niedziela, 14 marca 2021

Scott Smith Ruiny 9/10

Przerażający survival horror (zaraz tam „survival”, mocne a pełne nadziei słowo…) opisujący zmagania z żarłoczną florą meksykańskiej dżungli. Instant classic.

+

Grupa młodych turystów bawiących się na meksykańskim wybrzeżu postanawia, szukając brata jednego z nich, udać się na wycieczkę do miejsca archeologicznych wykopalisk w środku dżungli.

Mimo ostrzeżeń wiozącego ich na ostatnim etapie drogi taksówkarza (tak, przypomni się „Dracula” i podróż na przełęcz Borgo) wyruszają, kierowani mapką narysowaną przez brata. W dżungli napotykają wioskę indiańską, a obok niej zamaskowaną przecinkę wiodącą przez zarośla w kierunku tajemniczego wzgórza porośniętego piękną winoroślą.

Przybyły z wioski Indianin, grożąc bronią usiłuje ich powstrzymać przez wejściem na pagórek, po tym jednak, jak jedna z dziewczyn przypadkowo nastąpi na kłębiące się winne zarośla, zmienia nastawienie i zapędza turystów na wzgórze. Wkrótce dołączają do niego inni mieszkańcy wioski; uzbrojeni w karabiny i łuki otaczają pagórek kordonem - staje się oczywiste, że nie zamierzają pozwolić przybyłym na opuszczenie wzniesienia.


Młodzi na szczycie odnajdują dwa puste namioty z porzuconymi plecakami, wiodący wgłąb ziemi szyb i…kopczyki winorośli, pod którymi ze zgrozą odnajdują kości poprzedników. Gdy z głębi szybu dobiega ich odgłos telefonu komórkowego, jeden z chłopaków zostaje opuszczony na linie, w jego poszukiwaniu. Niestety lina, zniszczona żrącym sokiem roślinnym urywa się, a nieszczęśnik spada wgłąb i łamie sobie kręgosłup.

Pozostali muszą go wydobyć i zaopatrzyć rany. Mają mało jedzenia i żadnej wody, a zejście z góry blokują Indianie - leżący przy drodze trup archeologa z trzema wbitymi strzałami świadczy o ich determinacji.


Zaczyna się walka o przetrwanie, w upale, bez wody i jedzenia, z ciężko rannym mężczyzną. Co jednak najgorsze, porastająca wzgórze winorośl okazuje się bardzo „agresywna” i najwyraźniej mięsożerna - podczas pierwszej nocy pędy wrastają w ciało jednego z chłopaków i pomimo ich usunięcia nadal ma on wrażenie, że rozprzestrzeniają się wewnątrz niego….






+

Mordercze rośliny to motyw w horrorze mniej popularny od „animal attacku”, ale bywa on wykorzystywany z wielkim powodzeniem. Najgłośniejszym, dyżurnym przykładem będzie tutaj „Dzień Tryfidów” Johna Wyndhama z 1951, okresu, gdy triumfalny pochód rozpoczynała święciła estetyka horroru science fiction.

Wydane pół wieku później „Ruiny” Scotta Smitha (dokładnie w 2006r.) podchodzą do tematu z nieco innej, bardziej mistycznej, strony. Czym jest bowiem występująca  w powieści krwiożercza winorośl? Nie przybyła ona z kosmosu, by podbijać bezbronną planetę, ona rośnie na wzgórzu od bardzo dawna, prawdopodobnie od tysiącleci. To nie jest zwykły „bio-hazard” jakaś hiper-rosiczka, to raczej pierwotne, mroczne bóstwo. Okoliczni Majowie to jakby kultyści Winorośli, kolejne grupy turystów i przygodnych wędrowców to z kolei składane temu bóstwu ofiary. Mało, roślina obdarzona jest żywą, złowrogą inteligencją; myśli, knuje podstępy mające zwieść uwięzionych, szydzi z nich, drwi z ich cierpienia, ostrzega swych wyznawców, gdy młodzi podejmują próby ucieczki ze wzgórza.


Rewelacyjny pomysł, rewelacyjnie wprost napisany. Smith pokazuje warsztatową sprawność drobiazgowo opisując przerażający los turystów, dawkując napięcie, zaczynając od dość lekkiej, wakacyjnej przygody, poprzez survivalowy, skoncentrowany na kolejnych „wyzwaniach logistycznych” przed jakimi stają uwięzieni środek, aż po depresyjny, nihilistyczny finał. 

Ta błyskotliwa narracja powoduje, że  kolejne walki i starania bohaterów, opisane z bolesną dokładnością, nie nużą ani przez chwilę. Książkę czyta się znakomicie, kolejne strony znikają wprost w oczach - a jest ich blisko 500. To w ogóle charakterystyczne - ta umiejętność „rozbudowania” fabuły do kształtu pełnowymiarowej powieści. Gdyby „Ruiny”pisał, powiedzmy, Algernon Blackwood (u niego podobny, „przyrodniczy” motyw wydawałby się najbardziej prawdopodobny), powstałoby z tego raczej zwarte opowiadanie.


Co zaskakujące, pomimo słusznych rozmiarów powieści, pomimo dużej uwagi i starań, jakie Scott ewidentnie włożył w kreację bohaterów, trudno ich uznać za specjalnie zajmujących czy zapadających w pamięć. Ot - tacy „disposeable heroes”, służący głównie do popychania do przodu fabuły. Co równie zaskakujące, w niczym to „Ruinom” nie szkodzi! To po prostu tego rodzaju historia, gdzie bardziej od losów pojedynczych osób zajmuje nas ogólny pomysł.


Typowych grozowych jump scare’ów nie ma w „Ruinach” zbyt wiele (aczkolwiek roślinki pod koniec naprawdę zdrowo dorzucą do pieca), za to potężnie oddziaływuje na czytelnika przygnębiający charakter nieuniknionego, tragicznego końca. W tym aspekcie powieść jawi się wręcz jak metafora ludzkiego losu. Krzątamy się, planujemy, zapobiegliwie staramy się zdobyć środki do życia, ale na koniec czeka na wszystkich taka sama, nieuchronna Śmierć.


Kanon nowoczesnej grozy, mus znać.


PS.

W 2008 powstała niezła ekranizacja. Warto obejrzeć, choć powieść robi o wiele silniejsze, depresyjne wrażenie.


PPS.

Żadnych ruin (rozumianych jak resztki budowli) w powieści nie ma!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Andrzej Zahorski - Stanisław August Polityk 6/10

Zgrabnie napisana biografia ostatniego króla Polski. Dowiadujemy się o jego młodzieńczych latach, o romansie z (przyszłą) carycą Katarzyną (...