Przejdź do głównej zawartości

Z Duchami Przy Wigilijnym Stole. 5/10

Drugi tom ZYSKowej serii “wigilijnych duchów” niestety nieco rozczarowuje. O ile pierwsza część broniła się znakomitymi opowiadaniami M.R.Jamesa czy F. Marion Crawforda, tak tym razem zabrakło naprawdę dużych przebojów.


Pisząc “brak przebojów” mam na myśli ogólnie letnią temperaturę zbioru. Większość zebranych w nim tekstów jest przeciętna, z jednej strony przyjemnie się czytająca, z drugiej błaha, mdła i szybko wylatująca z pamięci, takie bezpieczne między 5/10 a 6/10.


Mamy jeden wyjątek na plus - t0 udana “Gobelinowa Komnata” (7/10) Waltera Scotta. Bohater wojenny przybywa na dwór swego dawnego przyjaciela, gdzie w nocy nawiedza go upiór (creepy ta scena!) starej kobiety. Okazuje się, że nawet tak mężny człowiek jak wojskowy, wpada w przerażenie…wczesnoromantyczna, całkiem efektownie strasząca nowelka, całość opowiadania skupiona w jednym intensywnym jump scare. 


Jeszcze po jasnej stronie jest rodzima humoreska grozy (udanie przeniesiona swego czasu na ekran przez TVP) “Ja Gorę” Henryka Rzewuskiego (6/10). Duch zbrodniczego szlachcica nawiedza swego następcę podczas różnych rutynowych czynności codziennych zawodząc “panie ! Pan tu rutynowe czynności codzienne czynisz, a Ja Gorę! ” (w sensie - płonę, w sensie - w piekle). Zgrabna, zabawna (zwłaszcza jak sobie człowiek przypomni głos Władysława Hańczy straszący Jerzego Turka) jedna z nielicznych rasowych opowieści niesamowitych literatury polskiej XIX wieku.


No i potem następuje całe grono przeciętnych, z metra ciętych ghost angielskich ghost stories do miłego przeczytania i do  natychmiastowego zapomnienia. Najpierw będą to dwa opowiadania Ellen Wood (nie wiadomo dlaczego raz podpisana jako “mrs Henry Wood).  W “Duchu z Hollow Field” duch zmarłej kobiety wychodzi naprzeciw siostrze podążającej na ślub jej syna a w “Tajemniczym Gościu” duch zmarłego w Indiach męża odwiedzi w chwili swej śmierci domostwo żony w Anglii. 


Margaret Oliphant to uznana marka wśród fanów klasycznej brytyjskiej grozy, ale jej “Ścieżka Szlachetnej Damy” nie robi nadzwyczajnego wrażenia. Kolejny duch - rodzinny i miły - nawiedza przyjaciela szkockiej rodziny i ostrzega przed nadchodzącym nieszczęściem - bankructwem i samobójczą śmiercią najstarszego brata. Jeszcze romansidło XIX wieczne się tli, ale całość srogo przegadana, bo to minipowieść prawie. 


Są dwa opowiadania Henry Jamesa, również nie bardzo zapadające w pamięć. “Ostatni Z Rodu Valerio” opisuje pokręcone relacje pewnego angielsko włoskiego małżeństwa, gdzie fascynacja antyczną rzeźbą, jaka opanuje pana domu zagrozi stabilności związku (takie bardzo blade echo “Wenus z Ille” Prospera Merimee). Z kolei “Sir Edmund Orme. to trochę męcząca historia o duchu mężczyzny, który, skrzywdzony w odtrąconej miłości przez kobietę popełnił samobójstwo i nawiedza ją, ilekroć w obecności jej dorosłej już  córki pojawi się zakochany mężczyzna. Strachu nie ma nic, bardzo udanie natomiast oddany jest klimat wyższych sfer Anglii przełomu XIX i XX wieku, konwenanse, zachowania, obyczaje i rozrywki  tamtych czasów. 


Na deser natomiast zostawiłem sobie istne kuriozum . Jeszcze jedno polskie opowiadanie, niejakiego Jana Łady, “Lucyfer” (1/10!(). Oesu…..co to miało niby być??? Jakaś krytyka postaci Przybyszewskiego? Jest krąg  pustych, zblazowanych “satanistów” i jest ich tragany mrocznymi uczuciami lider, kończący swój nędzny żywot zraszaną łzami spowiedzią. W komentarzu można przeczytać, że Jan Łada to…ksiądz katolicki parający się na boku literaturą..No i wszystko jasne…Autor notki biograficznej się unosi, że “w PRL był ban na Jana Ładę”, no, jeśli był, to dobrze, bo to czystej wody grafomania religijna a nie zasługująca na uwagę proza. Mam nadzieję, że IX-tka w ramach swej serii “Niesamowitnicy” przybliżającej twórczość przedwojennych polskich fantastów nie będzie swych czytelników katowała “dorobkiem” księdza dobrodzieja…


Opowiadania  w zbiorze są przeplatane poezją “niesamowitą”, głównie pióra Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Pawlikowska to świetna poetka, więc poczytać warto, choć zawartość grozy w grozie jest tutaj homeopatyczna; już bardziej na jej kunszt poetycki warto zwrócić uwagę, a całość pomysłu - czyli umieszczenie tych kilku wierszy między ghost stories wydaje się mało przekonujące. 


To sum up - pozycja głównie dla komplecistów “wigilijnej” serii Zyska, jako samodzielna pozycja nie ma większej wartości, jest całkowicie do pominięcia.


Komentarze