Ponury, mroczny southern gothic z afrykańską magią i voodoo w tle, z literackimi tropami wiodącymi do „Onej” Henry Rider Haggarda (a i klimat „Jądra Ciemności” Conrada się pojawi). Klasyk Złotej Ery Horroru.
+
Uroczysty ślub wojskowy syna południowego magnata z Arkansas „Bossa” Bradwina kończy się tragedią. W starym kościółku zapada się dzwonnica, w katastrofie budowlanej ginie wielu gości weselnych, zaś sam pan młody, „Clipper” Bradwin, dostaje ataku szału - zabija paradną szablą swą narzeczoną, ojca, po czym popełnia samobójstwo.
Wśród ocalałych z masakry są brat szaleńca Charles „Champ” oraz j piękna, młoda żona „Bossa”, Nora. Wspólnie próbują okiełznać rozpętany chaos.
*
Po dwu latach Champ, ranny na wojnie (akcja powieści toczy się w latach 1942-44) usiłuje wrócić do rodowej posiadłości na pogrzeb swej zmarłej żony. W podróży towarzyszy mu opiekujący się nim angielski lekarz, Jackson Holloy, dla którego podróż na południe i czas spędzony w rodowej posiadłości Bradwinów będzie odskocznią od prywatnych problemów, które nawarstwiły się w jego życiu.
Na miejscu czeka na obu panów zarządzająca majątkiem pod nieobecność Champa piękna wdowa. I tutaj sytuacja zaczyna się gmatwać. Nie wiadomo, dlaczego i na co konkretnie zmarła żona Champa (badający ją lekarz popełnił samobójstwo), po okolicy kręci się, strasząc Norę, tajemniczy przestępca a w niedalekim lesie zbierają się kultyści voodoo.
Poznajemy ponurą, pełną przemocy, zła, perwersji i gniewu, historię rodu Bradwinów oraz splecione ze sobą, zakorzenione w czarnej Afryce losy doktora Holloya i Nory Bradwin.
Atmosfera gęstnieje z godziny na godzinę a napięcie pomiędzy głównymi osobami dramatu narasta. Atrakcyjna wdowa kokietuje coraz bardziej zauroczonego jej urodą doktora, ciężko chory Champ na jej widok dostaje z kolei ataku szału, wychodzi też na jaw że lokalny kolorowy kaznodzieja, to tak naprawdę nieślubny syn Bossa.
+
„Wężoskóra” zaczyna się, zgodnie z przepisem Hitchcocka, trzęsieniem ziemi. Brutalna masakra podczas ślubu energią i impetem zapiera wręcz dech w piersiach.
Po wybuchowym początku tempo akcji nieco siada. Zamiast kolejnych jump-scare’ów i scen przemocy czytelnik zostanie uraczony pokręconą, niejasną i narracyjnie poszarpaną historią kultu nieśmiertelnej Białej Bogini w Afryce i zaplątaną w tej kult rodziną angielskiego lekarza.
Potem akcja przenosi się do rodzinnej posiadłości Bradwinów w Arkansas i grzęźnie w kolejnych wspomnieniach, szczegółach biograficznych i koligacjach rodzinnych bohaterów. Główna część powieści to bardziej dramat, saga rodzinna niż horror.
Co ciekawe, ta saga mocno przypomina historię znaną z polskiego filmu „Magnat”. Podobnie jak w Magnacie, jest potężny, wszechwładny „Boss” Bradwin, jego młoda, piękna i seksowna macocha, trzej synowie - jeden „dobry”, drugi „zły” a trzeci „uległy”, do tego czarna służba i pracownicy zupełnie jak filmowi śląscy autochtoni. Czyta się to wszystko niestety dość męcząco. Akcja nie ma tempa i brnie dość mozolnie przez meandry narracyjne. Tak naprawdę niewiele się dzieje, większość mocniejszych scen czy wydarzeń poznajemy tylko z relacji i wspomnień osób trzecich.
I kiedy już czytelnik znużony traci przekonanie, kiedy wygląda już końca nudnawej opowieści, zaczyna się finałowy zrzut napalmu! Naprawdę, finis coronat opus - koniec wieńczy dzieło. Ponure, brutalne zakończenie powieści wynagradza czytelnikowi wszelkie uprzednie wysiłki, na rozmach szekspirowskiej tragedii, jest gwałtowne, mroczne i depresyjne.
Nie byłoby jednak ono tak przejmujące, gdyby nie absolutnie rewelacyjne, świetnie wykreowane i zapadające w pamięć sylwetki głównych bohaterów. Brak tu postaci pozytywnych i negatywnych, ich motywacje są niejednoznaczne, każda z nich ma swoje racje, każdą z nich można próbować zrozumieć. Nic nie będzie też tak oczywiste, jak to się może wydawać na początku lektury.
Tak, jak długo nic szczególnego się nie dzieje, to jak już się zacznie, to potrafi mocno zaszokować. „Wężoskóra” to dzieło Złotej Ery Horroru i ówczesnej liberalnej atmosfery, podejrzewam, że przynajmniej jedna scena (z koniem!) dziś by nie przeszła.
To prawda, że „Wężoskóra” bywa długimi momentami męcząca (przyznam, że długi czas oceniałem ją na 5/10), jednak dramatyczny, znakomity koniec od razu wywindował tę ocenę w górę, a im dłużej, tym mocniej ta duszna, perwersyjna i przepełniona przeczuciem nadchodzącej, nieuniknionej tragedii wdrukowuje się w umysł czytelnika.
Nie dajcie się zwieść absurdalnie niskim ocenom z LC (prawdopodobnie wynik znużenia oceniających niemrawą częścią środkowa). To mocna, warta poznania powieść. Klasyk i kanon.
PS.
I polski tytuł i okładka są sprzed ery „spoilera” - w konsekwencji zdecydowanie za dużo wyjawiają (choć i tak czytelnicy będą zaskoczeni).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz