Nie wiem, jakie grzyby jadła Kathe Koja podczas pisania „Zero”, ale musiały być one naprawdę mocne. To jedna z najbardziej formatywnych dla nowoczesnego weird fiction pozycji, symbol zmian, jakim ulegał literacki horror na początku lat dziewięćdziesiątych. Wejście smoka na scenę literackiej grozy, nie ma co...
+
Młody poeta, zatrudniony na co dzień w wypożyczalni filmów video (z pisania kiepskich wierszy się nie wyżyje) wraz ze swą znajomą, okazjonalnie dziewczyną, badają tajemnicze zjawisko, jakie ma miejsce w kamienicy, w której zamieszkuje.
To dziwna czarna przestrzeń - nazwana przez nich Nibydziurą (oryg. „funhole”). Żywe organizmy wrzucone do dziury ulegają przedziwnym mutacjom. Tak dzieje się z zanurzanymi w niej owadami i żywą myszą. Z kolei obcięta, martwa dłoń ludzka ożywa.
Dziwne zjawisko fascynuje zwłaszcza dziewczynę. Nagrywa ona, za pomocą wpuszczonej w dziurę kamery, niepokojący film, który następnie bezustannie obsesyjnie ogląda.
Podczas jednej z wizyt w składziku, ręka poety przypadkowo wpada do środka Nibydziury, w konsekwencji na dłoni pojawia się u niego miniaturowa wersja dziwnego zjawiska. Rana boli i spływa obrzydliwym lśniącym śluzem, pojawia się jednak swoista interakcja pomiędzy Nibydziurą a mężczyzną - staje się on czymś w rodzaju „katalizatora” dziwnych wydarzeń - tylko przy nim Nibydziurą ożywa i zaskakuje kolejnymi fenomenami.
Niebawem do pary dołączają kolejne zakręcone osoby, grono wannabe-artystów i wszelkich dziwaczności otaczającego świata. W tym kulcie bohater staje się czymś w rodzaju „mesjasza” dziury, a jego dziewczyna arcykapłanką rodzącej się religii.
Wraz z powiększaniem się dziury na dłoni, mężczyzna zaczyna się przemieniać i nabierać niezwykłych i przerażających mocy. Zaczyna być niebezpieczny dla otaczających go wyznawców.
Pewnego dnia zamyka się sam w składziku z zamiarem „doprowadzenia sprawy do końca”...
+
Strach jest jednym z najbardziej pierwotnych instynktów ludzkich i ludzie zawsze będą chcieli się bać i czytać straszne historie. Jednak narastający wraz z końcem lat 80tych XX wieku zanik wiary w nadprzyrodzone spowodował kryzys tradycyjnie rozumianego horroru. Wampiry i wilkołaki stały się postaciami z kreskówek i przygodówek, sataniści byli mniej straszni od tajnych agencji rządowych, a klauni i zmutowane dzieci również wyszli z mody, a horror coraz częściej kojarzył się z niepoważnymi historyjkami spod znaku Scooby Doo. Tzw. Złota Era Horroru dobiegła końca.
I w takim klimacie literacka groza zaczęła, niczym postaci z prozy Koja, mutować. Jedną odnogą, do dziś hiper popularną, okazały się „mroczne thrillery”, których nieprzerwany pochód ku sławie symbolizował Thomas Harris i jego Hannibal Lecter (świetnie też odnalazł się w nowej rzeczywistości Stephen King, z serią thrillerów zapoczątkowaną przez „Misery”).
Drugim nurtem okazało się Nowe Weird Fiction. Odłam artystyczny, literacki, w którym oczywiste jump scary i obyczajowe fabuły zastąpione zostały dziwacznością, niepokojem, narastającym klimatem Nieznanego. Obok Thomasa Ligottiego i jego „Pieśni Martwego Śniącego” (Wojtek Gunia - trzymamy kciuki), jedną z najważniejszych postaci jest tutaj amerykańska pisarka Kathe Koja. „Zero” to jej debiut, laureatka wielu nagród, w tym najważniejszej w świecie literackiej grozy Bram Stoker Award dla debiutującego autora. W tej dziwaczno-groteskowej mrocznej fantazji klimat „Po Godzinach” Martina Scorsese spotyka się z body horrorem spod znaku filmów Dawida Cronenberga, z naprawdę piorunującym efektem.
Weird oznacza „dziwny” i taka właśnie, dziwna jest to powieść. Na początku fascynująca świeżym pomysłem, energią, mieszanką niepokoju i „bizarności” klimatu. W środku momentami bawiąca galerią groteskowych postaci, ale też chwilaminużąca, przegadana i przekombinowana. Pod koniec zaś z każdą stroną coraz bardziej uwodząca i zaskakująca czytelnika, wiodąca do naprawdę przerażającego finału.
Tutaj wszystko jest inne, dziwaczne, odrażające a jednocześnie przyciągające uwagę. Opis rzeczywistości ? Nawet nie bardzo wiadomo, gdzie toczy się akcja powieści (zdaje się, że w Chicago), ale to nie ma znaczenia, bo jej akcja skupia się w mikrokosmosie „nawiedzonej” kamienicy. Bohaterowie ? Na miarę gatunku - to nie są „pełnokrwiste” postaci z powieści obyczajowych, to barwna, groteskowa galeria różnego rodzaju freaków, poszukiwaczy wszelkiej bizarności. Fabuła ? Dziwaczna, pokręcona, to zabawna, to mętnie grzęznąca w odmętach umysłu mutującego bohatera, to w końcu budząca grozę w nagłych wybuchach makabry.
Oryginalnie powieść miała nosić tytuł po prostu „Funhole”, ale wydawca stanowczo zaprotestował (dziwnym nie jest...), Koja zmieniła go na „Cipher”, akcentując wątek tajemniczych runów pojawiających się na zmienianych w Nibydziurze organizmach, polski autor zdecydował się zaś na „Zero”, akcentujące zanikającą w procesie fizycznej deformacji bohatera świadomość.
Na pewno nie jest to proza łatwa, wymaga nieco zaangażowania i cierpliwości. Przegadany i chaotyczny środek trochę potrafi zniechęcić, ale warto przetrwać. Finis coronat opus. KANON współczesnej grozy - must read.
PS.
Wątek osobisty. Kiedyś kontakt z inną powieścią Kathe Koja, „Urazami Umysłu” zniechęcił mnie do całego nowoczesnego horroru. Przyzwyczajony do prostszych, siekierą w głowę rąbanych patentów Złotej Ery na nawiedzony bełkot weird zareagowałem odrzuceniem. Lata minęły, człowiek dorósł, a, jak mawiał mój Tata, tylko krowa nie zmienia poglądów. Naprawdę duża literatura, nawet jeśli niełatwa w kontakcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz