wtorek, 7 lutego 2023

John Fowles Kolekcjoner 7/10

“Kolekcjoner” to historia zakompleksionego incela z niższej klasy, który porywa i więzi, niczym Fritzl, swoją ofiarę licząc na zdobycie jej uczucia. A że jest do tego entomologiem amatorem, no to i analogia jest oczywista…

+


Frederick Clegg, niepozorny urzędnik skarbówki, jest samotny i nieśmiały - szczególnie w odniesieniu do kobiet, fantazjuje jednak na temat udanego pożycia małżeńskiego z przygodnie poznaną studentką malarstwa, Mirandą. Jego pasją jest kolekcjonowanie motyli.


Kiedy pewnego dnia nieoczekiwanie Frederick wygrywa w piłkarskiego totka grube pieniądze, w jego głowie rodzi się złowrogi plan; zamiana nieśmiałych marzeń w rzeczywistość.

Kupuje położony na odludziu dom z niezależną piwnicą w ogrodzie, adaptuje jej wnętrze i elegancko wyposaża, kupuje też furgonetkę i środek usypiający, po czym…. Porywa Mirandę.

Loszek w ogródku będzie od teraz jej miejsce zamieszkania. 


Młodzieniec jest wobec swej wybranki uprzedzająco grzeczny, spełnia wszystkie jej życzenia - z wyjątkiem jednego - nie chce jej wypuścić…Ma taki plan, że jakiś czas pobędą razem i przez ten okres ona być może polubi go do tego stopnia, że zgodzi się późnej zostać z nim dobrowolnie. Ustalają po krzykach i nieudolnych próbach ucieczki, ten Ostateczny termin.

Tylko czy Clegg , w sytuacji, w której jego starania nie zakończą się powodzeniem, dotrzyma słowa? Można wątpić…


+


Opis fabuły nie zajmuje wiele miejsca, bo też jest ona wyjątkowo prosta, prawie pozbawiona przygodowej akcji. “Kolekcjoner” jest drobiazgowym, przejmującym opisem pojedynku psychicznego, gry toczącej się między porywaczem/katem a jego ofiarą. Przy czym czytelnik ma możliwość wniknąć w umysły obojga bohaterów, wydarzenia bowiem opisane są najpierw z perspektywy Fredericka a potem Mirandy.


To zresztą pewna słabość powieści - pierwsza część jest absolutnie genialna (ale tak 10/10), wnika ona głęboko w umysł Kolekcjonera; jesteśmy świadkami jego cynizmu, zamierzonego okrucieństwa, psychopatycznej niewrażliwości, samo-usprawiedliwiania się. Naprawdę w trakcie lektury przebiegają po plecach dreszcze, tak bardzo złowrogie, mimo pozornego spokoju, jest zachowania Fredericka.

Niestety część druga - pamiętnik Mirandy - nieco ciągnie książkę w dół. Zbyt mało w niej spojrzenia na porwanie oczyma ofiary, zbyt dużo reminiscencji (nużący opis „romansu” Mirandy ze starszym mentorem), jakieś rozważania i dylematy na temat sensu sztuki sprzed 60 lat, które, niech mi duch Johna Fowlesa wybaczy, dziś serdecznie nudzą.


Z dwójki bohaterów “Kolekcjonera” zdecydowanie ciekawiej wypada Frederick. To kapitalna kreacja, świetny portret psychologiczny. Jak pisałem we wstępie, Clegg to typowy incel, fantazjujący o kobietach, marzący o udanym związku i odwzajemnionym uczuciu, a przy tym pogrążony tak głęboko w kompleksach, że praktycznie pozbawiony szans na nawiązanie relacji. Co ciekawe, ten incel jest jednocześnie tzw. “simpem” - podlizuje się swojej ofierze  na potęgę, płoni rumieńcem na jej widok, we wszystkim przytakuje, stara się spełnić wszelkie życzenie, no z wyjątkiem samego uwolnienia. Co ciekawe, jak bardzo by się Frederick starał być grzeczny i ugodowy, to czuje się dreszcze strachu, czuje się, że w każdej chwili może zaatakować niczym grzechotnik. Tego się - słusznie - cały czas obawia porwana dziewczyna i ten jej strach jest oddany w powieści znakomicie.

Fowles jednak nie poprzestaje na relacji kobieta - mężczyzna; źródłami gigantycznych kompleksów Clegga jest również silna, bardzo mocno opisana, różnica klasowa oraz różnica kulturowo-intelektualna. Clegg to prostak z gminu, zwykły urzędniczyna,  Miranda jest utalentowaną, uzdolnioną artystką z wyższych sfer. No, mroczny Morlok, zakompleksiony wobec pięknej Elojki. Klasowość brytyjska w pełnej krasie.



Wśród literackich “krewnych” “Kolekcjonera” na pewno warto wspomnieć powstałą prawie równocześnie “Psychozę” Roberta Blocha. Jasne, o ile amerykańska książka emocjonuje czytelnika erupcjami gwałtownej przemocy, o tyle  “Kolekcjoner” jest bardzo elegancki i scen brutalnych unika, i nawet gwałtowne wydarzenia opisane są w sposób relatywnie łagodny. Niemniej tak naprawdę powieść jest nawet mroczniejsza od amerykańskiego kuzyna; przeraża cynizmem kata, jego upiornym samousprawiedliwianiem, wiodącym do budzącego dreszcz grozy finału. A biedny Norman wylądował przecież u czubków…

No i jest jeszcze Stephen King, który w “Misery” połączył fabułę “Kolekcjonera” z własnymi lękami. I podobnie, o ile sama fabuła jest znacznie bardziej krwawa i przerażająca, to jednak na koniec czytelnik może cichutko westchnąć z ulgą, której finał “Kolekcjonera” nie zapewni…

 


Powieść dobrze się czyta. Znakomity, lekki, podsycony humorem (mimo ponurej treści) styl, dobra konstrukcja - krótkie akapity ułatwiające czytanie - “Kolekcjoner” łączy gładkość narracji z mroczną, chwytającą za gardło treścią.


Rzadko klasyfikowany gatunkowo jako “powieść grozy” (już prędzej thriller psychologiczny) , wart jednak uwagi wszystkich fanów literackiego horroru. W znakomitych opisach relacji kat-ofiara, w umiejętności oddania psychiki porywacza wyprzedza swój czas i zapowiada święcące do dziś w gatunku trendy i rozwiązania. W zasadzie KANON.


PS.

Sześćdziesiąt lat temu powstała głośna, znakomita ekranizacja “Kolekcjonera” z Tomem Courtenayem i Samanthą Eggar w rolach głównych ale mimo wszelkich starań nie była w stanie oddać całej psychologicznej głębi genialnej powieści, szczegółowego opisu  relacji kata i ofiary.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Graham Masterton - "Czarny Anioł" 5/10

Zaczyna się zgodnie z recepturą hitchcockowską, od trzęsienia ziemi. Scena brutalnego zamordowania całej rodziny jest jedną z mocniejszych j...