Weź „Trędowatą” Heleny Mniszkówny, osadź akcję w gotyckiej posiadłości i dorzuć sporo „Ligei” E.A. Poego - a w rezultacie wyjdzie „Rebeka”, mieszanka romansu z gotycką powieścią grozy.
+
Będąca w służbie u amerykańskiej milionerki dziewczyna (taka osoba do towarzystwa, można by złośliwie nazwać ją „pokojówka na poziomie”) poznaje na wczasach w Monte Carlo dwukrotnie od siebie starszego angielskiego wdowca, słynnego właściciela legendarnej posiadłości Manderley. Poznaje na tyle skutecznie, że wkrótce państwo się pobierają i, po upojnym miesiącu miodowym, wracają do Anglii.
Po przybyciu do Manderley młodą żonę opadają tysięczne wątpliwości. Czuje wyraźnie dystans społeczny, jaki dzieli ją od „sfery” męża, od angielskiej arystokracji. Wciąż boi się, że popełni jakąś gafę, że się wygłupi, że nie da sobie rady. Nie pomaga jej w oswojeniu się z nową sytuacją surowa, ponura pani Danvers, zarządzająca Manderley.
Dziewczynę z zewsząd otacza wspomnienie pierwszej żony Maxima de Winter, Rebeki, tragicznie zmarłej w katastrofie jachtu, którym nocą wypłynęła w morze. O urodzie Rebeki, jej czarze osobistym i silnym, władczym charakterze krążą legendy. Wspominają ją goście pałacu, rodzina Maxa, służba, a przede wszystkim obsesyjnie wręcz wielbiąca wspomnienie rebeki pani Danvers.
Nowa pani de Winter czuje głębokie kompleksy, uważa, że na żadnym polu nie dorasta do pięt swej poprzedniczce. Co gorsza, dochodzi do przekonania, że tak samo myśli jej mąż. Że tak naprawdę nie kocha on jej, że poślubił ją w chwilowym kaprysie, teraz zaś czuje się coraz bardziej zmęczony niezręczną sytuacją.
Prawdziwa bomba wybucha podczas balu maskowego. Wybrany za poduszczeniem pani Danvers strój pani de Winter okazał się kopią stroju, w którym Rebeka wystąpiła w noc swej śmierci. Pojawienie się żony w tej sukni doprowadza Maxima do wybuchu szału.
Rankiem, po balu, de Winter znika z domu bez śladu. Przekonana o rychłym rozwodzie, osamotniona, zdesperowana pani de Winter, podburzana jeszcze przez coraz bardziej złowrogą panią Danvers, rozważa samobójstwo. W ostatniej chwili jej uwagę przyciągają odgłosy znad morza - na mieliźnie po burzy osiadł tam statek pasażerski.
Podczas akcji ratunkowej nurkowie odnajdują na dnie zatoki wrak jachtu Rebeki de Winter, z jej szkieletem na pokładzie. Dlaczego zatem Maxim de Winter rok temu dokonał identyfikacji innych wyłowionych z morza zwłok ?
W burzliwej rozmowie de Winter wyznaje swej obecnej żonie cały dramat sprzed roku. Z serca dziewczyny spada najcięższy kamień - wszystko źle rozumiała i odbierała, Maxim ją kocha, a Rebeki nie tylko nie kochał, on ją śmiertelnie nienawidził.
Rozpoczyna się jednak drugi etap dramatu. Kuzyn Rebeki i jej były kochanek, uważając, że de Winter zamordował pierwszą żonę usiłuje go szantażować….
+
„Rebeka” uchodzi czasem za „romans” i wydaje się pozornie mało interesująca dla fana grozy, ale to niezasłużona opinia. Jasne, wątek uczuciowy jest ważny, dominujący, ale nie zmienia to faktu, że pierwsza część powieści, do balu, jest rasową historią gotycką z „duchem” zmarłej Rebeki unoszącym się nad Manderley, druga zaś to zajmujący, pełen suspensu thriller. Dodatkowe kudosy za dwa znakomite plot twisty (one dzisiaj już mniej działają, bo historia jest kanoniczna i powszechnie znana, ale zarówno okoliczności śmierci Rebeki, jak i przyczyna jej wizyt lekarskich to bardzo mocne turning pointy w tej historii).
W pierwszej części najbardziej w oczy rzuca się zagubienie bohaterki, czującej swe niedostosowanie do arystokratycznego otoczenia Manderley. Cały czas boi się ona, że coś źle zrobi, powie, zachowa się niewłaściwie. Do kompleksów wynikłych na tle niższej pozycji społecznej, do różnicy wieku (jest dwukrotnie młodsza od męża) dochodzi jeszcze poczucie niższości wobec wszechobecnego wspomnienia o Rebece, wobec jej olśniewającej urody, uroku osobistego i siły charakteru.
Naprawdę ciekawie robi się jednak w części drugiej (która jest już pozbawiona jakiegokolwiek elementu grozy). Tutaj zaobserwować można aż trzy ciekawe zjawiska :
„Keeping Up Appearances” (czyli - „co ludzie powiedzą”). Maxim de Winter jest tak zniewolony opinią publiczną, niechęcią skandalu, że gotów jest nawet do zbrodni, byle nie dopuścić do kryzysu małżeńskiego, rozwodu itp.
„Stiff Upper Lip” - to typowo angielskie zachowanie zimnej krwi nawet w najbardziej kryzysowej sytuacji. De Winter nawet w obliczu oczywistej, nadciągającej katastrofy, ujawnienia tajemnicy Rebeki, z pokerową twarzą jedzie do lekarza, je śniadanie, żartuje ze śledczymi. Tylko dzięki temu opanowaniu wygrywa on pojedynek nerwów z Favellem, a jego zbrodnia pozostaje nieukarana. (Warto zauważyć, że jest „Rebeka” powieścią „niemoralną”. Jej treścią jest niespecjalnie nawet zawoalowana pochwała zbrodni de Wintera. Chyba żeby pożar Manderley uznać za swego rodzaju zemstę przegranych).
No i trzecie - pozycja społeczna angielskiego lorda. Wszyscy (w tym również wymiar sprawiedliwości!) mu nadskakują, pysznią się znajomością, zaproszeniami na przyjęcia, jego pozycją. W konsekwencji tego bez naprawdę żelaznych dowodów winy nikt nie zamierza mu robić najmniejszych przykrości. Z kolei jego oskarżyciel traktowany jest szorstko, z nieufnością i maksymalnym brakiem wiary wobec przedkładanych dowodów (trochę jak pisowska władza wobec zamieszanych w brudne sprawy purpuratów kościelnych)
„Rebekę” się wybornie czyta. Spora w końcu powieść mknie przed siebie błyskawicznie, du Maurier jest świetną stylistką. Doskonale też wykreowała całą masę ciekawych, zapadających w pamięć bohaterów.
Tłumaczenie jest płynne, ale dwa fakapy wymagają napiętnowania :
- „ashes to ashes, dust to dust” powinno brzmieć „z prochu powstałeś, w proch się obrócisz” a nie dosłownie „popiół do popiołu, proch do prochu”. To nie po polsku.
- kiedy Favell kilkakrotnie mówi w złości „union” o de Winterowym towarzystwie wzajemnej adoracji, to przecież ma na myśli „porozumienie”, czy „wspólnotę” a nie „związek zawodowy” (sic!).
PS.
Rebeka byŁa parokrotnie ekranizowana. Za pierwszą, wierną powieści, adaptację z parą Joan Fontaine i Laurence Olivier w rolach głównych, Hitchcock dostał (słusznie) swego jedynego Oscara.
Drugiej, z końca lat 90tych, nie widziałem, ale przyznam, ze na myśl o obsadzie (Charles „Tywin Lannister” Dance jako Max de Winter i Diana „Olenna Tyrell” Rigg jako pani Danvers) gorąco mi się robi.
Najnowsza, netflixowa, pochodzi z zeszłego roku. Jest bardzo ładna i dobrze zrealizowana, niepotrzebnie jednak „unowocześniana” na siłę w finałowych rozstrzygnięciach. W efekcie zamiast powieściowej „nietykalności” wyższych sfer mamy policjanta socjalistę wygrażającego burżujowi a zamiast lordowskiej dumy mamy tchórzliwe uleganie szantażowi i nonsensowne fabularnie uganianie się młodej żony za dokumentacją medyczną Rebeki. Nadal się dobrze ogląda, ale niepotrzebne. Książka znacznie lepsza.