Ha ha ha!! Ależ piękna katastrofa! Powszechnie uważane za porażkę artystyczną Kinga “Stukostrachy”są jednocześnie prawdziwą ucztą dla miłośników pulpy i tandetnych horrorów sci-fi. Niby słabe, przegadane, pełne wad i głupich pomysłów, ale tak naprawdę gęba sama się śmieje podczas lektury.
+
Mieszkająca samotnie w miasteczku Haven pisarka, Roberta “Bobbi” Anderson podczas spaceru w pobliskim lesie odnajduje zagrzebany w ziemi kawał metalu. Próby jego odgrzebania ujawniają, że jest to….. Tajemniczy Obiekt w kształcie …. latającego spodka (sic!).
Do kobiety przybywa z odwiedzinami jej przyjaciel, pogrążony w alkoholowym nałogu pisarz (znajomy motyw Kinga, nespa?). Widząc Bobbi wychudzoną i totalnie wymęczoną (okazało się, że pracowała przy wykopywaniu spodka z ziemi praktycznie bez przerwy i jakiegokolwiek odpoczynku), postanawia zostać i pomóc jej w pracy.
Wraz ze stopniowym odsłanianiem jego kolejnych części, zagrzebane w ziemi ustrojstwo zaczyna wywierać na mieszkańców Haven silny wpływ. Młodnieją, leczą się ich choroby, każdy wpada na całą masę Genialnych Pomysłów, a do tego uzyskują świadomość zbiorową. Jedynym kosztem ubocznym są wypadające wszystkim zęby…
Okolicznością powstrzymującą Przemianę jest metal w organizmie. Pijaczyna pisarz za młodu miał ciężki wypadek narciarski, po którym w głowie zamontowano mu stalową płytkę, która chroni go przed wpływem pojazdu kosmicznego. Ale gość jest cały czas tak narąbany, że praktycznie nie zwraca na to uwagi…
W Haven dochodzi do serii incydentów. Pewna kobieta ginie w pożarze wraz ze zdradzającym ją mężem, podczas zabawy gubi się bez śladu kilkuletni chłopiec, a w dziwnej eksplozji , która niszczy ratusz miasteczka, wylatuje w powietrze lokalna szefowa policji.
Dziadek zaginionego chłopca (również ma w głowie płytkę stalową, pamiątkę czasu wojny), wywozi z miasta pogrążonego na skutek szoku w śpiączce starszego brata, po czym, chcąc odnaleźć młodszego wnuka, wraca, wraz z przekonanym przez siebie przyjacielem tragicznie zmarłej policjantki do Haven. Mężczyźni giną bez śladu w lesie za domem Bobbi Anderson…
Wraz z upływem czasu, wraz ze stopniowym odsłanianiem zakopanego spodka zmianie ulega atmosfera - staje się ona zabójcza i trująca dla każdego przybysza. Podobnie żaden z mieszkańców Haven, nie chcąc umrzeć w męczarniach, nie może wyjechać z miasteczka. Odmieniona społeczność całą uwagę skupia na pracach ziemnych, na całkowitym wydobyciu z ziemi pojazdu kosmicznego.
Jedynym wciąż nie do końca poddającym się nadprzyrodzonemu wpływowi spodka jest wiecznie pijany pisarz. Kiedy pewnego dnia w położonej obok domu szopie odkrywa Ponurą Tajemnicę Stukostrachów, decyduje się, resztką zachowanej ludzkiej godności, podjąć walkę z “najeźdźcami”…
+
“Stukostrachy” uznawane są często za pierwszą “porażkę” Stephena Kinga, nawet jednak jeśli to najwyżej, artystyczną, książka bowiem sprzedała się znakomicie, błyskawicznie też nakręcono popularny miniserial TV.
A tak naprawdę “Tommyknockers” są dosłownie o krok od świetnej powieści. Materiał wyjściowy jest bowiem wyborny, to klasyczny fiftiesowy horror sci-fi o “inwazji kosmitów” (King sam insidersko nabija się z tego w powieści), klisza “Inwazji Porywaczy Ciał”, “Najeźdźców Z Marsa”, “Zemsta Kosmosu”, “To Przybyło Z Kosmosu” - całej masy ówczesnych hitów, które mały Steve z wypiekami oglądał w telewizji a którym dorosły Stephen zdecydował się oddać hołd. Oczywiste jest też pokrewieństwo z powieścią Johna Wyndhama “Kukułcze Jaja Z Midwich” (i jej słynnej ekranizacji - “Wioska Przeklętych”). Z Wyndhama wziął King “latający spodek”, odizolowanie miasteczka, zbiorową świadomość najeźdźców.
Warto też zwrócić na subtelną grę z twórczością H.P. Lovecrafta - zagrzebany w ziemi spodek stanowi odpowiednik “Koloru Z Przestworzy/Innego Wszewchświatra”, a ulegająca “Przemianie” społeczność Haven to wypisz wymaluj mieszkańcy przeklętego Innsmouth!
Oczywiście znowu podziwiać można gigantyczny talent gawędziarski Kinga, setki stron, nawet wypełnione wodolejstwem, doskonale się czytają, zgrabne, krótkie rozdziały prowokują, by przeczytać “jeszcze jeden”, by gnać z lekturą przed siebie (a jest dokąd gnać, powieść to solidna, ponad 700 stronowa cegła).
Klasyczna dla wczesnego Kinga jest czysta trzy częściowa kompozycja - pierwsza część to wyłącznie Bobbi i Gard, druga to rozprzestrzenianie się Przemiany w Haven (z dużym wątkiem Ruth McCausland, a trzecią stanowią finałowe rozstrzygnięcia. Warto docenić zgrabną zabawę formą w końcówce - efektownie przeplatana akcja, zawieszony suspens i znakomite cliffhangery.
No ale jednak faktycznie, nie są “Stukostrachy” powieścią wolną od wad. Oj nie…
Co zatem poszło źle?
Przywykło się uważać powieści Kinga za przegadane. To jego trademark, cecha charakterystyczna, zbyt dużo słów, zbyt dużo stron. O ile jednak monstrualne cegły w rodzaju “Tego” czy nawet “Bastionu” wypełnione są masą treści - i to ona wpływa ich rozmiar, o tyle w “Stukostrachach” ma się wrażenie, że relatywnie niewielka fabuła jest niepotrzebnie nadmuchana o typowego kingowskiego “supersize” rozmiaru całą masą pustych, niewiele treści niosących słów, że znacznie lepiej by powieść wypadła, gdyby została poważnie odchudzona, tak co do niektórych zbędnych wątków jak - przede wszystkim, do tej werbalnej nawałnicy
Postaci mocno karykatuyrealne w powieści. Jak na “obyczaj” to trpchę za mocno. Absurdalnie przerysowana postać Złej Siostry - to jest mocno nieudane.
Szukając przyczyn tych potknięć wskazać należy na dwie - to Używki i Nietykalność.
Co do Używek - już bohater “Lśnienia”, pisarz-alkoholik Jack Torrance stanowił swoiste alter ego samego autora. W “Stukostrachach” sytuacja ta się powtarza, tym razem to Jim Gardener, pogrążony w nałogu alkoholowym poeta i pisarz symbolizuje obawy i demony Kinga. Tak, King sam regularnie nadużywał alkoholu a będąc pod jego wpływem tracił kontrolę nad tym, co pisał. W efekcie świetne pomysły (których w “Tommyknockers” naprawdę mnóstwo), udane postaci i zgrabne twisty fabularne toną w nadmiarze słów, rozmemłaniu fabularnym, głupkowatych rozwiązaniach (jeezu, Morderczy Automat Do Coli to jest cringe level hard) i niedowarzonych konceptach.
Drugi punkt to Nietykalność… King był w końcówce ejtisów, po genialnym “To”, na absolutnym szczycie (nie żeby kiedykolwiek jakkolwiek z niego spadł, ale wtedy był to efekt absolutnej świeżości, ten pierwszy, niezmącony jeszcze potknięciami artystycznymi top). No i pewnie młody, wiecznie napruty arogant nie raz nie dwa postawił się redaktorom i wydawcom a nikt nie miał odwagi mu szepnąć “King jest nagi”, “Steve odpuść ten wątek”, “Stephen, cut the crap!!!” A w efekcie zamiast zwartego, mocnego horroru sf dostaliśmy przegadaną, chwiejącą się na glinianych nogach konstrukcję.
Warto dodać, że King sam o tym od lat mówi - i o tym, że powieść powinna być “o połowę krótsza” i o tym, że nikt wtedy nie był w stanie wyperswadować mu niektórych rozwiązań i wprowadzić pożądanych zmian
Niemniej, in the end of the day - to jest, proszę państwa, Stephen King. Jakby nie było przegadane, czyta się powieść wybornie (it’s a King novel!), a talentu, dowcipu i polotu jest w niej wystarczająco wiele żeby świetnie zie bawić podczas lektury a samą powieść uznać za nowoczesny klasyk (nawet jeśli lekko “flawed”). Mus znać.
PS.
Już pisałem, powstał miniserial. Nawet oglądalny, choć, jak prawie zawsze u Kinga, nie ma żadnego porównania z powieścią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz