„Trupia Otucha” to wyborna mieszanka horroru i przygodowego dramatu sensacyjnego, z jednej strony skutecznie strasząca spiętrzeniami efektownych jump scare’ów, z drugiej wypełniona akcją, strzelaninami, pogoniami, spiskami i operacjami tajnych służb. Grubo ponad 1000 stron znika w oczach.
+
W Charleston wybucha orgia szalonej przemocy. Dziewięcioro obcych sobie osób, w różnym wieku i z różnych środowisk, połączonych jedynie tym, że los zetknął je w jednym miejscu o jednym czasie, morduje się wzajemnie. Oprócz szukającej jakiegoś punktu wspólnego zbrodni policji w sprawę angażuje się córka jednego z zamordowanych, Natalie Preston i nowojorski psychiatra, Saul Laski. Laski w czasie II wojny światowej był więźniem niemieckiego obozu śmierci. Był tam świadkiem zbrodni, dokonywanych przez oficera SS Wilhelma van Borchardta, obdarzonego tajemniczą mocą pozwalającą mu kierować wolą innych ludzi. Od zakończenia wojny usiłował wytropić zbrodniarza. Śledztwo wykazuje że punktem zapalnym fali zbrodni było spotkanie trojga starszych ludzi, dwu pań i producenta filmowego z Hollywood. Jedna z kobiet zginęła zamordowana, druga zniknęła bez śladu, producent zaś, podobno, zginął w katastrofie samolotowej.
Laski podejrzewa, że cała trójka to istoty obdarzone mocą kontroli innych ludzi, że to porachunki między nimi doprowadziły do mordów, a co najważniejsze - że producent to właśnie jego poszukiwany SS-mann i że wcale nie zginął w katastrofie. Wspólnie z szeryfem Gentrym i Natalie rozpoczynają poszukiwanie trzeciej kobiety.
Nie tylko trójka bohaterów szuka staruszki. W USA istnieje tajne stowarzyszenie, określające się mianem „klubu wyspiarskiego”. Klub tworzy pięciu dysponujących wielką władzą polityczną mężczyzn, obdarzonych Mocą podobną do „trójki z Charleston”. Misję odnalezienia innych podobnych im istot powierzają oni innemu hollywoodzkiemu mogulowi, starającemu się o przyjęcie do grona członków stowarzyszenia
Za uciekającą Melanie Fuller ciągnie się ślad kolejnych zbrodni, który wiedzie do Filadelfii, gdzie dojdzie do wielkiej konfrontacji pomiędzy Klubem (w imieniu którego działać będą siły policyjne i wywiadowcze USA), poszukiwaczami wspomaganymi przez lokalny gang oraz wampirzycą i kierowanymi przez nią, zniewolonymi osobami.
Sensacyjny finał powieści rozegra się na wyspie, na której członkowie „klubu” urządzają coroczne krwawe gry w których sterowani przez psychiczne wampiry niewolnicy zabijają się wzajemnie (tak, skojarzenia z „Hunger Games” czy „Battle Royale” jak najbardziej uzasadnione). Na wyspę wraz z innymi „zawodnikami” przybywa bowiem, w charakterze jednosobowego komando … doktor Saul Laski (tak, skojarzenia „Wejściem Smoka” czy „Commando” jak najbardziej uzasadnione, tyle, że zamiast Bruce Lee czy Arniego mamy 60letniego żydowskiego psychiatrę…). No i, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, okaże się wampiry dostaną wciry…
+
Wampiry to wciąż potężne, budzące grozę potwory, nadludzkie i nieludzkie, ale z dzisiejszej perspektywy trzeba przyznać, że ich „klasyczny” modus operandi - wgryzanie w szyję, nieco się zestarzał i nikogo już dzisiaj nie przestraszy. Oczywista seksualizacja tego aktu prowadzi raczej do klimatów rodem z soft porno(zarówno w ujęciu hetero jak i i homoseksualnym), bądź do romansowości a’la „Zmierzch”.
I w tym momencie na scenę wkracza Dan Simmons i jego „wampiry” - całe na czarno. To , technicznie rzecz biorąc, w ogóle nie są wampiry, raczej jacyś „ESPerzy”, ludzie obdarzeni nadzwyczajnymi mocami psychicznymi. Te ich moce i sposób, w jaki są wykorzystywane w powieści wiodą do wspaniałych rezultatów fabularnych. Psychiczna dominacja, kontrola umysłu ofiar, sterowanie innymi wywołuje atmosferę totalnej paranoi. Czytelnik nie wie, kto, kiedy i w jakim momencie zacznie „służyć” wampirom. Wspaniałym tego przykładem jest epicka w swych rozmiarach rzeźnia otwierająca powieść. Naprawdę, mało co dorównuje intensywności tej, ma się wrażenie, nie kończącej się orgii przemocy, gdzie w morderczy szał wpadają kolejne przypadkowe osoby (wśród nich staruszki i dzieci!). Tutaj Simmons fabularnie ociera się o klimat rodem z filmu „The Thing” (gdzie na podobnej zasadzie staramy się zgadnąć, w którym z badaczy „siedzi” potwór).
Wydarzenia nie tracą nic na atrakcyjności w Filadelfii, zmienia się nieco ich klimat. Zdecydowanie na plan pierwszy wysuwa się bowiem oszałamiająca tempem i fabularnym rozmachem sensacyjna akcja, wypełniona strzelaninami i pościgami.
Część trzecia powieści, rozgrywająca się przed wszystkim na „wyspie wampirów” to już czystej wody przygoda, rodem wprost z VHSowych sensacyjnych akcyjniaków spod znaku „Rambo” czy „Commando”.
Niestety, również ta właśnie finałowa część budzi nieco zastrzeżeń, które można ubrać w parafrazę znanego cytatu - „To mają być wszechmocne, rządzące światem „wampiry”? To jakaś popierdółka!”.
Łatwość, z jaką przypadkowym w końcu bohaterom udają się wszystkie, najbardziej nawet absurdalne i pozornie niemożliwe do realizacji plany, „plot armor” ich otaczający, absurdalne i nielogiczne wolty fabularne i w końcu samobójcza wręcz nonsensowność zachowania samych wampirów trochę rozczarowują wymagającego czytelnika. Nie do tego stopnia, by ocena całościowa „Trupiej Otuchy” miała wypaść źle, ale jednak nieco osłabiając wcześniejsze zachwyty (pamiętacie Grę O Tron? No właśnie).
Ciekawa jest sprawa z bohaterami. Do tych pozytywnych Simmons nie ma specjalnie lekkiej ręki. Ani straumatyzowany obozową przeszłością psychiatra, ani jego pomocnicy nie przekonują, są tylko papierowymi bytami służącymi głównie do przenoszenia przygodowej fabuły z miejsca na miejsce. Podobnie członkowie Klubu Wyspiarskiego i demoniczny SS-mann, to dość generyczni villaini. Wyróżnia się z ich grona jedynie groteskowa postać lubieżnego i wulgarnego producenta Tony Haroda. Ale wszystko nadrabia Melanie Fuller, pogrążająca się w szaleństwie wampirzyca, przerażająca i jednocześnie przejmująca. Szokujący jest kontrast pomiędzy jej subiektywnym oglądem sytuacji (oglądamy część wydarzeń z jej perspektywy), lekkim, młodzieńczym wręcz rytmem opowieści, a tym tym jak wygląda w rzeczywistości - stara, obłąkana, gnijąca za życia wampirzyca. Wspaniałe.
Warto zwrócić uwagę na ciekawą technikę narracyjną stosowaną przez Simmonsa, taką trochę „na zakładkę”. Ważne wydarzenia najpierw są tylko „zapowiadane” przez suche podanie samych faktów; czytelnik początkowo nie nie zna żadnych szczegółów z nimi się wiążących, by dopiero potem z detalami dowiedzieć się o co chodziło (tak było np. w wypadku zamachu bombowego u senatora, rzezi gangów w Filadelfii, uwolnieniu Natalie).
1200 stron, jakie składają się na „Trupią Otuchę” to wydaje się dużo, być może nieco za dużo (zbędne jest np. „racjonalizowanie” mocy psychicznych, długie a mętne wyjasnienia dotyczące fal alfa, oddziaływania theta i temu podobnych) ale żywe tempo i, dosłownie, bezlik wydarzeń i przygód powodują, że książkę czyta się bardzo lekko i szybko. Nie przeszkadzają nawet zawarte w niej różne przemyślenia Simmonsa dotyczące natury społecznej czy politycznej. Są (w przeciwieństwie do np. irytującego Koontza czy pociesznego Guya N. Smitha) błyskotliwe i inteligentne (np. te o nienawiści do dziecka jako syndromie niedojrzałości dorosłych czy o zemście jako tragicznym imperatywie mściciela).
„Trupia Otucha” to kanon literackiej grozy - jego znakomity pomysł wyjściowy i rozmach fabularny, z jakim został on rozpisany pozwalają zapomnieć nawet o pomniejszych nielogicznościach sensacyjnej akcji. Materiał na świetny, przebojowy serial. Koniecznie trzeba przeczytać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz