Akcja powieści osadzona jest w Amsterdamie po pierwszej wojnie światowej. Coś jakby duch, myśl o nieśmiertelnym bycie - "Żydzie Wiecznym Tułaczu" nawiedza umysły trzech osób - tj. nawiedza myśli głównego bohatera, a jego rozmowy inspirują jego przyjaciół. W trakcie poszukiwania faktów dotyczących mitu o nieśmiertelnym wędrowcu odbywa się seans spirytystyczny, zorganizowany przez grono dziwacznych kultystów - zakończony efektownym fabularnie podwójnym morderstwem (to był moment, kiedy myślałem, że powieść dostanie szwungu). Później bohater rozpoczyna ezoteryczne studia nad przypadkowo znalezionym rękopisem dotyczącym transformacji ducha a także zakochuje się. Wprawdzie ukochana zaraz potem znika tajemniczo (opis tego fragmentu był tak zagmatwany, że, szczerze, to nie wiem, co się z nią stało), ale rozpacz czy zwątpienie nie mają dostepu do "człowieka czującego" (wyższy stan świadomości, w który wprowadziły bohatera studia mistyczne).
Koniec "Zielonej Twarzy" jest wręcz apokaliptyczny, katastrofa nadchodzi nad Stary Świat, ale nasz Neo jest PonadTo, i, chciałoby się rzec, niczym w finale "Matrixa" wzlatuje w Wyższą Świadomość.
No, okrutnie się umęczyłem, przyznam bez bicia.
Nie to, że "Zielona Twarz" jest powieścią słabą, ona jest chyba za trudna, jeżeli ma się ochotę na klasyczną powieść grozy. To traktat mistyczno okultystyczno gnostyczny, dotyczący Wewnętrznego Rozwoju Człowieka, lekko tylko zawoalowany dość pretekstową fabułą. Trochę jak "Matrix" bez akcji...Jak ktoś szuka wyzwania, to w sam raz, jak rozrywki z dreszczykiem, jest gorzej... Wiem, "Golem" tegoż Meyrinka tez stanowi duże wyzwanie, a przyciąga wielbicieli, ale w "Golemie" jest jednak ciągły nastrój niepokoju i przyczajonej grozy, którego w "Zielonej Twarzy" brak.
Polecam tylko zaprawionym w bojach z trudną literaturą i szukającym wyzwań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz