Być może niektórzy literaccy puryści zawyją w oburzeniu niczym wilcy do księżyca - „jak można Wielką Literaturę do jarmarcznego „horroru” porównywać” i SPŁYCAĆ DZIEŁO NOBLISTKI ale, ile by nie było wycia i krzyku, to nic nie ukryje faktu, że Doris Lessing pisząc „Piąte Dziecko” udanie zabawiła się gatunkowymi elementami powieści grozy, a że zdolna z niej pisarka ( :-) ), to powstała intrygująca, przejmująca powieść, opisująca tkwiące we wszystkich rodzicach, powszechne lęki dotyczące wychowania i zachowania własnych dzieci.
+
Młode małżeństwo ma na swe życie jasny plan. Chcą mieć Duży Dom i Dużą Rodzinę (myślą o ósemce (!) dzieci).
Plan trzeba wdrażać w życie. Młodzi kupują wymarzony Duży Dom i przystępują do dzieła. Systematycznie rodzą się kolejne dzieci, a pełni idylli dopełniają coroczne rodzinne święta, kiedy to do ich Dużego Domu przybywają rodzice i dalsi krewni obojga. Dzieci się bawią, dorośli spacerują rozmawiają. Planowana dzietność małżonków budzi oczywiście pewną konsternację w rodzinie, ale generalnie kwitną szczęście i radość.
Aż tu nagle, przy piątej ciąży, wszystko zaczyna się psuć. Tym razem matka swój błogosławiony stan znosi bardzo ciężko. Wciąż choruje („Dziecko Rosemary” się kłania), czuje się fatalnie, jest obolała i ociężała. Narodziny potomka tyko pogarszają sytuację. Mały Ben budzi u wszystkich, nie wyłączając matki, odrazę i strach; jest brzydki, ciągle głodny i ryczy wniebogłosy. Kolejne miesiące nie przynoszą żadnej zmiany. Ben szybko rośnie jest hiperaktywny, bardzo silny i ruchliwy. Wciąż zachowuje się dziwnie, budzi niepokój i antypatię innych domowników.
Podczas jednego z dużych zjazdów rodzinnych w niewyjaśnionych okolicznościach ginie pies. Brak dowodów, ale wszystko wskazuje na Bena, „trolla”, jak o nim teraz mówią w rodzinie. Gorzej, zgromadzeni obawiają się, że mały psychopata zagrozi życiu jednej z niepełnosprawnych kuzynek. Beztroska atmosfera rodzinnego święta pryska, kolejne osoby wyjeżdżają przed terminem, a Harriet i David zmuszeni są podjąć ciężką decyzję - oddać Bena do „domu opieki”.
Przez jakiś czas wszystko wydaje się powróciło do normy - matkę dręczy jednak obawa o losy swego niechcianego, potwornego dziecka. Pewnego dnia nie wytrzymuje - wbrew woli męża przybywa do szpitala psychiatrycznego, a widząc koszmarne warunki tam panujące, zabiera Bena z powrotem do domu.
Upór matki, jej kaleka, macierzyńska miłość i poświęcenie wobec „piątego dziecka” doprowadza do rozpadu rodziny - obrażony rozgoryczony mąż odsuwa się od niej, reszta dzieci z ulgą wyjeżdża do internatów, krewni, zniechęceni i obawiający się małego potworka przestają przyjeżdżać na święta.
Lata mijają, Ben rośnie, zaczyna uczęszczać do szkoły specjalnej, matka tymczasem wynajmuje pewnego starszego chłopaka, by ten dyskretnie opiekował się „trollem”, próbował jakoś wdrożyć do do normalnego życia….
+
Horror sięga wyżyn, jest naprawdę dobry i przejmujący, kiedy rezonuje z prawdziwymi lękami tkwiącymi w czytelnikach. Obawy, jakie rodzą narodziny - obawy o prawidłowy przebieg ciąży, lęk, jakie budzi wpływ dziecka na wzajemne relacje między członkami rodziny, no a przede wszystkim lęk dotyczący właściwego wychowania i zachowania własnej pociechy to uczucia doskonale znane.
„Piąte Dziecko” mistrzowsko gra właśnie na strachu przed własnym dzieckiem. To „mainstreamowe”, artystyczne przetworzenie znanych doskonale fanom gatunkowej grozy motywom „złej” ciąży („Dziecko Rosemary”) czy „złego” dziecka („Omen”). Przy czym nie chodzi o toi, by „poniżać” dzieło literackie przywoływaniem jarmarcznych porównań gatunkowych, a w tym, by otworzyć się na zrozumienie, że horror to nie tylko jarmarczne okładki i pulpowa treść, ale również najwybitniejsze arcydzieła literackie. To treść przesądza, o przyporządkowaniu gatunkowym, i niepokój wzbudzany przez nią. „Piąte Dziecko” to książka bardzo strasząca, może nawet bardziej od swych efektownych, bardziej gatunkowych kuzynów, gdyż natrafiając w „Omenie” czy „Dziecku Rosemary” na krzykliwe jump -scare’y każdy czytelnik ma świadomość że to tylko książkowa zgrywa, tymczasem duszny, realny niepokój obecny w powieści Lessing będzie dławił wszystkich rodziców na świecie.
„Piąte Dziecko”, mimo gry z prawdziwymi lękami czytelników, nie powstawało jako gatunkowy horror, stąd też przyznać trzeba, że z rozrywkowej, nieco jarmarcznej perspektywy nie jest nadmiernie porywający. Niewiele się tutaj dzieje, a brak napięcia i campowych jump scare’ów, powoduje, że lektura jest dość niewdzięczna, nastawiona raczej na odciśnięcie się w umysłach czytelników, by utkwić w nich niczym drażniąca drzazga. Porzuca ona wszelkie atrakcyjności, obecne w „Rosemary”, „Omenie”, czy „Musimy Porozmawiać O Kevinie”, odziera opowieść do samej istoty rzeczy. Kreacja postaci jest szkicowa, nie Lessing nie zajmuje się budowaniem skomplikowanych osobowości, kompleksową kreacją fabularną itp. Przeciwnie, bohaterowie są sprowadzeni do roli figur przenoszących główny wątek fabularny. Końcowy efekt to krótki tekst, do lektury dosłownie na dwa popołudnia, tak, by tym mocniejsze wywrzeć wrażenie.
Niemniej docenić trzeba, że autorka tak bardzo „mainstreamowa” sięgnęła śmiało do tematyki i estetyki bliskiej gatunkowej grozie. Teraz, będąc atakowanym przez krytyków tandetą Guya N. Smitha czy Grahama Mastertona można się odwinąć Doris Lessing. Zdecydowanie warto - „Piąte Dziecko” uznawane jest często - i słusznie - za „kanon literackiej grozy”.
PS.
Temat niepokojów wychowawczych rodziców przejęła i pociągnęła dalej Lionel Shriver w „Musimy Porozmawiać O Kevinie”. Z najnowszych prezentacji tego motywu na wyróżnienie zasługuje „Zła Krew” Zoje Stage.
PPS.
Powstała kontynuacja „Piątego Dziecka”, zatytułowana „Podróż Bena” ale przyznam, że nieco znużony lekturą jeszcze się do niej nie przymierzam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz