sobota, 29 marca 2025

Jennifer Thorne - "Diavola" 8/10

Wakacje w Toskanii, duża amerykańska rodzina w wynajętej dużej willi, w której jest wieża z zamkniętym pokojem ….słoneczny “wakacyjny” horror, pozornie bardzo klasyczny, ale wraz z rozwojem akcji zmieniający formułę, z ghost story na dramat psychologiczny; generalnie - udana i zaskakująco świeża zabawa znanymi motywami, szczególne zważywszy na archetypiczność (żeby już nie użyć słowa “generyczność”) założeń wyjściowych.


+


Amerykańska duża rodzina spędza europejskie wakacje w wynajętej włoskiej willi ; rodzice i trójka dorosłego rodzeństwa, jedna córka samotna, druga z mężem i dwiema córeczkami a syn z partnerem  (mamy w końcu XXI wiek).


Klimat jest jak to w rodzinie (wiadomo, z rodziną najlepiej na zdjęciach…), pozorne wakacyjne dolce far niente a w tle buzują wzajemne animozje i skrywana niechęć. Główna oś pęknięcia przebiega między Anną, kobietą wolną, postępową i nowoczesną a resztą rodziny, “dowodzoną” przez drugą siostrę, poukładaną mężatkę, troskliwą matkę i oddaną żonę; to ona zaplanowała ze szczegółami całe wakacje. Dodatkowe napięcie wprowadza też arogancki partner brata, nieco zazdrosny o jego związek emocjonalny z Anną, siostrą-bliźniaczką. 


No a wynajęta, renesansowa willa toskańska - no cóż, budzi niepokój Anny. Do wieży o zamurowanych oknach wiodą skrywane za kotarą, zamknięte drzwi,  roślinność naokoło  schnie i żółknie, przesądni miejscowi reagują strachem na jej widok, a w samym domu a to jakieś drzwi trzasną same z siebie, a to pojawi się chłodny przeciąg, a to powietrze nagle gęstnieje, a to rój much unosi się nad błyskawicznie popsutym jedzeniem. Do tego po nocach jakieś dzieci na korytarzu chichoczą (po włosku!), ktoś chodzi po ogrodzie a Annie wydaje się, że za jej plecami w łazience pojawia się cień kobiety z żółto-blond włosami…


No właśnie, niepokój Anny. Reszta rodziny, skoncentrowana na “przeżywaniu europejskich wakacji” za wszelką cenę stara się ignorować nadprzyrodzone sygnały i zjawiska, zamienić je w zwykłe wydarzenia, wyprzeć z pamięci. Liczy się rozrywka, zwiedzanie, restauracje, nowe miasta. Anna, usiłująca zwrócić ich uwagę na niesamowite okoliczności traktowana jest jako psująca zabawę czarna owca rodziny. Napięcie narasta dzień za dniem, doprowadzając pewnej strasznej nocy do przesilenia podczas którego cała przerażona rodzina zmuszona jest do ucieczki z willi. 


Ale to nie koniec - po wakacjach Anna wraca do swego mieszkania w Nowym Jorku i do swojej pracy. Okazuje się, że wraz z nią przybyło cos jeszcze, że Zło z willi podąża za Anną krok w krok…..


+


“Diavola” początkowo najbardziej przypomina inną “wakacyjną” powieść grozy - “Żywiołaki” Malcolma Mc Dowella. Podobnie jak w “Żywiołakach” mamy dużą rodzinę, wszechobecne słońce, upał i tajemnicę spowijającą wczasowisko. No a potem Thorne zaczyna żonglować kolejnymi pomysłami i cytatami, dorzucając co i rusz do kociołka. Pojawiają się klimaty znane z “Nawiedzonego Domu Na Wzgórzu” (czyli również “Lśnienia”) - dom oczekujący na swą kolejną “mieszkankę”,  aż tu nagle, po “kulminacji“ mającej miejsce w raptem 2/3 powieści  akcja zupełnie nieoczekiwanie podąża w innym kierunku. Wiarygodność narratorki zostaje poddana w wątpliwość niczym w “W Kleszczach Lęku” Henry Jamesa a jej postępująca psychoza przypomina “Wstręt” (czy, mniej znaną a znakomitą powieść “Jeszcze Bliżej” Sary Gran), w  motywie klucza jako  “przechodniego” symbolu niosącego nieszczęście posiadaczowi pojawia się nawet dalekie echo “Ringu”…  

Mimo tego jednak, mimo całej parady znanych  wątków i pomysłów fabularnych ich połączenie ich jest bardzo udane i świeże, tak, że powieść od samego początku do samego końca czyta się bardzo dobrze, z dużym zaciekawieniem i przyjemnością 


Ta przyjemność wynika nie tylko z pomysłowo utkanej fabuły. Powieść jest świetnie, lekko napisana. Ani na chwilę nie wkrada się nuda  a akcja sprawnie przemyka pomiędzy wakacyjnymi aktywnościami rodziny Pace a kolejnymi “manifestacjami” Nadprzyrodzonego. 


Znakomite są też portrety obyczajowe rodziny Pace. Każdy ma bardzo wyraźną własną osobowość, każdy przyciąga uwagę (gorzej z sympatią - tej bowiem nie przyciąga właściwie nikt - ale to celowy zabieg autorki!).


Grozy wydaje się początkowo niewiele, i jest ona jakaś taka mocno niekonkretna, ot, “odgłosy” “powiewy”, chwilowe uczucie obcości itp. No ale skoro mamy  niewiarygodną narratorkę, skoro problemem nie jest “nawiedzony dom” a toksyczny członek rodziny, no to wszystko pomału staje się jasne.

Za to w Nowym Jorku zaczyna się prawdziwa Jazda. Prześladowana przez ducha, odtrącona przez obrażoną o “zepsute wakacje” rodzinę Anna alienuje się od otoczenia, od kolegów z pracy, stopniowo wpada w chorobę psychiczną. W końcu spotkanie z byłym partnerem otwiera przerażające podejrzenie - czyżby wszystkie pozornie niesamowite zdarzenia były tylko efektem  narastającą w Annie  a wypieranej traumy po dokonanej aborcji (sic!) ?


A na koniec, kiedy już Thorne tak zgrabnie zamiecie czytelnikami, następuje powrót do klasycznych motywów grozowych -  Anna wraca do willi i staje do konfrontacji z zamieszkałym w niej Złem….


“Diavola” to niby nic odkrywczego, niby “zwykły horror”, ale człowiek nie zawsze chce Szukać Burzyć i Budować, czasem chce porządnie usmażonego mielonego wciągnąć na obiad, a powieść Thorne jest takim właśnie, perfekcyjnie przyrządzonym horrorowym comfort foodem. Muala, już czekam na kolejne tytuły autorki.


poniedziałek, 24 marca 2025

Mariana Enriquez - "Nasza Część Nocy" 7/10

Znacie te rozliczne horrory z kultystami? Ponure ceremonie, zawodzący hymny i nurzający się w orgiastycznym szale wyznawcy a nad wszystkim tym ArcyKapłan składający ludzkie ofiary i wznoszący modły do Sił Ciemności? No to w Naszej Części Nocy poznamy temat od drugiej strony, od strony właśnie tego kapłana (i jego rodziny).


+


Zamożne rody argentyńskich plantatorów yerba mate (ihaaa!) w tajemnicy oddają część siłom ciemności. Prawi obywatele, posiadacze ziemscy, szanowane postaci, co jakiś czas biorą udział w mrocznych ceremoniach, podczas których wybrane medium łączy się z Zaświatami, przyjmuje w siebie demoniczną obecność i obdarza zebranych różnymi “darami”. Tym najbardziej poszukiwanym darem jest, no, dziwnym nie jest, wieczne życie.


Kontakt z zaświatami jest jednak przywilejem tylko dla bardzo szczególnych, nielicznych jednostek, zgromadzenie, chcąc prowadzić magiczne eksperymenty, musi za wszelką cenę dopilnować, by taka osoba była wciąż do dyspozycji. Ale żeby było jasne - zostać takim medium to żaden honor czy chwała. Mimo chwilowej władzy nad zebranymi, mimo demonicznych, magicznych mocy tak naprawdę medium jest tylko narzędziem w rękach cynicznych kultystów, narzędziem eksploatowanym do granic możliwości i ludzkich sił - każdy bowiem seans skrajnie wyczerpuje taką osobę i zagraża jej życiu.


Zużyte narzędzie trzeba wymienić na nowe, złowroga diaspora ma nadzieję, że obecne medium, ciężko chory na serce Juan, przekazał swe moce synowi Gasparowi, który będzie mógł po ojcu przejąć służbę podczas ceremonii. Jednak  Juan chce oszczędzić tego losu synowi i podejmuje wszelkie starania, by ten “zniknął” z radarów kultu, żeby uznany został za zwykłego, pozbawionego duchowych umiejętności, człowieka. 


Podjęte przez niego starania i magiczne rytuały faktycznie przynoszą skutek i kiedy  mężczyzna w końcu  umiera, nastoletni Gaspar trafia pod opiekę kochającego wujka, Luisa. 


Przed Mrokiem nie da się jednak uciekać bez końca, kultyści w końcu odnajdują chłopaka, w końcu zostaje on sprowadzony na rodzinną plantację. Czy będzie przewodnikiem podczas kolejnego misterium, czy pomoże złowrogim starcom odnaleźć tajemnicę wiecznego życia? Czy krzywdy wyrządzone jego rodzinie i przyjaciołom mają pozostać bez kary?


+


Mariana Enriquez dała się poznać polskim fanom jako autorka eleganckiego, borderlinowego weirdu. Tym razem jednak autorka postawiła na regularny, rasowy horror, i to z gatunku tych najulubieńszych, “z kultystami”.


Główny pomysł powieści jest po prostu obłędny. Horrory “z kultystami” są super cool, zawsze dobrze wypada paranoja, spiski, mroczna magia, seksualne rytuały czy ołtarze ofiarne. Ale na uwagę zasługuje perspektywa, z której Enriquez opowiada nam tę historię! Otóż wcale nie groza, magia i rytuały są w centrum uwagi! Skąd - ci”kultyści” prowadzą zupełnie zwyczajne życie, kochają, pracują, spotykają się ze sobą rodzinnie i towarzysko, no, z pozoru to rozlewna saga obyczajowa i rodzinna. Tylko do jakiś czas jest “ceremonia”, co jakiś czas dokonuje się rytualne okaleczenie kolejnego kultysty, gdzieś w lochach przetrzymywane są ludzkie (dziecięce!!!) ofiary.  

Przecież tak naprawdę oni sami nie bardzo wiedzą, o co im chodzi! Ta odrobina złej magii, którą czasami w życiu mogą wykorzystać wobec swych przeciwników? Zrzucić na kogoś złą chorobę, jakiś wypadek spowodować? Wielkie rzeczy - przecież oni wszyscy są bardzo zamożni, są zblatowani z rządzącą w Argentynie wojskową dyktaturą - i bez “czarnej magii” mogliby osiągać wszystkie swe cele. Mało, przecież udział w ceremoniach bywa dla nich śmiertelnie niebezpieczny. Ciemność za pośrednictwem swego medium żąda ofiar od wyznawców, można zginąć, można zostać trwale okaleczonym. Po co im to?


A już najciekawszy jest “mistrz ceremonii”, ArcyKapłan, ten, który w ceremonialnych szatach (albo i nago, zależnie od koncepcji) wiedzie i prowadzi cały rytuał, całe misterium. Oto mamy zwykłą argentyńską rodzinę - mąż, żona, synek. Chcą wieść jak najnormalniejsze życie, jak najdalsze od mrocznego kultu, którego są częścią. Mężczyzna nie jest żadnym przywódcą już raczej niewolnikiem wyznawców sił zła, “medium” którego zdrowie eksploatowane jest przez kolejne wezwania Ciemności.  Do tego ma na pieńku z toksyczną teściową, chce uchronić syna przed swoim losem. To zwykły mężczyzna, zatroskany o przyszłość swego syna, chcący mu oszczędzić problemów w życiu.


To ciekawe, świeże podejście do tematu “satanicznego kultu” to największa siła i oryginalność  “Naszej Części Nocy”.


Do bardzo mocnych stron zaliczyć też trzeba galerię niezwykłych postaci, potężnie zapadających w pamięć i przyciągających uwagę czytelnika oraz świetną, alinearną konstrukcję fabularną. 


Warto zwrócić uwagę na tło historyczne opowiadanej historii. Dotyka ona czasów tzw. “brudnej wojny” - brutalnego przewrotu wojskowego, który na kilka lat rozpętał w Argentynie terror i spowodował śmierć tysięcy obywateli. Groza polityczna jest gdzieś na marginesie fabuły, ale ona unosi się nad całością ponurym, groźnym oparem. Dziwnym też nie jest, że kultyści są w większości z dyktaturą zblatani, do stopnia, w którym zwłoki ich  ofiar ukrywane są w zbiorowych grobach pomordowanych przez juntę opozycjonistów.  


Powieść nie uzyskała u mnie maksymalnej noty, głównie z uwagi na relatywnie rzadkie erupcje czystej gatunkowo grozy.  Przez większość czasu mamy do czynienia z czymś na kształt rodzinnej powieści obyczajowej, z elementami dramatu społecznego i politycznego. Tylko co jakiś czas pojawiają się krwawe kleksy grozy, ale trzeba przyznać, że jak już są, to są one konkretne, bardzo intensywne, pełne przemocy i jump scare’ów.


Jeszcze jedna sprawa - znakomite zakończenie! Często autor “pada” pod ciężarem tak rozbudowanej, rozległej fabuły (powieść jest naprawdę Ogromna!), tutaj czuć, że Enriquez od razu zaplanowała końcowe rozstrzygnięcia, że była w tej mierze “architektem” a nie “ogrodnikiem” 


Nie ma co zważać na tylko “bardzo dobrą” ocenę (7/20) - “Nasza Część Nocy” to powieść wybitna i każdy fan grozy powinien ją poznać.


PS.

Czekam niecierpliwie na serial. Wymarzona historia!


piątek, 21 marca 2025

Rafał Przybylok - "Yerba Mate W Tydzień" 10/10

Znakomity, kompleksowy przewodnik po temacie yerba matę, napisany przez znanego z kanału "Czajnikowy.pl" youtubera i gawędziarza Rafała Przybyloka.


Właśnie - gawędziarza, Przybylok bowiem snuje opowieść o yerba mate jak zajmującą gawędę, świetnym językiem, udanym balansem między fachową wiedzą a stosunkowo ławym progiem wejścia dla czytelnika.


"Yerba Mate W Tydzień", bowiem opowieść podzielona jest właśnie na 7 dni. W poniedziałek dowiadujemy się - co to w ogóle jest yerba mate (ostrokrzew paragwajski - ilex paraguariensis), gdzie rośnie, jak się ją zbiera i przygotowuje do sprzedaży. Wtorek poświęcony jest historii jerby- pojawiają się Indianie żujący liście ostrokrzewu i jezuici, po początkowej walce z roślinką jej kultywatorze i propagatorzy. W środę poznajemy różne rodzaje yerba mate, w czwartek zaś urządzenia i utensylia przydatne w jerbowaniu - różne matera, bombille, termosy itp. 

O  jerbowe naczynka trzeba dbać - technikom ich konserwacji poświęcony jest piątek. 

W sobotę trochę wiedzy o właściwościach zdrowotnych (oraz zastrzeżeniach`!) dotyczących picia jerby, no a w niedzielę garść ciekawych przepisów jerbowych - m.in. terere (yerba na zimno), mate Russo (z sokiem owocowym),  mate cerveza (z piwem), de leche (z mlekiem), kubańska, polska .... sporo i to bardzo kreatywnych patentów.


Dla początkujących fanów yerby do przeczytania na jedno posiedzenie (zaprawieni pewno wszystko wiedzą, choć te przepisy niedzielne niejednego zaskoczą). Świetne

środa, 5 marca 2025

Mariusz Wojteczek - "Ballady Morderców" 6/10

“Ballady Morderców”, debiutancki zbiór opowiadań Mariusza Wojteczka, tak naprawdę składa się z dwu części - pierwsza dała mu tytuł; to literackie prozatorskie wariacje na temat tekstów Nicka Cave znanych fanom z płyty “Murder Ballads”, druga część to już samodzielne próby autora.


Cechy wspólne dla całości to przewaga melancholii, smutku, przygnębienia nad rozrywkową grozą oraz ambicje autora, z zasady sięgające ponad ograniczenia gatunkowe. Wojteczek bardziej niż wystraszyć czytelnika, dostarczyć mu (nich będzie że i chorej, ale zawsze) zabawy, chce go “poruszyć” i, używając gatunkowych narzędzi napisać “wyższą” literaturę. W efekcie nastrój w zbiorze panuje raczej elegijny niż creepy

(a, jako fan niskopiennego horroru, nie wiem, czy to zawsze dobry kierunek…).



Zacznijmy od Nicka Cave. Wszystkie opowiadania są ładnie napisane, bardziej z tą typową dla prozy Wojteczka melancholią niż grozą (tej jest więcej w oryginale Cave’a, który z kolei jest nieco zapatrzony w Doorsów). Opowiadania te bardziej nastawione są na klimat (taki właśnie trochę piosenkowy) niż na fabułę, bo fabularnie jest trochę braków. Wszystkie teksty są króciutkie, formulaiczne, skoncentrowane nas szybkim przejściu do tytułowego morderstwa, a czasem rodzą się pytania o motywacje bohaterów - bo o ile piosenka nie musi się martwić budowaniem jakiegokolwiek story, to opowiadanie, proza już na takiej przestrzeni fabularnej by sporo zyskała. W “Balladach” każde opowiadanie to - dosłownie - sprowadzenie tekstu piosenki do prozy. Prosiłoby się o porządne, dobrze napisane opowiadanie, z porządnie wykreowanymi postaciami protagonistów - wtedy finał smakowałby naprawdę. No ale wtedy to byłby już Stephen King :-)


W “Kochanym Stworzeniu” “sugardaddy” zabija nastoletnią utrzymankę, w “Barze Mlecznym” (O’Malloya - to mi się akurat podobało) - wściekły na cały świat staruch, były ZOMOwiec, postać jak z wczesnych piosenek KaeNŻet (“coście skurwysyny uczynili z tą krainą?”), wyciąga gnata i zaczyna strzelać do ludzi. “Crow Jane” to "by the numbers” opowieść o gwałcie i zemście,  historia tak przewidywalna, że trudno o większe uniesienia.

“Henry Lee” prezentuje jak w soczewce ogólne podejście Wojteczka do pomysłu Murder  Ballads - zapłakana, zakochana kobieta wspomina swego kochanka zaciukanego przez zazdrosną o nią narzeczoną - łzawa nostalgia zamiast złowrogiego napięcia.


Fajna jest “Stagger Lee” z  klimatem noir jak z Sin City albo z westernu rodzaju “W Samo Południe”. Dziwka, która wydała swego byłego o czeka na jego zemstę, a jej alfons obiecuje jej obronę, choć nie jest pewny, czy jest wystarczająco twardy dla łobuza. Jest suspens! Wspomnieć jeszcze można “Śmierć To Nie Koniec” gdzie grabarz psychopomp i Pani Śmierć odprowadzają zmarłych na wiejskim cmentarzu i “Dziecko Łez”- uroczą, zabawną makabreskę, może i przewidywalną, ale dobrze się czytająca.


Jest w końcu sprawa”Klątwy”. Otóż lektura tego opowiadania jest…niepokojąca, ale to nie do końca tym rodzajem niepokoju, o który chodzi fanom weirdu. Otaczająca opowiadanie atmosfera dusi niczym zapach Zielonego Jabłuszka czy innego taniego dezodorantu używanego przez bardzo młode nastolatki (#pozdrodlakumatych). Mamy serię brutalnych morderstw - głównie dzieci, obdarzonego mocą jasnowidzenia bardzo dorosłego dziennikarza i Nad Wiek Dojrzałą “piętnastolatkę” (jaaa, mhm….) którą dziaders jest coraz bardziej zauroczony.… Atmosfera zepsucia i chorego pożądania są naprawdę sugestywne i niepokojące choć fabularnie opowiadanie nie bardzo się spina a na dodatek po raz kolejny marudzenie dominuje nad niesamowitością i grozą. Nie dla mnie ta potrawa -  choć na tyle intensywne, że może się innym czytelnikom spodobać. Przynajmniej jest nieco więcej powietrza i przestrzeni w tym opowiadaniu, coś więcej  się zaczęło zawiązywać.


Właśnie - powietrze i przestrzeń wyraźnie posłużyły autorowi. Jego własne opowiadania czyta się lepiej niż trochę chwilami odbębniane na musiku Ballady, a już najlepiej jest na samym początku. 

Piwnica”  to taka “Muzyka Ericha Zanna” w realiach powiatowej Polski. Dobre, klimatyczne (jak zawsze, więcej nostalgii i smętku niż grozy), minus za słaby, źle napisany finał. 

“Trochę Ciepła” - to rasowy horror, może nieco zbyt skromny fabularnie, ale z dobrze zarysowanym pomysłem łaknących ludzkiego ciepła upiorów, polujących na kolejne ofiary. 

No i kolejny sztos -“Mimowolnie” - widać, że wyobraźnia Wojteczka, uwolniona od ram nałożonych przez teksty Cave’a rozwija skrzydła i kreuje raz za razem kolejną udaną opowieść. Tym razem mamy dramat żony potwora, seryjnego mordercy kanibala, która mierzy się z ostracyzmem społecznym (Outsider Kinga się przypomni, mimo że tekst Wojteczka wcześniejszy). Grozy tutaj niewiele, raczej na poziomie tragizmu mimowolnej ofiary odrzucenia społecznego (nie pisałem, że Wojteczek bardziej się koncentruje na psyche swoich postaci niż na fabularno-gatunkowych hopsztosach?), niż jakichkolwiek dramatycznych wydarzeń, choć jest efektowny finał w to wpleciony. Podoba się dla mnie!


Co do “Liczba Początku I Końca - autor wyraźnie lubi to opowiadanie, bowiem pojawia się ono również w jego drugim zbiorze “Dreszcze”. Ale dlaczego, to tego do końca nie wiem, bo trudno zrozumieć kierunek, cel tego tekstu. Świeży wdowiec dowiaduje się, że zmarła żona była wiedźmą i że do niego wróci po 10 dniach. Kiedy ta wraca mężczyzna, w obawie przed pop-kulturowymi kontekstami “powrotu z drugiej strony” (cytuje “Godsend” i “Cmentaż Zwieżąt”)…zabija zombie żony (i przy okazji jej wiedźmią towarzyszkę). Chyba jednak  “Life After Beth” było zabawniejsze…


“Koniec Świata” - ma, jak to się pisze, “self explanatory title”. Faktycznie mamy do czynienia z końcem świata, do III wojny światowej (aktualna sytuacja geopolityczna sprawia, że czyta się z dodatkowym dyskomfortem) dołączają kosmici bombardując po równo wszystkie strony konfliktu. Opis z punktu widzenia samotnego obserwatora siedzącego na walącym się balkonie. Szkoda, że poza tym pomysłem wyjściowym nic więcej tutaj nie ma, opowiadanie jest do bólu przewidywalne.


No i  nieudany “Anioł” - ciągnący w dół i ten i następny zbiór (bo, IMO niestety, autor jest z niego bardzo dumny, opowiadanie bowiem zostało powtórzone w “Dreszczach”). Anioł ma w sobie zalążek dobrego tekstu - taki “guardian angel goes rogue - ale, niestety, brzmi fałszywie i to na wszystkich poziomach. Na sam początek -   aborcja jako “grzech” jest w Polsce nieprzekonująca, aborcja w Polsce to przestępstwo ścigane przez prokuratora, dlatego moralne aspekty aborcji lepiej wypadną wtedy, kiedy to prawo się zmieni. 

Ale pal sześć światopoglądy. Literacko koncept “Stróża” byłby efektowniejszy, gdyby mocniej zaakceptowane zostało szaleństwo morderczego anioła a mniejszy akcent położony na “Łysego”. Żeby “Stróż” poprzez swą (ZBĘDNĄ!) zbrodnię został skazany na Piekło - żeby to mocniej wybrzmiało. No bo co, będzie na tym “niebiańskim” komisariacie po kres czasu siedział?  Za bardzo autora pochłania próba pisania Dużej Literatury, oddania stanu wewnętrznego przyszłej matki - próba IMO nieprzekonująca a irytująca mieszaniną histerii i samoużalania bohaterki.


I na zakończenie ciekawa, choć ponownie cierpiąca na wymienione powyżej dolegliwości (przewaga melancholii nad grozą) “Dziura W Ścianie” - na poziomie konceptu jest przyzwoicie, to udany miks pomysłu Kathe Koja z jej debiutanckiego “Zero” (nawet się przypomina. pierwotny tytuł tamtej powieści - “Funhole”) ze Starą Dobrą Muzyką Ericha Żanna (again!) Ale Wojteczek nie byłby soba, jakby nie dodał do tego Namysłu, Powagi i nadziei na Wielką Literaturę. I nagle, troszkę nie pricziom, pojawiają się rasowe prześladowania bohaterów, jakiś odnowiony antysemityzm. Skąd, kto, gdzie, dlaczego? Nieważne, byle rozwidnić solidny pomysł grozowy nieudaną highbrow ambicją.



Wojteczek ma bardzo dobry warsztat, jego opowiadania czyta się z przyjemnością, bez wysiłku czy efektu krwawiących oczu. Pomysły ma też zgrabne (szczególnie w tej części autorskiej, część Cave’owska trochę kuleje poprzez zbyt wierne trzymanie się tekstów oryginalnych), fajnie prowadzone. ALE (a wszystko, co przed “ale”… wiecie o co chodzi…) nadmierne ambicje czasem  w mojej ocenie ciągną tekst w dół i psują rozrywkowy element nie dając w zamian wystarczająco satysfakcjonującego namysłu. 


To sum up - debiut autora uznać trzeba (mimo chwilami narzekackiego tonu mojej opinii) za obiecujący. Dobre pióro, niezłe pomysły, silne emocje fabularne. Jak ktoś szuka w literaturze niesamowitej “czegoś więcej” to jest szansa, że Wojteczek znajdzie w końcu balans i opowie przejmującą historię z dreszczykiem (może “Ćma”?). Tutaj jest nieźle, a chwilami wręcz bardzo dobrze, większych potknięć i wpadek brak. Kudos za pomysł mariażu piosenki rockowej z literaturą, kudosy za uzupełnienie Ballad o (lepsze!) własne teksty. Jak ktoś szuka silniejszych przeżyć gatunkowych, no to tego raczej nie znajdzie, to nie jest temperament Wojteczka by mocno naciskać grozowe nuty. Ale to ciekawy, taki z ambicjami głos polskiej grozy - liczę na kolejne tytuły, które będę chciał przeczytać szybciej  niż (wydane pierwotnie już w 2018 roku) “Ballady Morderców”.

Adam Deka - "Mondo Sepultura" 6/10

Adam Deka – “Mondo Sepultura” 6/10 “ Mondo Sepultura” to kolejne twarde sci-fi z elementami grozy od Adama Deki, nieodrodny brat innych tytu...