środa, 5 marca 2025

Mariusz Wojteczek - "Ballady Morderców" 6/10

“Ballady Morderców”, debiutancki zbiór opowiadań Mariusza Wojteczka, tak naprawdę składa się z dwu części - pierwsza dała mu tytuł; to literackie prozatorskie wariacje na temat tekstów Nicka Cave znanych fanom z płyty “Murder Ballads”, druga część to już samodzielne próby autora.


Cechy wspólne dla całości to przewaga melancholii, smutku, przygnębienia nad rozrywkową grozą oraz ambicje autora, z zasady sięgające ponad ograniczenia gatunkowe. Wojteczek bardziej niż wystraszyć czytelnika, dostarczyć mu (nich będzie że i chorej, ale zawsze) zabawy, chce go “poruszyć” i, używając gatunkowych narzędzi napisać “wyższą” literaturę. W efekcie nastrój w zbiorze panuje raczej elegijny niż creepy

(a, jako fan niskopiennego horroru, nie wiem, czy to zawsze dobry kierunek…).



Zacznijmy od Nicka Cave. Wszystkie opowiadania są ładnie napisane, bardziej z tą typową dla prozy Wojteczka melancholią niż grozą (tej jest więcej w oryginale Cave’a, który z kolei jest nieco zapatrzony w Doorsów). Opowiadania te bardziej nastawione są na klimat (taki właśnie trochę piosenkowy) niż na fabułę, bo fabularnie jest trochę braków. Wszystkie teksty są króciutkie, formulaiczne, skoncentrowane nas szybkim przejściu do tytułowego morderstwa, a czasem rodzą się pytania o motywacje bohaterów - bo o ile piosenka nie musi się martwić budowaniem jakiegokolwiek story, to opowiadanie, proza już na takiej przestrzeni fabularnej by sporo zyskała. W “Balladach” każde opowiadanie to - dosłownie - sprowadzenie tekstu piosenki do prozy. Prosiłoby się o porządne, dobrze napisane opowiadanie, z porządnie wykreowanymi postaciami protagonistów - wtedy finał smakowałby naprawdę. No ale wtedy to byłby już Stephen King :-)


W “Kochanym Stworzeniu” “sugardaddy” zabija nastoletnią utrzymankę, w “Barze Mlecznym” (O’Malloya - to mi się akurat podobało) - wściekły na cały świat staruch, były ZOMOwiec, postać jak z wczesnych piosenek KaeNŻet (“coście skurwysyny uczynili z tą krainą?”), wyciąga gnata i zaczyna strzelać do ludzi. “Crow Jane” to "by the numbers” opowieść o gwałcie i zemście,  historia tak przewidywalna, że trudno o większe uniesienia.

“Henry Lee” prezentuje jak w soczewce ogólne podejście Wojteczka do pomysłu Murder  Ballads - zapłakana, zakochana kobieta wspomina swego kochanka zaciukanego przez zazdrosną o nią narzeczoną - łzawa nostalgia zamiast złowrogiego napięcia.


Fajna jest “Stagger Lee” z  klimatem noir jak z Sin City albo z westernu rodzaju “W Samo Południe”. Dziwka, która wydała swego byłego o czeka na jego zemstę, a jej alfons obiecuje jej obronę, choć nie jest pewny, czy jest wystarczająco twardy dla łobuza. Jest suspens! Wspomnieć jeszcze można “Śmierć To Nie Koniec” gdzie grabarz psychopomp i Pani Śmierć odprowadzają zmarłych na wiejskim cmentarzu i “Dziecko Łez”- uroczą, zabawną makabreskę, może i przewidywalną, ale dobrze się czytająca.


Jest w końcu sprawa”Klątwy”. Otóż lektura tego opowiadania jest…niepokojąca, ale to nie do końca tym rodzajem niepokoju, o który chodzi fanom weirdu. Otaczająca opowiadanie atmosfera dusi niczym zapach Zielonego Jabłuszka czy innego taniego dezodorantu używanego przez bardzo młode nastolatki (#pozdrodlakumatych). Mamy serię brutalnych morderstw - głównie dzieci, obdarzonego mocą jasnowidzenia bardzo dorosłego dziennikarza i Nad Wiek Dojrzałą “piętnastolatkę” (jaaa, mhm….) którą dziaders jest coraz bardziej zauroczony.… Atmosfera zepsucia i chorego pożądania są naprawdę sugestywne i niepokojące choć fabularnie opowiadanie nie bardzo się spina a na dodatek po raz kolejny marudzenie dominuje nad niesamowitością i grozą. Nie dla mnie ta potrawa -  choć na tyle intensywne, że może się innym czytelnikom spodobać. Przynajmniej jest nieco więcej powietrza i przestrzeni w tym opowiadaniu, coś więcej  się zaczęło zawiązywać.


Właśnie - powietrze i przestrzeń wyraźnie posłużyły autorowi. Jego własne opowiadania czyta się lepiej niż trochę chwilami odbębniane na musiku Ballady, a już najlepiej jest na samym początku. 

Piwnica”  to taka “Muzyka Ericha Zanna” w realiach powiatowej Polski. Dobre, klimatyczne (jak zawsze, więcej nostalgii i smętku niż grozy), minus za słaby, źle napisany finał. 

“Trochę Ciepła” - to rasowy horror, może nieco zbyt skromny fabularnie, ale z dobrze zarysowanym pomysłem łaknących ludzkiego ciepła upiorów, polujących na kolejne ofiary. 

No i kolejny sztos -“Mimowolnie” - widać, że wyobraźnia Wojteczka, uwolniona od ram nałożonych przez teksty Cave’a rozwija skrzydła i kreuje raz za razem kolejną udaną opowieść. Tym razem mamy dramat żony potwora, seryjnego mordercy kanibala, która mierzy się z ostracyzmem społecznym (Outsider Kinga się przypomni, mimo że tekst Wojteczka wcześniejszy). Grozy tutaj niewiele, raczej na poziomie tragizmu mimowolnej ofiary odrzucenia społecznego (nie pisałem, że Wojteczek bardziej się koncentruje na psyche swoich postaci niż na fabularno-gatunkowych hopsztosach?), niż jakichkolwiek dramatycznych wydarzeń, choć jest efektowny finał w to wpleciony. Podoba się dla mnie!


Co do “Liczba Początku I Końca - autor wyraźnie lubi to opowiadanie, bowiem pojawia się ono również w jego drugim zbiorze “Dreszcze”. Ale dlaczego, to tego do końca nie wiem, bo trudno zrozumieć kierunek, cel tego tekstu. Świeży wdowiec dowiaduje się, że zmarła żona była wiedźmą i że do niego wróci po 10 dniach. Kiedy ta wraca mężczyzna, w obawie przed pop-kulturowymi kontekstami “powrotu z drugiej strony” (cytuje “Godsend” i “Cmentaż Zwieżąt”)…zabija zombie żony (i przy okazji jej wiedźmią towarzyszkę). Chyba jednak  “Life After Beth” było zabawniejsze…


“Koniec Świata” - ma, jak to się pisze, “self explanatory title”. Faktycznie mamy do czynienia z końcem świata, do III wojny światowej (aktualna sytuacja geopolityczna sprawia, że czyta się z dodatkowym dyskomfortem) dołączają kosmici bombardując po równo wszystkie strony konfliktu. Opis z punktu widzenia samotnego obserwatora siedzącego na walącym się balkonie. Szkoda, że poza tym pomysłem wyjściowym nic więcej tutaj nie ma, opowiadanie jest do bólu przewidywalne.


No i  nieudany “Anioł” - ciągnący w dół i ten i następny zbiór (bo, IMO niestety, autor jest z niego bardzo dumny, opowiadanie bowiem zostało powtórzone w “Dreszczach”). Anioł ma w sobie zalążek dobrego tekstu - taki “guardian angel goes rogue - ale, niestety, brzmi fałszywie i to na wszystkich poziomach. Na sam początek -   aborcja jako “grzech” jest w Polsce nieprzekonująca, aborcja w Polsce to przestępstwo ścigane przez prokuratora, dlatego moralne aspekty aborcji lepiej wypadną wtedy, kiedy to prawo się zmieni. 

Ale pal sześć światopoglądy. Literacko koncept “Stróża” byłby efektowniejszy, gdyby mocniej zaakceptowane zostało szaleństwo morderczego anioła a mniejszy akcent położony na “Łysego”. Żeby “Stróż” poprzez swą (ZBĘDNĄ!) zbrodnię został skazany na Piekło - żeby to mocniej wybrzmiało. No bo co, będzie na tym “niebiańskim” komisariacie po kres czasu siedział?  Za bardzo autora pochłania próba pisania Dużej Literatury, oddania stanu wewnętrznego przyszłej matki - próba IMO nieprzekonująca a irytująca mieszaniną histerii i samoużalania bohaterki.


I na zakończenie ciekawa, choć ponownie cierpiąca na wymienione powyżej dolegliwości (przewaga melancholii nad grozą) “Dziura W Ścianie” - na poziomie konceptu jest przyzwoicie, to udany miks pomysłu Kathe Koja z jej debiutanckiego “Zero” (nawet się przypomina. pierwotny tytuł tamtej powieści - “Funhole”) ze Starą Dobrą Muzyką Ericha Żanna (again!) Ale Wojteczek nie byłby soba, jakby nie dodał do tego Namysłu, Powagi i nadziei na Wielką Literaturę. I nagle, troszkę nie pricziom, pojawiają się rasowe prześladowania bohaterów, jakiś odnowiony antysemityzm. Skąd, kto, gdzie, dlaczego? Nieważne, byle rozwidnić solidny pomysł grozowy nieudaną highbrow ambicją.



Wojteczek ma bardzo dobry warsztat, jego opowiadania czyta się z przyjemnością, bez wysiłku czy efektu krwawiących oczu. Pomysły ma też zgrabne (szczególnie w tej części autorskiej, część Cave’owska trochę kuleje poprzez zbyt wierne trzymanie się tekstów oryginalnych), fajnie prowadzone. ALE (a wszystko, co przed “ale”… wiecie o co chodzi…) nadmierne ambicje czasem  w mojej ocenie ciągną tekst w dół i psują rozrywkowy element nie dając w zamian wystarczająco satysfakcjonującego namysłu. 


To sum up - debiut autora uznać trzeba (mimo chwilami narzekackiego tonu mojej opinii) za obiecujący. Dobre pióro, niezłe pomysły, silne emocje fabularne. Jak ktoś szuka w literaturze niesamowitej “czegoś więcej” to jest szansa, że Wojteczek znajdzie w końcu balans i opowie przejmującą historię z dreszczykiem (może “Ćma”?). Tutaj jest nieźle, a chwilami wręcz bardzo dobrze, większych potknięć i wpadek brak. Kudos za pomysł mariażu piosenki rockowej z literaturą, kudosy za uzupełnienie Ballad o (lepsze!) własne teksty. Jak ktoś szuka silniejszych przeżyć gatunkowych, no to tego raczej nie znajdzie, to nie jest temperament Wojteczka by mocno naciskać grozowe nuty. Ale to ciekawy, taki z ambicjami głos polskiej grozy - liczę na kolejne tytuły, które będę chciał przeczytać szybciej  niż (wydane pierwotnie już w 2018 roku) “Ballady Morderców”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Adam Deka - "Mondo Sepultura" 6/10

Adam Deka – “Mondo Sepultura” 6/10 “ Mondo Sepultura” to kolejne twarde sci-fi z elementami grozy od Adama Deki, nieodrodny brat innych tytu...