„Późny”, dojrzały King, budzący różne emocje i odczucia, od pochwał do potępienia. Sam King wymienia ją w gronie swych ulubionych (w sumie nie dziwota - powieść to lekko zawoalowana hagiografia samego Kinga), fani są podzideleni w swych emocjach; niektórych porywa ciekawy, bardzo oryginalny pomysł fabularny (znakomicie, jak zawsze, napisany), innych zniechęca wyjątkowo niespiesznie, nawet jak na standardy późnego Kinga, sącząca się fabuła i brak większych napięć.
+
Mijają dwa lata od śmierci pisarza Scotta Landona. Wdowa, Lisey, powoli układająca swe życie po tej stracie, ma dwa zasadnicze problemy. Pierwszy to starsza siostra, Amanda, od lat zmagająca się z problemami psychicznymi. Silny atak choroby zostawia ją w stanie całkowitej katatonii. Drugie wyzwanie jest jeszcze cięższe - to psychofan zmarłego męża. Żąda od Lisey udostępnienia niewydanych dzieł Scotta Landona, a swe żądania popiera włamując się do domu i maltretując kobietę. Mężczyzna zapowiada powrót, a w przypadku odmowy wydania rękopisów, ponowienie tortur. Co najgorsze, Lisey wie, że nie ma żadnych niewydanych dzieł męża, tylko nie jest w stanie przekonać o tym swego prześladowcy.
W rozwiązaniu obu problemów pomocny okaże się…. zmarły mąż. Okazuje się, że Scott Landon zostawił dla Lisey serię wskazówek, tzw. „bafów”, dzięki którym przypomni ona sobie przeszłość, a w niej losy ich małżeństwa oraz przerażającą historię dzieciństwa samego Landona, wypełnioną obłędem i śmiercią.
Przypomniawszy sobie wszystkie niezbędne fakty Lisey będzie w stanie odtworzyć przejście do magicznej krainy z wyobraźni Landona, Księżyca Booy’a, a w niej spotka swą siostrę, wraz z którą opracuje sposób na zagrażającego jej psychopatę…
+
Proza Kinga zmienia się wraz z wiekiem samego autora. Młodzieńczego, ostrego jak brzytwa killera, pełnego emocji, gniewu, rockandrolla i używek, zastąpił zamożny, stateczny, spokojny boomer, troszczący się o rodzinę. Lisey to idealny wręcz przykład tego „dojrzewania”. To powieść opisująca, poniekąd, świat po jego odejściu.
W 1998 roku King napisał horror o pisarzu, któremu umarła żona („Worek Kości”). Minęło parę lat i Stephen odwrócił sytuację - tym razem tematem powieści została wdowa po sławnym pisarzu. Przy czym „Worek” straszył dużo bardziej, był „czystszy” gatunkowo, King mierzył się w nim ze swymi realnymi lękami - obawą utraty ukochanej żony i obawą utraty weny twórczej. „Historia Lisey” jest łagodniejsza w tonie, to raczej opowieść dark fantasy, urocza fantazja o żonie kochającej zmarłego męża, i o tym, jakim był wspaniałym człowiekiem (autopromocja zawsze na propsie).
No właśnie, autopromocja. Wiadomo, że wszyscy pisarze z rozlicznych powieści Kinga stanowią jego powieściowe alter ego. W przypadku „Historii Lisey” to „utożsamienie” jest niemal kompletne. Przede wszystkim inspiracją do powstania „Historii Lisey” było autentyczne wydarzenie z życia Kinga. Onegdaj przyszło mu spędzić nieco czasu w szpitalu na leczeniu ciężkiego zapalenia płuc. Kiedy po powrocie do domu zastał swe papierzyska i książki poukładane i posprzątane przez żonę, do głowy przyszła mu myśl, że podobnie wyglądałoby wszystko po jego śmierci. No i poszłoo.
Nic dziwnego, że powieściowy Scott Landon to w zasadzie ideał. Szaleńczo zakochany w swej żonie, troskliwy, czuły, wrażliwy, nie, że bez wad, ale jakimiż zaletami równoważonych! Landon pisarz Wybitny, łączący Gigantyczny Talent z Ogromną Popularnością a Sztukę z Rozrywką, zostawiający żonę w objęciu grubych milionów dolarów spadku. No, auroportret Króla…
Sam główny wątek fabularny - pojedynek Lisey z szalonym psychofanem, jest wątły i bardzo mocno rozciągnięty na ramie opowieści. On służy tylko jako punkt wyjścia dla efektownie przeplatających się ze sobą historii małżeństwa Lisey i Scotta, upiornego dzieciństwa tegoż Scotta i walki o zdrowie psychiczne starszej siostry Amandy.
Najważniejszym elementem powieści jest zaskakująco świeży i oryginalny, znakomicie poprowadzony fabularnie koncept „Księżyca Boo’ya”, krainy wyobraźni Scotta Landona. Piękne, efektowne, doskonale napisane.
Na zwyczajowe pochwały zasługuje również perfekcyjny warsztat Kinga. Z tym jego pisaniem jest jak z karnymi Lewandowskiego. Niby wyglada łatwe i każdy usiłuje naśladować, ale w praktyce nikomu się to nie udaje. Rytm opowieści, bogate słowotwórstwo (o tak ,w „Historii Lisey” Król naprawdę dołożył do pieca w tym aspekcie), technika narracyjna (charakterystyczna dla Kinga, niepodrabialna „metoda zapowiadania nadchodzących wydarzeń”, taka, by podkręcić tylko ciekawość czytelnika a nie zepsuć narracji auto-spojlerowaniem) - wszystkie te elementy są w najwyższej jakośco.
Jasne - nie każdy czytelnik rozsmakuje się w „Historii Lisey”. To taki „horror dla dojrzałych czytelników”. Adresowany głównie do ludzi w wieku Scotta i Lisey Landonów. Tacy czytelnicy łatwiej rozpoznają namiętności i uczucia dojrzałego małżeństwa, będą mogli rozsmakować się w tej wyrafinowanej, zgrabnej, nawet jeśli niespiesznej, historii.
Warto.
PS.
Ale już serial Apple powstały na podstawie powieści nie bardzo warto… Zasadnicza „wada”: narracji powieściowej - „niespeszność” - została w nim uwypuklona do maksimum. W rezultacie ma się wrażenie, że film, dosłownie, stoi w miejscu. Mimo watahy gwiazd (Julianne Moore, Jennifer Jason Leigh, Joan Allen, sam Clive Owen jako Scott „King” Landon), mimo pięknych zdjęć i obrazów oglądanie to prawdziwa droga przez mękę, niemożebnie nudna. To ewidentny materiał na dobry film kinowy a nie 8-godzinnego snuja. Szkoda czasu.
PPS.
Innym, ale również niebywale uroczym przykładem „seniorskiego horroru” są późne powieści Guya N.Smitha z cyklu Sabat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz