Wychodzi na jaw, że matka próbowała zepchnąć ten temat w niepamięć, tworząc groteskowy świat lalek, który miał ukoić jej żal. Jest też dramatyczne wspomnienie z dzieciństwa, kiedy Louise próbowała zepchnąć Marka ze schodów – incydent, który odbił się piętnem na ich dorosłych relacjach. Jest wreszcie - chyba najbardziej przerażająca, opowieść Marka i jego “relacji” z Pupkinem - brrrr!


Ale, jak to u Hendrixa, równie przekonująco co gatunkowy horror wypadają sceny czysto obyczajowe. Relacja między Louise i Markiem to absolutny środek ciężkości powieści. Ich kłótnie,  wzajemne żale, wypominanie win – Hendrix robi z tego literacki nokaut. Ich postaci są napisane po prostu świetnie. Niejednoznaczne, z charakterem, pełne rys i pęknięć. Louise i Mark są toksyczni, krzywdzący, ale też w jakiś sposób ludzcy – i przez to wiarygodni. 



„Jak sprzedać nawiedzony dom” to doskonała powieść grozy, z jednej strony bawi. fanów gatunku doskonała fabułą pełną napięcia i jump scare-ów, z drugiej nie boi się mówić o trudnych sprawach: o śmierci, żałobie, rodzinnych zadrach i relacjach, które nigdy nie zostały domknięte. I nawet jeśli gatunkowo horror Hendrixa bywa trochę przewidywalny i czasem leci na autopilocie, to emocjonalny rdzeń książki zostaje z czytelnikiem długo po ostatniej stronie. Warto - instant classic.



piątek, 20 grudnia 2024

Stephen King - "Instytut" 8/10

Czas płynie, kolejne dekady mijają, a Stephen King wciąż wie, jak poloneza wodzić…i, będąc już po siedemdziesiątce (nie żebym Mistrzowi w PESEL zaglądał) nadal potrafi zaskoczyć i zabawić swych niezliczonych fanów trzymającą w napięciu, adrenalinową mieszanką przygodowego młodzieżowego (!) sci-fi, sensacji i horroru. “Instytut” - ależ to się czyta! (taki okrzyk można w zasadzie przy każdej książce Króla wydać, czegokolwiek by nie napisał, czyta się obłędnie przyjemnie).


+


Był sobie super zdolny dzieciak żyjący w szczęśliwej rodzinie. Wiadomo, taki wunderkind, młody Einstein, te sprawy. W wieku 12 lat został przyjęty na najbardziej prestiżowe uczelnie wyższe i zapowiada się przed nim kariera przyszłego noblisty. Aż tu pewnego wieczora mały zostaje porwany przez nieznanych sprawców, którzy na domiar złego mordują jego rodziców.


Chłopiec ląduje w tajnej bazie (rządowej?), eksperymentalnym laboratorium, gdzie spotyka również inne dzieci. Jak się okazuje, porwanie spowodowała  nie jego genialna inteligencja, naukowcy z Instytutu nie mają nawet o niej pojęcia, chodzi o jego, w sumie niewielkie, zdolności telekinetyczne (czasem w jego otoczeniu przesuwają się przedmioty). To właśnie zdolności pozazmysłowe - telekineza (poruszanie zdalne przedmiotów) i telepatia (przenoszenie zdalne myśli) są przedmiotem badań i obserwacji w Instytucie; wszystkie dzieci tu zgromadzone posiadają takie zdolności, to one właśnie spowodowały ich uwięzienie.


Pracownicy Instytutu przeprowadzają na swych podopiecznych szereg bolesnych i wyczerpujących eksperymentów, faszerują je też silnymi lekami. Po paru tygodniach takiej wirówki oszołomione ofiary trafiają do innej części Instytutu, tzw. Tylnej Połowy, z której już się nie wraca…


Owaaa, no, grubo i ciężko. jedyna szansa, to wiać. Luke przy pomocy skruszonej pracownicy Instytutu i grupy przyjaciół decyduje się na próbę ucieczki, a jako że  chłopiec piekielnie inteligentny i piekielnie zdeterminowany, próba kończy się powodzeniem. Zaczyna się prawdziwy wyścig z czasem - jeśli uciekinierowi uda się dotrzeć do mediów i poinformować opinię publiczną o zbrodniach Instytutu, prowadzące go sadystyczne zwyrole będą się miały z pyszna. Wszystkie ręce na pokład, w pościg ruszają wszystkie możliwe do zgromadzenia siły.


Udaje się namierzyć ślad uciekiniera w małym, południowym miasteczku - agent Instytutu (tak jest, Instytut ma rozwiniętą sieć agentury wśród amerykańskich cywili kingo-paranoja na pełnej) przyuważył chłopca, jak wyskakuje z przejeżdżającego pociągu towarowego. Liczna ekipa najemników na usługach Instytutu rusza helikopterem wojskowym - a na miejscu w mieścinie czeka na nich tylko mało doświadczona załoga lokalnego posterunku szeryfa, którą chłopak przekonał o realności zagrożenia.


Kiedy najemnicy przybywają do miasteczka wybucha westernowa strzelanina…


+


Powieść zaczyna się super zagrywką konstrukcyjną - cała pierwsza część książki pozostaje, przez długi czas, bez związku z trzonem powieści. Ot - samotny człowiek po przejściach szuka swego miejsca na ziemi i odnajduje je w małym południowym miasteczku… Zresztą ten początek do złudzenia przypomina wczesną powieść…Eda Lee (tak! TEGO Eda Lee!) “Ludzie Z Bagien” - wydalony ze służby po katastrofie karierowej wielkomiejski policjant trafia na prowincję do upokarzającej roboty, a tam odnajduje go lokalny szeryf i rozpoznając jego kompetrencje, wciąga go w szereg swych zstępców.


A potem jest już Totalne Kingowanie - koktajl znanych od lat motywów i składników wymieszanych w efektowny przygodowy koktajl. Jest Grupa Fajnych Dzieciaków, młodzieńcza przyjaźń i nostalgia jak w “Ciele” (Stand By Me) czy w “Tym”, są esperowe moce niczym w “Carrie” (telekineza) czy “Lśnieniu” (telepatia), ba, pojawia się doskonale znany z  “Martwej Strefy” dylemat jasnowidzenia, które przewidując straszne wydarzenia w przyszłości chce im zapobiec poprzez zabijanie uczestników tych wydarzeń w teraźniejszości. Typowe dla anarchizującego Kinga są też  spiski na szczytach władzy i nieufność wobec instytucji rządowych (“Bastion”) - u takiego Koontza takie motywy byłyby niemożliwe, tam, nawet jeśli są jakieś podejrzane laboratoria i badania (“Opiekunowie”), to za zbrodniami już stoją jacyś “ruscy agenci”.


Również końcowa westernowa strzelanina staje się już trademarkiem późnego Kinga - łomot broni palnej i smród prochu unoszą się nad finałem “Śpiących Królewien”, “Outsidera” a teraz również “Instytutu”. No i git majonez, tylko przyklasnąć - westerny są bardzo cool  a King ma do strzelanin znakomitą rękę (choć ofkors trudno o dreszcz nadprzyrodzonej grozy).


No i wreszcie całość wieńczy, również bardzo u Kinga częsty, finałowy zrzut cukru,  tym razem jednak nie pocieszny czy irytujący przesłodzeniem  a wyczekiwany przez wszystkich trzymających się w napięciu krawędzi fotela czytelników, zakochanych w znakomicie (it’s a Stephen King novel) wykreowanych bohaterach powieści.


O stylu Kinga już było we wstępie - to talerz pełen aromatycznych, świeżych pączków, to kebab z Efesa, to parujące golonko - no, co kto tam lubi, niekoniecznie musi być  najzdrowsze, ale zawsze jest obłędnie smaczne.


Zdanie podsumowania - jasne, można uznać, że to “king na autopilocie”, ale, rany, JAK to się czyta! JAK to wciąga! JAK te setki stron znikają w mgnieniu oka! Żyj nam Mistrzu jeszcze 100 lat (ok. 50 też będzie dobrze) a w zdrowiu dobrym, żebyś mógł wciąż dostarczać tak wsapaniałych emocji. BARDZO polecane, choć przyznać trzeba, że bardziej to powieść przygodowa niż groza.


PS

Ofkors już się kręci serial - tylko nie wiem ja jakim streamingu. Ale pewnie zara będzie. Siadam z wypiekami! 


środa, 11 grudnia 2024

Annę Rice - "Memnoch Diabeł" 3/10

Anne Rice postanowiła napisać własną wersję Raju Utraconego, ale że do talentu Miltona jej daleko,  to wyszło jak wyszło. Eech….


+


Znany już doskonale czytelnikom wampir Lestat oddaje się kolejnej przygodzie. Obserwuje on przystojnego bandziora, drug dealera i mordercę, z zamiarem uroczystego, quasi-ofiarnego pozbawienia go życia (don’t ask, it’s a Rice novel) - jak pamiętamy, Lestat usprawiedliwia swe wampiryczne mordy faktem eliminowania w ten sposób przestępców, bandytów, morderców i wszelkiego rodzaju ludzkiego śmiecia.


Sam gangus to ciekawa postać, w młodości studiował dzieła pewnego mistyka erotomana, planował założenie wyzwolonej sekty (w tle pojawiają się charakterystyczne dla Rice homoseksualno-młodzieńcze klimaty między młodym adeptem a mistrzem opiekunem), potem wdał się w romans z poznaną przypadkowo pielęgniarką, zrobił jej dziecko, a złapawszy na zdradzie zabił niewierną i jej kochanka. W ten sposób bandzior poznał rozkosz zło-czynienia (i mordowania), która w ostateczności ściągnęła go na złą ścieżkę. Jego jedyną słabością jest piękna córka, realizująca się jako teleewangelistka (sic!  Rice odkręca schizo-śrubę mocno). 


Ostatecznie Lestat dopada gangusa w jego prywatnym mieszkaniu, gdzie ten ma nagromadzone tony artefaktów sztuki sakralnej, w tym demoniczną rzeźbę Szatana, wysysa do cna, a poćwiartowane zwłoki rozrzuca po mieście. 

Kiedy wpadłszy do baru się ogrzać (niby że na drina, ale wiemy że wampiry “nigdy nie piją…wina”) spotyka tam…ducha swej ofiary, który prosi Lestata o…. opiekę nad osieroconą ewangelistką! No ihaaaaa…


Niestety, z zadania Lestata niewiele wychodzi, wkrótce potem bowiem zostaje on, niczym ofiara cenobitów (ze znacznie lepszej powieści…) porwany w zaświaty niczym ofiara cenobitów. No, porwany, powiedzmy że “zaproszony”. Porywacz bowiem przedstawia się jako Memnoch Diabeł, Adwersarz Boga i zaprasza Lestata do współprzygodowania u jego boku (kolejny mężczyzna zakochany w pięknym wampirze…), a na czas wstępny proponuje wampirowi podróż do Nieba i Piekła. 

W niebie Lestat spotyka PamBuka prawdziwego, pada na kolana, szlocha i płacze, Szatan postanawia zatem “otworzyć mu oczy na małość Boga” i opowiedzieć mu własną wersję Dnia Upadku. W tym momencie akcja powieści się praktycznie kończy a otrzymujemy w zamian od autorki  twistową bieda-wersję “Raju Utraconego” - ze złym demiurgiem Jahwe i dobrym, prawym, prometejskim Memnochem, starającym się sprzeciwiać różnym boskim nieprawościom, co ostatecznie doprowadza do buntu odtrącenia, wojny i upadku w wysokości Nieba……


+


“Pierdu, pierdu” -  saga wampiryczna Anne Rice traciła na formie z tomu na tom, ale przez pierwsze tytuły spadek jakości nie był zbyt bolesny. Owszem, z jednej strony fabuły stawały się coraz bardziej absurdalne a styl pisania coraz gorszy, ale z drugiej cały czas potrafiły zaintrygować i przykuć uwagę, wciąż człowiek śledził losy nieumarłych bohaterów.


Ale w “Memnochu Diable” wszystko koncertowo gruchnęło na glebę…. Podczas lektury piętego tomu “kronik wampirów” każdy może poczuć się jak Lestat, bowiem popadające w grafomaństwo niekończące się ględzenie i biadolenie bohatera powoduje krwawy płacz u czytelnika, jest nieznośnie wręcz nudne!


Kolejny tom przygód Lestata, zdecydowanie najciekawszego z wampirów Anne Rice, zaczyna się podobnie do poprzedniego “Złodzieja Ciał” - tajemniczy “ktoś” obserwuje w oddaleniu naszego bohatera. Byłbyż to sam Szatan Miltonowski? Jakoś sytuacja brnie, z plusami i minusami dotychczasowych tomów serii, do momentu, kiedy Memnoch Diabeł wiedzie Lestata w pozaczasowe/pozawymiarowe zaświaty. Od tego momentu Rice przestaje w ogóle opowiadać swoją własną historię a próbuje, przeraźliwie nudno, retellingu Raju Utraconego - Lestat staje się jedynie obserwatorem doskonale znanej opowieści o sporze Boga ze swym Pierwszym Aniołem, Gwiazdą Zaranną, Lucyferem.


Oczy bolą od lektury, dziesiątkami stron nic się nie dzieje, a sztywny, nabzdyczony, nużący styl usypia najbardziej wytrwałych czytelników. Nie warto w ogóle zajmować się postaciami - Lestat zupełnie nic nie robi, zmieniony w widza biblijnych zmagań, zaś Memnoch Diabeł to bohater totalnie nijaki, banalny i przewidywalny, jeśli nie “drewniany”, to na pewno “kamienny” (pun intended).


Kolejna część Kronik Wampirów będzie zajmować się losami wampira Armanda i chyba dobrze; Lestat wyraźnie wyczerpał dotychczasową formułę a próba wkręcenia do opowieści Szatana zakończyła się popisową porażką artystyczną. Absolutnie nie warto, szkoda czasu.


środa, 4 grudnia 2024

Andrzej Zahorski - Stanisław August Polityk 6/10

Zgrabnie napisana biografia ostatniego króla Polski. Dowiadujemy się o jego młodzieńczych latach, o romansie z (przyszłą) carycą Katarzyną (skandal w Petersburgu, gdy o wszystkim dowiedział się Pan Małżonek), o podróżach europejskich, w końcu o elekcji 1764 roku, na której, ze znacznym już udziałem rosyjskich sił, został on wybrany na króla.

A ootem już obserwujemy 30-letnie hamletyzowanie “króla Stasia” - błyskotliwie inteligentnego, świetnie wykształconego, zakochanego w sztukach pięknych człowieka, mężczyzny bardzo przystojnego, cieszącego się powodzeniem u kobiet i na wdzięki kobiece łasego, człowieka, który zasadniczo zawsze “chciał dobrze”, ale brakowało mu siły, energii, zdecydowania charakteryzującego prawdziwych mężów stanu. 

Zaraz po elekcji planuje szereg reform mających unowocześnić i wzmocnić państwo - ale nie radzi sobie z konserwatywną opozycją magnacką. No to na “pomoc” przybywają mu wojska rosyjskie, w reakcji na ich działania zawiązuje się konfederacja barska (jest nawet efektowny, dramatyczny epizod, kiedy konfederaci  porywają króla, ale ten, złotousty przegaduje porywaczy i zostaje przez nich uwolniony), a w konsekwencji ostatecznej jest 1 rozbiór a Polska staje się protektoratem Rosji.

Potem są lata względnego spokoju, w Warszawie kwitną sztuki piękne, kraj wciąż jest bidny i zacofany a kolejni przysyłani przez carycę Katarzynę ambasadorowie pomiatają krajem (a i trochę królem ) w sposób urągający przyzwoitości.

A potem jest ostatnia próba ratunku - Konstytucja III Maja, zdradziecka Targowica i kolejne dwa rozbiory które kończą polski byt państwowy i panowanie Poniatowskiego. 

Umiera w 1798 roku, zdetronizowany, choć cały czas traktowany z honorami  przez cara Piotra (jest plotka, że syna własnego z tąż Katarzyną poczętego).


Ten barok cały czas “chciałby dobrze”; początkowo wspierał wszystkie reformy, i te z 1795 i te Sejmu 4-letniego i Konstytucję, ale całe życie spędził w przemożnym strachu przed siłą Rosji i swą byłą kochanką, toteż każde ruskie tupnięcie nogą powodowało, że natychmiast się wycofywał z dobrych zamiarów; czasami w strachu zapominając nawet o godności zaprzeczał poparciu i przystępował do prorosyjskich sił (taaa, do Targowicy również). 

Autor pisze o Poniatowskim generalnie z sympatią, większą, niż żywi generalnie do jego postaci polska szkoła historyczna - to był prawdopodobnie przeuroczy człowiek, dobry, łagodny i wyrozumiały, a do tego inteligetny i z poczuciem smaku - może i dobry władca na czas pokoju, na czas wojny jednak zbyt słaby.


Czytałem z zainteresowaniem prawdziwym.

wtorek, 26 listopada 2024

Chelsea C. Summers - "Ten Głód" 9/10

Mordercze pożądania na kredowym papierze


“Ten Głód” Chelsea Summers to powieść o morderczych pożądaniach, wybuchowa mieszanka „Seksu w wielkim mieście” z „American Psycho” (a nawet, biorąc pod uwagę kanibalistyczne wątki, z „Milczeniem owiec”), skrząca się czarnym humorem, błyskotliwą, socjopatyczną inteligencją, groteskowymi scenami makabry i, generalnie, high profile klimatem rodem z luksusowych „kobiecych” miesięczników wydawanych na kredowym papierze. Super read!


Od jednego wypadku do wielu kolacji


Dorothy Daniels to błyskotliwa krytyczka kulinarna pisująca recenzje dla wysokonakładowych luksusowych magazynów, kobieta wybitnie inteligentna, bywała w wielkim świecie i – napiszmy to tak – nieskrępowana więzami judeochrześcijańskiej moralności ;-)

Nie ma rodziny, uważa to za zbędny balast dla jej osobistej ekspresji. Żyje swobodnie, skupiona na sobie i swoich przyjemnościach – rozkoszach podniebienia i alkowy.

Jako krytyczka kulinarna podróżuje po świecie i próbuje najróżniejszych dań i potraw; jako kobieta wyzwolona żyje w różnych wolnych (raczej przelotnych) związkach.


Podczas pobytu we Włoszech,  po kłótni z kochankiem w sumie prawie że przypadkiem potrąca go samochodem i zabija na miejscu. Z jego nabitego na przydrożny słupek ciała wypada wątroba. Dorothy – *to jest TEN MOMENT* – decyduje się ją… zjeść.


Nie, nie ma tu żucia surowego mięsa – mamy do czynienia z hiperwyrafinowaną krytyczką kulinarną! Zabiera trofeum i przyrządza z niego wspaniałe danie, spożywane z odpowiednio dobranym winem (pamiętacie Hannibala i jego chianti? No właśnie).


Od tej chwili każdy następny związek kończy się morderstwem i kanibalistyczną ucztą. Każda ofiara ginie w inny sposób (np. zatrucie uczulonej ofiary figami podczas rejsu jachtem, a potem utopienie), za każdym razem przyrządzana i konsumowana jest inna część ciała.


Z czasem Dorothy traci czujność. Na miejscu ostatniego zabójstwa zostawia ślady. Po pijaku zwierza się przyjaciółce. Rano – panika. Jedynym wyjściem wydaje się zamordowanie także jej… Dorothy późnym wieczorem zakrada się do mieszkania…



Carrie Bradshaw w masarni


Każdy, kto widział choć jeden odcinek „Sex and the City”, odnajdzie się tu jak u siebie. Dorothy to jakby Carrie Bradshaw skrzyżowana z wyuzdaną Samanthą – bogata, niezależna, piekielnie inteligentna, seksowna, z ogromnym apetytem na życie.


W jej świecie seks, śmierć i jedzenie są nierozerwalne. Seksualna bliskość prowadzi do śmierci, a ta do aktu kulinarnego. To cykl zaspokajania głodów – emocjonalnych, cielesnych, egzystencjalnych. Morderstwo to dla Dorothy nie tylko przemoc – to ekstaza.


Zbrodnia staje się dla niej perwersyjną formą sztuki użytkowej. Nie ma tu jatki – jest czysto, metodycznie, poetycko. Ciało to surowiec do twórczej obróbki – „mięso krojone na cienkie paski”.


Femme fatale z widelcem

Dorothy uosabia perwersyjnie pojmowany feminizm. W świecie zdominowanym przez mężczyzn odwraca role – nie jest konsumowana, to ona konsumuje. Dosłownie. Mężczyźni to dania.


Narracyjnie – tylko ona się liczy. Reszta to, za przeproszeniem – karma ;-) Jej ofiary to ludzie, którzy ją zawiedli, zdradzili, byli toksyczni lub banalni. Według Dorothy ich śmierć bywa wręcz etycznie uzasadniona.


Brutalna elegancja bez sympatii


Summers bawi się konwencją thrillera i powieści kulinarnej, łącząc literacką elegancję z brutalnością. Dorothy to potwór, ale też ikona buntu. Trudno ją lubić – jest amoralna, zarozumiała, nadęta bardziej niż salonowe elity III RP – ale trudno też oderwać od niej wzrok.


Warsztatowo też jest znakomicie. Summers potrafi budować napięcie i świetnie bawi się konwencją thrillera. Przy czym “Ten Głód” to bardziej pełna makabry i czarnego humoru “gore-teska” niż fabularny twister. Nie ma tu wielkich zwrotów akcji – od początku wiadomo, że zbrodniarka została ujęta a jej opowieść  płynie zza krat.


Dla tych, którzy szukają literatury łączącej grozę z ostrym komentarzem społecznym i czarnym humorem – fascynująca lektura.

A jeśli ktoś lubi „Sex and the City” – koniecznie!. Highly recommended.


Adam Deka - "Mondo Sepultura" 6/10

Adam Deka – “Mondo Sepultura” 6/10 “ Mondo Sepultura” to kolejne twarde sci-fi z elementami grozy od Adama Deki, nieodrodny brat innych tytu...