“Szkieletowa Załoga” drugi, po rewelacyjnej “Nocnej Zmianie” zbiór opowiadań Stephena Kinga to spory zawód. Zawód wywołany głównie nierównym poziomem zebranych tekstów. O ile bowiem “Nocna Zmiana” była jak szkatułka pełna klejnotów, o tyle “Załoga” przypomina raczej gąbczasty, mdławy keks, w którym tylko co jakiś czas, stanowczo za rzadko, można wyłowić pyszne bakalie. Naprawdę, ta rozpiętość jest aż dziwna - są bowiem w tomie opowiadanie absolutnie genialne, wyróżniające się nie tylko na tle zbioru, na tle dorobku Kinga, ale wręcz na tle całej literatury grozy. Tym większe zatem rozczarowanie, że pozostałe teksty są tak boleśnie przeciętne - takie dokładnie na 5/10, a i parę grubszych potknięć się przytrafiło.
Bo oddać sprawiedliwość Mistrzowi, pochwalić to, co pochwalenia godne, rozpocząć warto od highlightów kolekcji. Przede wszystkim zatem kłania się pomnikowa “Mgła” (8/10), do tego stopnia ważna i znana, że aż czasami “kanibalizująca” cały zbiór (moje wydanie jest właśnie z filmową Mgłą na okładce). Historia jest prosta jak drut - jak to często u Kinga bywa, nie oryginalność pomysłu się liczy a jego (w tym wypadku perfekcyjne) wykonanie.
+
Przez małe miasteczko w Maine przetoczyła się wściekła burza. Następnego dnia rano sporo osób udaje się do centralnego supermarketu na zakupy - wiadomo, jedzenie, picie i potrzebne do napraw wywołanych burzą szkód narzędzia i materiały. W tym czasie nad okolicę nadciąga dziwna, gęsta mgła - w której, jak się wkrótce okazuje, grasuję przeróżne mordercze stwory.
Oblężeni ludzie barykadują się w sklepie, wkrótce zaczynają się między nimi spory co do toku dalszego postępowania, część zaś popada w religijny fanatyzm i szykuje się do złożenia krwawej ofiary w celu zakończenia koszmaru…
+
Nie ma co wiele pisać, chyba każdy zna “Mgłę” (jak nie z książki to za pośrednictwem popularnej ekranizacji z 2007 roku). Pomysł generyczny, chwilami prostacki na granicy cringe’u, taka kingowska zabawa motywami fiftiesowych horrorów sc-fi (i cała kolekcja lovecraftowskich straszydeł w bonusie), do tego po uszy zadłużona w hitchcockowskich “Ptakach”, ale wykonanie jest wspaniałe, trzymające w napięciu, angażujące, ani na chwilę nie pozwalające na odłożenie książki na bok. Jest przy tym co czytać, gdyż “Mgła”, mimo że formalnie to opowiadanie, jest bardzo słusznych rozmiarów - mogłaby wyjść w kieszonkowym formacie jako samodzielna powieść.
Przygód, jump scare’ów, momentów napięcia nie brakuje, ale na plan pierwszy stopniowo wysuwa się psychologia uwięzionych - doskonałe studium osobowości poszczególnych bohaterów, ciekawsza od przewidywalnie rozwijającej się akcji.
Portretując narodziny obłąkańczej sekty King, jak to często mu się zdarza, z furią atakuje fanatyzm religijny.
Jeszcze zdanie nt adaptacji filmowej Franka Darabonta. Długi czas jest to rzetelna, wierna powieści produkcja, z nieco pociesznymi, tandetnymi efektami specjalnymi, mam jednak pretensje o histeryczny, absurdalnie okrutny finał filmu. A przy tym tandetny emocjonalnie i zakłamany (potworna, starotestamentowa kara za “brak pomocy kobiecie w potrzebie”).
Ale prawdziwym creme de la creme “Szkieletowej Załogi” są trzy opowiadania : “Tratwa”, “Nona” i “Babcia”. Cała trójka to pełnotłuste 10/10, zachwycające pomysłem, klimatem, jump scare’ami. “Tratwa” opowiada o tragicznym losie grupki młodych ludzi, którzy wybrali się na nocne pływanie po jeziorze, na którym czekało ich spotkanie z tajemniczą, przerażającą plamą. Jedynym w miarę bezpiecznym miejscem jest unosząca się na wodach zalewu drewniana tratwa, pomost dla pływających.
Po prostu cudowne, jedno z najlepszych opowiadań Kinga, duszny klimat, pesymistyczny przekaz, grozę można ciąć nożem - ręce same składają się do oklasków (“Tratwę” przypominają, w ogólnym zarysie fabularnym, znakomite “Ruiny” Scotta Smitha).
Druga z kolei jest deliryczna “Nona”, coś na kształt zakręconego love story (z vibem Bonnie I Clyde w tle!), fascynujące zeznanie seryjnego mordercy, którego do zbrodni popycha …miłość.
Tak jest z Noną. Dziewczyny -szczury ??? No śle it’s a Stephen King story! W jego rękach zamienia się to w fascynujące zeznanie seryjnego mordercy (Bonnie i Clyde vibe w tle). Szczególne brawa za finałowy, “caligaryczny” twist (to się nazywa dopiero “niewiarygodny narrator”!) - a wiemy przecież ,że efektowne zakończenie to u Kingam rzadkość!.
No i za deser urocza “Babcia” (przeniesiona parę lat temu na ekrany kinowe), wnuk zmuszony jest spędzić pewien czas sam na sam ze swoją babcią, która, okazuje się, skrywa przed światem mroczne oblicze…(tak, jest kultystką Starszych Bogów! Ihaaaa!) Prosta konstrukcyjnie, ale bardzo krzepka fabularnie, klimatyczna i znakomicie strasząca opowieść, czerpiąca i z Lovecrafta (Dexter Ward, Coś Na Progu) i z Wellsa (Historia Pana Elveshama), a w pomyśle “upiornej rodziny” przypominająca “Moją Matkę Wiedźmę” Ewersa. Miód, malina - z, ponownie! - genialnym zakończeniem.
W zwycięskiej grupie wymienić jeszcze trzeba rasowy horror “Ciężarówka Wuja Ottona” (9/10)….i to niestety tyle, jeśli idzie o pozytywy zbioru.
Powtórzę, nie to, że reszta opowiadań jest słaba, nie, ona jest w przeważającej większości mocno przeciętna. Przeciętna jest jest, zbudowana na banalnym pomyśle, “Małpa”, przewidywalny, wtórny wobec znakomitego filmu “Targets” thriller “Bunt Kaina”, blady “Skrót Pani Todd” (mimo osobistej sympatii Kinga, w zakończeniu porównującego bohaterkę opowiadania do swej żony), a przywołująca na myśl makabreski Rolanda Topora “Szkoła Przetrwania” jest bardziej niesmaczna niż zabawna.
Jest w zbiorze kilka raczej bladych opowiadań science fiction : “Jaunting”, “Edytor Tekstu” czy
bieda-lemowski “Świat Plaży” (szaleństwo piaszczystej planety ogarnia kolejnych lądujących na niej astronautów). Jest para słabych wierszydeł (sic! no po co?), przeciętne opowiadania “gangsterskie (“Weselna Chałtura” i ”Człowiek Który Nie Podawał Ręki” - objęty klątwą, na skutek której uścisk jego ręki zabija każdego człowieka - finał naprawdę do przewidzenia…) jest wreszcie mdląco sentymentalna, kończąca zbiór ghost story “Cieśnina”.
Najbardziej jednak rozczarowuje druga “novella” z kolekcji, “Ballada O Celnym Strzale” (nb. jeden z pierwszych wydanych w Polsce tekstów króla, był jako minipowieść w Fantastyce). W tej historii był duży potencjał szansa na klimat, na tajemnicę i na grozę, ale King zabił to absurdalnym pomysłem małego duszka żyjącego w maszynie do pisania. Dżizzzz… to jest patent który, dobrze napisany mógłby może śmieszyć w Świecie Dysku ale w zbiorze opowiadań grozy? Cringe jak cholera, aż się chce złośliwie zapytać “co było pite?” Naprawdę, są pomysły tak głupie, że nawet geniusz Kinga ich nie uratuje i cienkie rączęta elfika wychylające się spomiędzy klawiszy maszyny do pisania należą właśnie do tej kategorii.
+
Wywołane na początku opowiadania - z tercetem “Tratwa”, Nona” i “Babcia” na czele to są jedno w drugie arcydzieła literatury grozy, do tego dochodzą wspaniała filmowa “Mgła” i cięty “Wujek Otton. Reszta jest to zapomnienia (w kilku przypadkach litościwego…). Oczywiście, że polecam - toż to Stephen King, w sumie klasyk gatunku - ale słów krytyki - jak widać - nie szczędzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz