piątek, 31 marca 2017

Mark Danielewski - Dom Z Liści 9/10

Wiele sobie obiecywałem po "Domu Z Liści", ale też, wystraszony sporą liczbą niechętnych opinii, mocno się go obawiałem. Miałem upiorną wizję ugrzęźnięcia na długie tygodnie (miesiące?) w pretensjonalnej wydmuszce, nadrabiającej brawurową formą niedostatki koncepcji.
Zostałem jednak po prostu ZMIAŻDŻONY, i wołam z całych sił, DOM Z LIŚCI jest wspaniały !
Czytałem prawie bez przerw, w zachwyconym uniesieniu, z rozpędu szarżując na te najtrudniejsze fragmenty (rozważania nt. echa, czy też, a jeszcze bardziej w drugiej części powieści, o pochodzeniu Domu). Lektura wciągnęła mnie tak bardzo, że usiłowałem czytać nawet prowadząc samochód (! - no, stojąc w korku, ale zawsze), zarzuciłem wszelkie wieczorne seanse Netflixowe - chciałem jak najszybciej poznać zakończenie historii Navidsona i Wagabundy.
Dlaczego zatem  "tylko" 9/10 ? Ano właśnie - oba zakończenia mnie mocno zawiodły. Nie odebrało mi to zachwytu nad całością powieści, ale tę finalną "truskawkę na torcie" już tak.
Od początku :
             "Dom Z Liści", w swej zasadniczej części, opowiada historię Domu, Który Straszy. Opowiada w sposób znany wielbicielom kinowego horroru z filmu "Blair Witch Project". Zamiast klasycnzej narracji mamy do czynienia z opisem filmów, zdjęć i taśm dźwiękowych, do tego bogato opracowaną, w sposób przypominający prace naukowe, z całą masą odnośników, cytatów itp.
             Znany fotoreporter, Will Navidson, chcąc poprawić swe, zachwiane pogonią za karierą, relacje rodzinne wprowadza się wraz ze swą partnerką Karen i dwójką dzieci, do wiejskiego domu.
Wkrótce okazuje się, że Dom kryje w sobie tajemnice - pojawiają się w nim nieobecne wcześniej drzwi i korytarze prowadzące donikąd. Korytarze te, przecząc wszelkiej fizyce, są wręcz bezkresne. Zagadki nie potrafią rozwiązać ani wezwany brat Navidsona, Tom, ani naukowiec z pobliskiego uniwersytetu, Reston. W końcu Navidson zatrudnia profesjonalną ekipę badawczą, która podejmuje się przeprowadzić eksplorację ogromnych, mrocznych przestrzeni kryjących się w pozawymiarze Domu.
I wtedy zaczyna się prawdziwa jazda...nie tylko fabularna (choć napięcie i grozę można wręcz nożem kroić), ale i formalna. Danielewski układem strony, czcionki, linii i wierszy odzwierciedla zapętlenie labiryntu, zagubienie poszczególnych członków ekspedycji, dramatyczne wydarzenia, które mają miejsce w labiryncie, a później również obecność Potwora, oraz zanikanie przestrzeni wokół wędrowców.
NIEWIARYGODNE, jak bardzo, bardzo mnie ta część powieści porwała - to jedno z silniejszych ostatnio doznań literackich.
A teraz zaczyna się jeszcze większa jazda - otóż cała "Relacja Navidsona" została znaleziona w mieszkaniu zmarłego, ślepego starca - Zampano. Nie wiadomo, czy to opis czegoś rzeczywistego, czy też owoc wyobraźni starca. Całość relacji przytacza nam narrator powieści - Johnny Wagabunda, pracownik studia tatuażu w L.A. Historia jego życia od momentu znalezienia rękopisu, splatająca się z wydarzeniami w "relacji", zapisana jest na marginesie "Relacji Navidsona" i stanowi odrębną, również przesyconą grozą i przerażeniem opowieść - o narastającym szaleństwie.
Całość kwituje zestaw dodatków - wiersze Zampano (lepsze) i Wagabundy (gorsze), trochę szkiców i zdjęć oraz korespondencja matki Wagabundy do syna - zawierająca dodatkowe sugestie i tropy do odczytania całości powieści.
Trzonem jednak "Domu Z Liści" pozostaje historia niesamowitych przestrzeni, mrocznych, zimnych korytarzy, Wielkich Schodów wgłąb Niezbadanej Tajemnicy oraz zamkniętego w labiryncie, ryczącego upiornie Minotaura. Dlatego zakończenie, przypominające żywcem inny film, hollywoodzkiego blockbustera "Duch" (Poltergeist) albo powieści Stephena Kinga, mocno mnie zawiodło - wydając mi się sztucznym i trochę psującym nastrój całości. Naprawdę - dwa ostatnie rozdziały "Relacji" jakby znikły, to powieść byłaby jeszcze wspanialsza.
Również historia Wagabundy, w pewnym momencie naprawdę skręcająca w odpowiednio niesamowitym kierunku, nagle ugrzęzła na mieliźnie i - również nijak się zakończyła.
Podobał mi się twist zawarty w listach matki, sugerujący jeszcze inne zrozumienie całej powieści - warto zwrócić uwagę na sposób, formę, jaką w pewnym momencie przybrały jej listy. Powtórzenia, zawinięty tekst, przekreślenia....


Uważam, ze każdy fan grozy powinien zmierzyć się z "Domem Z Liści". To coś drastycznie odmiennego od klasycznej grozy Poego czy Lovecrafta, od czytadeł Kinga czy Mastiego, od pulpy horrorowej, ale to wspaniałe dzieło, które bardzo wynagradza wysiłek (nie taki wielki) włożony w jego lekturę. KULTowa pozycja.


PS. Wykryłem błąd w skądinąd wspaniałym tłumaczeniu Wojciecha Szypuły (zapisany na marginesie labiryntu - dowód na moją wnikliwą lekturę) - "Young Goodman Brown" Hawthorne'a został przetłumaczony na polski w zbiorze "Diabeł W Rękopisie" - jako "Młody Gospodarz Brown" - nb. GENIALNE opowiadanie grozy.



poniedziałek, 20 marca 2017

Guy N. Smith - Sabat 2 : Krwawa Bogini 7/10

W drugim tomie cyklu egzorcysta Mark Sabat stawia czoła neofaszystowskiej rewolucji zagrażającej światu liberalnego Zachodu.
W Londynie wybucha fala upiornych morderstw. Ofiary znajdowane są w kałużach własnej krwi, mordowane poprzez przebicie tętnicy szyjnej. Policja angażuje do wyjaśnienia sprawy Sabata. Ten szybko odkrywa, że za mordami stoją  bojówki skinheadów, na których czele stoi jego były przełożony, wyrzucony z SAS pułkownik Lealan, kierowany w swych działaniach przez tytułową "krwawą boginię" - Lilith, żywiącą się krwią ofiar.
Jak można sobie przypomnieć z pierwszego tomu, żona płk Lealana to była kochanka Sabata, żywiona wciąż do niej namiętność jest przyczyną obecnych autoerotycznych uniesień egzorcysty (tak, Smith z upodobaniem wraca do tego tematu).
Niebywale bogate życie erotyczne Sabata, (tym razem prezentowane w wersji S/M) sprowadza go w pewnym momencie za Ścieżkę Lewej Ręki - duch złego brata Quentina bierze w posiadanie bezwolnego Sabata, wiodąc go na zatracenie. Egzorcysta odzyska jednak panowanie nad sobą i, podczas finałowej konfrontacji ze Złem na paryskim Montmartrze, ponownie zwycięży, pokonując Lilith i jej sługusy. Pozbawione przywództwa bandy skinów są bez trudu rozbijane przez  policję.


W sumie nie wiadomo, czy w ogóle warto oceniać fabułę pulpowych powieści Smitha. Ma ona znaczenie pretekstowe, liczy się przemoc, strach, krew i brutalny seks. Naturalnie Autor, świadom swych zadań, dostarcza tego wszystkiego w "Krwawej Bogini" w ilościach hurtowych (sam Sabat zabija co najmniej. A wsio taki drugi Sabat ustępuje pierwszemu. To nawet nie problem całkowicie over-the-top fabuły, piramidalnie wręcz nonsensownej (nb. czuć u Smitha autentyczną obawę przed skihneadzką, neo-faszystowską przemocą, która czka dziś coraz mocniej tu i ówdzie), tylko faktu że drugi tom "Sabata" to bardziej powieść sensacyjna, niż horror. Owszem, są makabryczne (autentycznie udane) sceny z Lilith, świetne początkowe rozdziały z mordami kobiet na ulicach, ale lwia część powieści przypomina C-klasowy film akcji a nie powieść grozy.
Fun factor wciąż bardzo wysoki - 7/10, próbując być poważnym - 2/10 (jeden punkt za bardzo udany początek książki).



piątek, 17 marca 2017

Alexandre Dumas - Kapitan Paul/Biesiada Widm 6/10

Dumas jest nieśmiertelny z uwagi na swe najsłynniejsze dzieła, z Muszkieterami, Hrabią Monte Christo i Królową Margot na czele, ale "Kapitan Paul",  jedna z pierwszych (jeżeli w ogóle nie pierwsza) powieść w dorobku Dumasa ramota pierwszej wody.
Zasadniczo zalety książki są dwie - jest ona malutka, a akcja, napędzana żywymi i krótkimi dialogami, gna szybko do przodu - tak, że nawet licha i archaiczna akcja nie powoduje nadmiernej irytacji.
Akcja powieści osadzona jest w drugiej połowie XVIII wieku, w przedrewolucyjnej Francji.  Hrabina d'Aubray chce podnieść znaczenie rodziny, wydając córkę za ustosunkowanego na dworze królewskim barona. Tak naprawdę, planując ślub córki i awans syna chce uniknąć przed swymi dziećmi skandalu, jakim ma być powrót syna, którego poczęła w efekcie romansu pozamałżeńskiego a, którego jako dziecko wysłano w świat przed 20 laty.
Hrabina głucha jest na protesty córki, kochającej innego (mającej nawet nieślubne dziecko), trzeba jednak trafu, że kochanek córki zaprzyjaźnia się z tytułowym Kapitanem Paulem - synem hrabiny.
Kapitan Paul bierze sprawy w swoje ręce i już po chwili (no, po kilkudziesięciu stronach) wszystko szczęśliwie się rozwiązuje.
Dumas oparł Kapitana Paula na swej wcześniejszej sztuce teatralnej, i to czuć podczas lektury. Cała akcja osadzona jest w paru pomieszczeniach pałacowych i, jak napisałem, napędzana krótkimi dialogami. Widać kształtowanie charakterystycznego stylu pisarskiego Autora. Na plus liczy się też umiejętne oddanie atmosfery XVIII wiecznej opowieści, ale całość oceniam tylko na 5/10. Wyłącznie dla koneserów i komplecistów Dumasa.


Co innego "Biesiada Widm", dumasowski zbiorek opowieści niesamowitych. Trzeba pamiętać, że w chwili jej pisania literatura grozy, taka, jaką znamy dzisiaj, dopiero się kształtowała. Bliżej Dumasowi do "powieści gotyckich" Ann Radcliffe  niż do drapieżnego pióra Edgara Allana Poe. Niemniej przygoda literacka warta poznania


Pewien mężczyzna zamordował swą żonę, obcinając jej głowę. Miał zamiar zatrzeć ślady zbrodni, ale w pewnym momencie w panice oddał się w ręce sprawiedliwości, utrzymując, że odcięta głowa żony ugryzła go i głośno do niego mówiła.
Świadkowie jego aresztowania i oględzin zebrali się wieczorem u mera miasteczka, by po kolei, każdy opowiedział swą niesamowitą opowieść. Jest zatem kolejna historia o żyjącej po ścięciu głowie, duch skazańca prześladujący sędziego, duch królewski mszczący się za profanację zwłok, duch kochającego męża, bandyta, gotowy do zemsty na swym kacie nawet powieszeniu i, w najefektowniejszym opowiadaniu finałowym - prawdziwy, "pełnokrwisty" wampir (dużo lepszy niż mdły lord Ruthven Polidoriego, w istocie dość podobny do Draculi - pisane ponad półwieku wcześniej !).


Przyznaję, że groza  w całości tomu jest dość delikatna i niespecjalnie, na współczesne standardy, wciągająca, z wyjątkiem naprawdę dobrego zakończenia, ale warto poznać, bo "Biesiada Widm" ma swe miejsce wśród klasyki opowieści niesamowitej. Ogólna ocena  6/10.

czwartek, 2 marca 2017

GEN - Harry Adam Knight 9/10

W trakcie jakiegoś meczu polskich piłkarzy, po szczególnie ładnej bramce Mati Borek wrzeszczał w ekstazie "Ale GOL !!! Ale GOL !!!". Ja, po lekturze "Gena" Harry Adama Knighta mam ochotę podobnie wołać : "Ale KSIĄŻKA  !!! Ale KSIĄŻKA !!!". No, coś wspaniałego !


Najpierw parę słów na temat opowiadanej historii - szóstka rozbitków na Morzu Północnym natrafia na opuszczoną platformę wiertniczą. W trakcie badania okazuje się, że platforma ta była ukrytym laboratorium naukowym. Podczas pierwszej nocy coś tajemniczego dobija się do kabiny rozbitków. Umyka, trafione serią z karabinu, a pościg za, jak podejrzewają rozbitkowie, rannym zwierzęciem doprowadza ich do...jednego z naukowców.
Kiedy rano licz na wyjaśnienie sytuacji, naukowiec znika...


"Gen" rozpoczynał legendarną serię pulpowych horrorów, wydawanych na początku lat 90tych przez legendarne dziś wydawnictwo Phantom Press. Malutkie książeczki, typowe kioskowe paperbacki, z założenia były horrorami klasy B (często gęsto wręcz C, żeby nie napisać Z...), żadne to Przełomowe Arcydzieła, żadne Kamienie Milowe, żadne artystowskie weird fiction. Miało być bardzo bezpośrednio - proste historie, prosty język, jak najwięcej krwi, przemocy, seksu i niskobudżetowych okropieństw.
"Gen", mimo, że zaskakująco elegancko (jak na pulpę naturalnie) podchodzi do kwestii przemocy i seksu, dostarcza tego, czego od niego wymagałem - prościutka fabuła, głęboko (do granic plagiatu) zadłużona w Carpenterowskim "The Thing", szybka akcja, mnóstwo, autentycznej grozy - ilość tzw. jump scenes imponująca - i mnóstwo, ale to naprawdę mnóstwo autentycznej radochy z czytania.
Nie wiem, może to z przemęczenia innymi, gęstymi lekturami, ale od bardzo dawna z taką frajdą nie zarywałem nocki (jednej, bo to naprawdę malutka książeczka) by skończyć czytaną powieść.
Urocza reklama na ostatniej stronie książki reklamuje Knighta jako "nowego Kinga". Pomijając pocieszność porównania (mimo całego mego uwielbienia dla "Gena" to nie jest ta sama półka...) to, na szczęście, Knight naprawdę nie traci czasu ani nie używa zbędnych słów - klasyczny mini-max - minimum słów - maksimum treści. I chwała mu (a w zasadzie im - "Gena" napisała spółka autorska John Brosnan&Leroy Kettle a Harry Adam Knight to pseudonim) z to. 
BARDZO SILNE 9/10



Graham Masterton - "Czarny Anioł" 5/10

Zaczyna się zgodnie z recepturą hitchcockowską, od trzęsienia ziemi. Scena brutalnego zamordowania całej rodziny jest jedną z mocniejszych j...