Wspaniałe, wspaniałe! Wybuchowy, efektowny, znakomicie wymyślony i znakomicie napisany horror, łączący blockbusterowy rozmach fabularny, brutalność horroru ekstremalnego i baśniowo-historyczne wątki słowiańskie. Jeden z najlepszych (jeżeli nie najlepszy) polski „pure horror”, jakie czytałem. To jest HIT!
+
Do Weigerin we wschodnich Niemczech przybywa z Polski ksiądz Tadeusz Nowak ze swą podopieczną, śliczną i niewinną 17-letnią Hanią. Ksiądz szuka tutaj swego brata Michała, który pracował u lokalnego rolnika, ale po napisaniu alarmującego listu, opisującego tajemnicze wzgórze Wildschweinberg położone nad lokalnym jeziorem, zaginął bez wieści.
Podróżnicy odnajdują wzgórze, z jednej strony okryte bujną roślinnością, z drugiej pogorzeliskiem, resztkami spalonego lasu. Na szczycie wzgórza stoją ruiny jakiejś budowli, sierocińca lub szpitala.
W nocy żmije, które dostały się do namiotu podróżnych atakują Hanię. Ksiądz Tadeusz zawozi dziewczynę do miejscowego szpitala; przestraszony atakiem i zmartwiony zdrowiem podopiecznej, wobec braku jakiegokolwiek śladu po bracie, decyzuje się natychmiast po jej wyjściu z kliniki na powrót do Polski. W międzyczasie jednak postanawia zbadać ostatnią zagadkę tajemniczego wzgórza; wynajmuje czwórkę polskich robotników zatrudnionych w lokalnej rzeźni i za ich pomocą rozbija zamurowane wejście do jaskini pod górą.
Początkowo sprawa wydaje się niewarta zachodu - wewnątrz groty praktycznie nic nie ma, z wyjątkiem obrzydliwego smrodu siarki i zgnilizny. Ksiądz Tadeusz zapuściwszy się w loch odnajduje tylko tajemnicze podziemne jezioro i stada nietoperzy śpiących pod sklepieniem. Otwarcie jaskini uwalnia jednak, jak się okazuje, watahy pra-słowiańskich demonów, które w całej swej różnorodności zaczynają masakrę lokalnej, niemieckiej ludności.
Z Berlina przybywa profesor Brandt, który, jak się zdaje, ma pewne pojęcie o przyczynach terroru. Podczas wojny profesor prowadził badania nad długowiecznością w ośrodku położonym na szczycie Wildschweinbergu (to właśnie ruiny wieńczące górę). W trakcie tych prac odkrył tajemniczą moc, płynącą z siarkowych złóż zlokalizowanych w jaskini, to poprzez jej wpływ Brandt, ponad stuletni staruszek, ma kondycję i wygląd żwawego 70latka.
Profesor zna historię tajemniczego wzgórza, sięgającą ponad tysiąc lat wstecz, do czasów, kiedy na Wildschweinbergu zlokalizowany był ośrodek kultu prasłowiańskiego boga Radogosta i jego mrocznego brata Welesa. Wierzenia słowiańskie zdają się kluczem do tajemnicy…
+
Znakomite, po prostu znakomite. W „Budząc Diabły” wszystko bardzo dobrze do siebie pasuje. Przede wszystkim intrygujący, świeży i efektowny pomysł wyjściowy - owszem, wymagający od czytelnika mocnego „zawieszenia niewiary”, ale jeszcze nie przesadzony poza akceptowalne granice. Fabuła jest bardzo dobrze prowadzona, bardzo bogata i wielowątkowa, pełna przygód i zdarzeń, makabry i jump scare’ów. Sawicki rzuca na „germańskich najeźdźców” całe watahy słowiańskich demonów różnego autoramentu - i, o dziwo, ten tłum wcale się ze sobą nie gryzie, nie zderza, przeciwnie, umiejętnie pasuje do sienie i dostarcza czytelnikom coraz to nowych wrażeń i dreszczy grozy.
Pomimo tego, że grozy, makabry i scen przemocy jest w powieści od groma, autor uniknął pułapki nadmiernego epatowania okrucieństwem i elementami gore - jest tego dokładnie tyle, ile powinno być w dobrym, dobrze wyważonym estetycznie horrorze. Godny pochwał jest również lekki, sprawny styl narracji - „Diabły” czyta się płynnie, przyjemnie i z wielką frajdą.
Doskonała również - jak na rozrywkowy horror rzecz jasna - jest kreacja bohaterów. Całkiem niejednoznacznych, intrygujących, skupiających uwagę czytelnika. Przyznam, że kiedy w blurbie wyczytałem, że bohaterem powieści będzie ksiądz, opadły mnie wątpliwości. „Rany Julek, no co za kraj, wszędzie klecha się musi pojawić, Ojciec Mateusz pewnie kolejny…” A niesłusznie, bowiem ksiądz Tadeusz z „Diabłów” nie jest bynajmniej tak czysty i niewinny, jak by człowiek się obawiał/spodziewał. Z drugiej strony nie jest też karykaturą klechy zboczeńca, jest naprawdę intrygującą, niejednoznaczną postacią.
W ogóle Sawicki ma zaskakująco dobrą rękę do tworzenia ciekawych bohaterów. Bo i Marek Żuk, i jego koledzy z zakładu mięsnego są ciekawi, i panowie Brandtowie, i policjant lokalny - oczywiście to są figury funkcyjne, mają za zadanie ciągnąć opowieść, ale naprawdę udana i całkiem wiarygodna to ekipa. Może postać Hani jest trochę surowa, ale to bez znaczenie w sumie.
Na mały minus trzeba zaliczyć nadmiernie detaliczne i ciągnące się dziesiątkami stron opowieści - historia Redarów, wojen słowiańsko-germańskich, pogańskiego kultu Radogosta/Welesa, opowieść o eksperymentach profesora Brandta oraz, na koniec, przeszłość Marka Żuka. Wprawdzie wszystkie te historie opisane są bardzo sprawnie i z nerwem, ale ich długość, rozbudowanie, siłą rzeczy hamują nieco żywą akcję i powieść w połowie traci nieco tempo. Ale, szczerze, to drobny mankament (zwłaszcza, że dobrze wymyślony i napisany).
Dawno tak nie miałem, że czytając nie mogłem się doczekać dalszego ciągu i z wypiekami przewracałem kolejne kartki, że wracając po pracy gnałem do fotela, by znów zanurzyć się w omiatanym deszczami Weigerin, chłonąc kolejne makabryczne przygody bohaterów „Budząc Diabły”.
Bardzo polecam. Kupować i czytać! Będziecie Państwo zadowoleni!
PS.
Z Piotrem Sawickim mam przyjemność przekomarzać się czasami nt. twórczości „Mistrza Z Hopwas” - Guya N. Smitha; swą żarliwością (nawet jeśli jest to z przymrużeniem oka) w pochwałach jego kolejnych pozycji Piotr czasami nawet mnie, w końcu „ajatollaha pulpy” i samozwańczego „ambasadora twórczości GBN” przebijał. Piotrze, czy gujowe „Węże” są wybitne, czy też raczej nieudane, to kwestia dyskusji, ale ponad wszelką wątpliwość do Twej powieści się nawet nie umywają! Ogromne gratulacje i niecierpliwe oczekiwanie na kolejne znakomite tytuły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz