niedziela, 25 września 2022

Stephen King, Owen King Śpiące Królewny 6/10

 „Śpiące Królewny” to dobrze się czytające, feministyczne fantasy, ze szczyptą horroru, efekt współpracy słynnego Ojca i mniej słynnego Syna. Co w środku? -  dziwaczny, bizarrowy, ale nie pozbawiony powabu pomysł wyjściowy, perfekcyjna realizacja (dziwnym nie jest, toż to King&King) i dość mętne, niekoniecznie przekonujące konkluzje (tak - kolejny „finał kingowski”). Generalnie porządna „późnokingowska” norma.


+


Małe miasteczko Dooling (tak, w stanie Maine). Evie Black, tajemnicza młoda kobieta oskarżona o brutalne zamordowanie lokalnego dealera narkotyków trafia do kobiecego więzienia ( to więzienie to jedna z nielicznych „atrakcji” Dooling). 


W tym samym czasie na świat pada dziwna, przerażająca plaga (ihaaa - zaczyna się jazda) -  kobiety, które zasypiają, nie budzą się już ze swego snu. Mało, ich twarze (później całe ciała) spowijają dziwaczne, lepkie kokony. Te, które jeszcze nie zasnęły, piją kawę, biorą środki pobudzające, amfetaminę, generalnie walczą ile sił, by jak najdłużej utrzymać świadomość. Jednak stopniowo, jedna po drugiej, wszystkie zapadają w objęcia morfeusza, by już nigdy się nie obudzić.  Jak się okazuje, śpiące kobiety trafiają do  innego świata/wymiaru (to jakby ta sama Ziemie, ale wiele lat później,  po jakiejś apokalipsie). Zaczynają tam tworzyć swą kobiecą cywilizację…


W tym czasie cały współczesny, pozbawiony kobiet świat wpada w histerię. Jeżeli kobiety wkrótce się nie obudzą - cywilizacja  upadnie. Jedyną kobietą, której przerażające prawo zasypiania nie dotyczy jest więźniarka z Dooling. 

Kiedy informacje o tym fakcie docierają do osieroconych mężczyzn w Dooling, postanawiają oni „zbadać” Evie Black, „wypytać ją”, i, generalnie, przekazać naukowcom - w nadziei ustalenia przyczyny snu kobiet oraz szukania antidotum. Kierowani przez lokalnego hycla Franka Geary (hycla dosłownie - to opiekun bezpańskich psów!) żądają oni od władz więzienia wydania osadzonej.


Po tym, jak w sen zapadła naczelniczka zakładu karnego, nieformalne przywództwo nad jego załogą przejął więzienny psychiatra, dr. Norcross. Po wstępnej rozmowie zaczyna on rozumieć, że „Evie Black” nie jest zwyczajną osobą, ba, to prawdopodobnie w ogóle nie jest człowiek! W trakcie tej rozmowy Evie informuje doktora, że jedyną nadzieją na zakończenie sennej apokalipsy, na powrót wszystkich kobiet z Krainy Snu jest… zatrzymanie jej w więzieniu i obronienie  przed ludźmi Geary’ego (don’t ask - Kingowie zdrowo szarżują fabularnie).

Uwierzywszy w przekaz kobiety Norcross stanowczo odmawia jej wydania wzburzonym wigilantom (z przysłowiowymi pochodniami). Od słowa do słowa, od zdarzenia do zdarzenia narasta napięcie i konflikt.  W ostatecznym rezultacie obydwie zwaśnione grupy mężczyzn (Norcrossa wspierają strażnicy więzienni), rozpoczynają ze sobą regularną bitwę. W ruch idą karabiny, pistolety maszynowe, gaz i środki wybuchowe . 


Wydarzenia w małym Dooling zdecydują o losach całej ludzkości (pamiętajmy - kobiety zapadły w nieprzerwany sen na całym świecie!)


+


Stephen King to chodząca strefa komfortu, przynajmniej dla lubiących gładką, potoczystą narrację czytelników. To pyszny pączek, świeże ciasto, dobra whisky - gęba sama się śmieje do lektury. Nie inaczej jest z „Królewnami”. Bez względu czy jest dobrze (świetne sceny akcji, doskonała charakterystyka postaci), czy gorzej (nieco nonsensowny pomysł wyjściowy, sporo niekonsekwencji i dziur fabularnych), czytanie grubego tomiszcza (toż to „a King novel”) stanowi czystą przyjemność.


Nie wiem, ile w tekście jest którego z panów Kingów.  Patrząc, jak bardzo „kingowska” jest technika budowania historii, jak typowe dla jego twórczości tworzenie bogatych emocjonalnie postaci, jak perfekcyjny i potoczysty, taki „wszechogarniający” czytelnika styl, rodzi się podejrzenie, że Owen (poza szalonym pomysłem wyjściowym, o którym mowa w posłowiu), ograniczył swą działalność do donoszenia piszącemu Tacie aromatycznej kawy americano. Ale może było inaczej,  może to ojciec, geniusz opowiadania, tylko przeszlifował po swojemu ciekawy tekst synka? Whatever - wyszła bardzo udana, rozrywkowa ale poruszająca ważne tematy lektura.


Zwyczajowy podział na Dobrych i Złych nie jest tak oczywisty jak zwykle, ujawnia się niespiesznie,  wraz z przebiegiem lektury, tylko po to, by, jak już czytelnik rozdzieli swe sympatie, ponownie zacząć kwestionować dokonane wybory i decyzje.

Przez pewien czas nieprzekonujące, zdawałoby się motywacje głównych bohaterów, ich przerysowanie, gruba nić fastrygi łącząca niedopasowane fragmenty fabuły, drażnią - ale pod koniec powieści wyjawia się istota pomysłu na „Śpiące Królewny”, a jest nią  drwina Kinga z „męskiego świata”, z tego, jak mężczyźni załatwiają sprawy. 

Otóż idiotyczna fabularnie (choć bardzo zajmująca przygodowo) strzelanina w finale tylko pozornie ma „dobrych i złych”, bo tak naprawdę pokazuje nonsensowność przemocy i męską łatwość do posługiwania się nią. To nie jest tak, że nerwus i brutal Geary jest villainem a Norcross bohaterem (nb. kapitalnie napisana postać, nieco zgorzkniały 50latek  - bardzo łatwo utożsamić się z nim i z jego życiowym statusem). Pozornie stanowią awers i rewers, ale tak naprawdę są ucieleśnieniem tego, co w mężczyznach złe - są skłonni do przemocy i agresji w popieraniu swych decyzji i wyborów.


Zakończenie jest nieco rozczarowujące. Nie dość, że po rozmachu całej powieści ma siłę zmokłego kapiszonu, to jeszcze nie bardzo przekonują zachowania i motywacje głównych bohaterów (naprawdę żona dr Norcrossa zostawia go, bo zbudował basen bez konsultacji z nią i po 10 latach jej się w końcu ulało?)


Jest w „Śpiących Królewnach” mnóstwo szybkiej ciekawej akcji, jest ten niepowtarzalny, cudowny gawędziarski kingowski styl, jest nieco ciętego humoru, grono ciekawych zajmujących postaci i do tego słuszny temat. A że główny pomysł raczej pocieszny niż znakomity, a  finał - zwyczajowo - jest najsłabszą składową powieści? No cóż, nie można mieć wszystkiego. Niemniej lektura jest doskonała, zabawa przednia, a King, mimo upływu lat, wciąż jest arcymistrzem gawędzenia. Warto.


PS.

Dziwnym nie jest (toż to King…) że już w 2017 zakupiono prawa do ekranizacji (chyba na serial), ale lata mijają, a coś filmu/serialu nie widać. Nie należy się spodziewać jakichś fajerwerków, raczej Kolejnego Generycznego Ekranowego Kinga, ale z przyjemnością bym obejrzał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Graham Masterton - "Czarny Anioł" 5/10

Zaczyna się zgodnie z recepturą hitchcockowską, od trzęsienia ziemi. Scena brutalnego zamordowania całej rodziny jest jedną z mocniejszych j...