czwartek, 30 maja 2024

Graham Masterton Drapieżcy 8/10

Masterton bierze na warsztat lovecraftowskie “Sny W Domu Wiedźmy” i opowiada tę historię po swojemu, nowocześnie (no, na standardy wczesnych najntisów), krwawo, filmowo i, najważniejsze, całkiem udanie!


+


Bezrobotny, porzucony przez żonę architekt wnętrz przyjmuje zlecenie odnowienia starego, wiktoriańskiego budynku Fortyfoot House na wyspie Wight i wraz z synem wprowadza się do ponurego, podupadającego domostwa.


Okazuje się, że dom to były XIX wieczny sierociniec, zamknięty po tym, jak wszystkie dzieci zmarły w 1888 roku; odpowiednio creepy cmentarzyk widać z okien Fortyfoot House. Mimo upływy stu lat w okolicy nadal krążą niepokojące opowieści dotyczące domostwa i jego właścicieli, ludzie szczególnie boją się opowieści o szczególnie wielkim, “Brązowym Jenkinie”, szczuropodobnym człowieczku (a może o szczególnie wielkim szczurze?)

 

W nocy na strychu pojawiają  się światła i dziwne hałasy,  bohater usiłując za dnia zbadać  sprawę, odnajduje pustą, zamurowaną przestrzeń pomiędzy ścianą a strychem (ihaaa - Keziah! Nasz architekt udaje się po poradę do okolicznego szczurołapa, który, wbrew obawom żony, uznaje Brązowego Jenkina za godne siebie wyzwanie. Następnego dnia mężczyzna przybywa do Fortyfoot House na polowanie, jednak w jego trakcie ginie w potwornym wypadku.

 

Bohater nie wierzy w nieszczęśliwy wypadek szczurołapa, uważa, że to właśnie potworny Brązowy Jenkin zabił mężczyznę, każdej nocy jest też świadkiem kolejnych niesamowitych wydarzeń i emanacji.  Do tego w okolicy dochodzi do kolejnych tajemniczych tragedii;  z sąsiedztwa znika 9-letnia dziewczynka, w niewyjaśnionych okolicznościach ginie właścicielka kawiarni a do tego wszystkiego mały Danny spotyka na cmentarzu ducha jednego z zaginionych dzieci oraz … Młodego Pana Billingsa, kiedyś właściciela sierocińca.


Architekt namawia pastora na odwiedziny w Fortyfoot House i na przeprowadzenie  “egzorcyzmów”. No, ale tak łatwo to się raczej nie uda….


+


Bardzo, bardzo porządne czytadło, zapewniające naprawdę dużo frajdy. Masterton biorąc na tapet “Sny W Domu Wiedźmy” Lovecrafta wykorzystał wszystko, co było u Mistrza z Providence dobre - satanistyczne rytuały, wiedźma, ofiary z dzieci, zakrzywiona czasoprzestrzeń, i dodał do tego mnóstwo swojego wigoru - interesujących bohaterów, ciekawą akcję i żwawe jump scare’y, tworząc w efekcie jedną z lepszych “grahamek” w swym dorobku.


W samym sercu fabuły  “domu wiedźmy” jest zagwozdka - dlaczego bohater, konfrontowany z kolejnymi nadprzyrodzonymi, niepokojącymi zjawiskami nie bierze przysłowiowych nóg za pas? O ile u Lovecrafta motorem napędowym była ciekawość studenta Gilmana (świadomie badającego fenomeny dotyczące Keziah Mason), o tyle Masterton korzysta z formuły “horroru ekonomicznego”; bohater mimo strasznych wydarzeń nie może uciec bo wydał już całą pobraną za miesiąc zaliczkę, której nie ma z czego zwrócić, na dodatek, już całkowicie szach matem,  ma kompletnie  rozwalony samochód, co fizycznie uniemożliwia mu ucieczkę z nawiedzonego domostwa.


Bardzo efektownie, pomimo pozornego początkowo banału, Masti ogrywa obligatoryjną w jego powieściach postać seksownej laski wskakującej do łóżka bohaterowi. Tutaj udało się zagrać efektownie i twistowo, podkręcając przy tym trochę postać dość nudnego i przewidywalnego samotnego ojca z synem. 


Co do samej lektury, no wiadomo, bez względu na to czy mądrzej czy głupiej, czytanie Mastertona zawsze jest bardzo przyjemne, sprawna fraza, przejrzysta narracja, jump scary, te sprawy. Nie inaczej jest i tym razem i powieść żwawo pomyka przed siebie do efektownego finału.


PS.

“Drapieżcy” wydani zostali po raz pierwszy przez wydawnictwo Prima, w czasie, kiedy Masterton pogniewał się na Amber za dzielenie jego powieści na dwie części. Prima “przejęła” super popularnego Mastertona, wypuszczając na rynek legendarną dziś serię jego książek  


Co charakterystyczne; wtedy to Masti był lokomotywą ciągnącą nieznanego szerzej fanom grozy Lovecrafta. Dziś jest na odwrót, cień Mistrza z Providence sięga daleko i mnóstwo czytelników sięgnie po powieść Masterton jako po  swoisty fanfik lovecraftowski.

poniedziałek, 20 maja 2024

Kazimierz Kyrcz - Femme Fatale 6/10

Wstyd przyznać, że człowiek, siedząc w grozie, siedząc w polskiej grozie (ponad 100 tytułów przeczytane) nigdy dotąd jeszcze nie czytał samodzielnego książki Kazimierza Kyrcza jednego z najbardziej znanych i najbardziej oddanych literackiej grozie twórców, autora wielu powieści i zbiorów opowiadań. A może przez to, że jest tych tytułów tak dużo, nie potrafiąc się zdecydować na jeden wybierałem zawsze co innego?

No, ale jak mawia stare przysłowie pszczół “besser spat als nie”, lepiej zatem późno, niż wcale do lektury zbioru opowiadań Kazimierza”Femme Fatale” zasiadłem.


No i wygląda na to, że tak długie się z twórczością Kyrcza rozmijanie to był błąd, bowiem jest w “Femme Fatale” cała grupa świetnych, wybornie wymyślonych i dobrze napisanych opowiadań.

Już pierwszy tekst, “Bardziej Niż Myślisz”,  wyrwał mnie z kapci. To taki suicydalny Death Wish  (pamiętacie film z Bronsonem?) - bohater, nie potrafiąc się pogodzić z samobójczą śmiercią córki, w której prowokująca czyn współsprawczyni przeżyła, postanawia samotnie “pomagać” w samobójstwach innym - pisze ogłoszenia, zabiera, pozoruje swój udział i morduje….rewelacyjny, rasowy twist końcowy!

Dalej idzie “Nowa Wanna”- dziewczyna litując się nad tęskniącym za zmarłą żoną starym wdowcem, jak również mając dość jego dość nachalnych wizyt załatwia go i rozpuszcza w wannie. W jego domu zaś leży dziennik a w nim notatki, w których mężczyzna snuje swe plany wobec atrakcyjnej sąsiadki …

I jeszcze “Randka W Ciemni” - inna dziewczyna (w końcu tematem zbioru jest “femme fatale”) seryjnie morduje obleśnych mężczyzn napotkanych na swej drodze - szefa doprowadza do śmiertelnego zawału, kluczem francuskim przemocowego męża koleżanki z biura, młotkiem przygodnego brutala-kochanka. Juicy

A na koniec debestów znakomita “Enen” (to imię kobiety). Przypadkowo poznana dziewczyna, nazwana przez bohatera Enen, okazuje się bardzo ryzykowną przygodą, pokrywające jej ciało tatuaże zachowują się jak żywe…Kyrcz świetnie bawi się garścią znanych motywów gatunkowych lepiąc je w efektowną miniaturę.


To była moja topka ze zbioru, po serii opowiadań znakomitych, z kapitalnymi pomysłami i efektownymi pointami, pora na  teksty nadal udane, choć nieco ustępujące tym opisanym.

Wśród nich są : “Pierwsza Wieczerza”- makabreska w stylu Rolanda Topora, energiczna i twistowa, ale z głównym konceptem nieco przeszarżowanym (warto dla porównania poznać genialny “Sznycel Górski” tegoż Topora), “Ciężar” - historia uwięzionej w pustym magazynie z pochowanymi w szafach trupami dziewczyny i policjanta, który pragnie zbadać tenże magazyn. Twist wcześniej widoczny, no ale ponownie - to on stanowi o opowiadaniu.

Kolejne dobre opowieści to “Za Ścianą” z klimatem trochę jak z “Sąsiadki” Majcherowicza - koszmar anomimowego blokowiska, sporo makabry finałowej, sporo suspensu, świetny styl, ponownie wjechał zaskakujący twist, tyle że tym razem nie bardzo się główny pomysł fabularny spiął. 

“W Dziurach Drapaczy” to jakby dwie opowieści, o dwu wieżowcach - morderca na tropie swej ofiary i pracownica bezdusznej korporacji -  ale ponownie, zamysł główny opowiadania okazał się nieco zbyt wyrafinowan, trudny do uchwycenia.

Przy lekturze “Przekraczając Granice” przypomni się fanowi klasycznej grozy “Syrena Atherton, to trochę chaotyczny strumień myśli kłębiących się w głowie szalonej dziewczyny leżącej w szpitalnej izolatce - wspomnienia gwałtu w samochodzie, wypadek, wyrzuty sumienia, postać Kablownicy. Klimartyczne, choć po raz kolejny brakuje nieco wygładzenia motywów.

“Koleiny” to długie, zabawne opowiadanie, czuć, że Autor dobrze się bawił podczas jego pisania. Co ważne, dobrze się też bawić może czytelnik, pod warunkiem, że nie będzie oczekiwał wiarygodnej opowieści a ucieszy się groteskowością otoczenia i urokiem głównego pomysłu (tak, wraca na białym koniu udana pointa!)

I wreszcie “Zabłocie”- bohater sprowadza ofiary mieszkającemu w walącej się ruderze zamożnemu menelowi (ojciec!). Wprawdzie końcowy twist tym razem jest  nieprzekonujący, ale na plus szczególnie silna “krakowskość”, niezły zabłociański klimat,



Nie wszystkie teksty mi siadły, za raczej nieudaną uważam np. “Helladę”, napisaną lekko i dowcipnie czarną humoreskę o mężczyźnie planującym śmierć zamożnego wujka, pozbawioną jednak logiki, nawet takiej heheszkowej i tym razem ze słabiutkim twistem słabiutki. Podobnie niedopracowana pointa zawiodła w “Czerwonej Szmince”.


Jeszcze mniej spodobali mi się “Rozdzieleni”, opowiadanie tak zamotane, że ciężko zrozumieć sens. Love story do kolorowej “Marietty”? Nieco obrzydliwości z piciem krwi miesięcznej, ale czemu to służy? Wypadek? Początek apokalipsy? Również “Dualizm”, dziwaczne weird/bizarro, nie bardzo wiadomo o czym tak naprawdę traktujące, nie jest ani wdzięczne, ani zabawne, ani straszące, a fabuły brak.


+


Parę zdań podsumowujących zbiór. Technika, warsztat Kyrcza są nienaganne, Bardzo “schludny”, przejrzysty jest styl narracji, opowiadania czyta się lekko, bez trudu, autor z powodzeniem radzi sobie nawet z trudnymi opisami i sytuacjami. Potrafi też doskonale, jak mało kto w Polsce operować pointą, końcowym twistem, który jest niezbędnym elementem dobrego opowiadania. Fajna jest też krakowska miejskość tych opowiadań - krakusi mają +5 punktów do funu z czytania (City).


Kyrcz nie szuka nadprzyrodzonej grozy, interesuje go raczej makabra, realna i możliwa do zaistnienia. Bardzo rzadko (if any) pojawiają się w “Femme Fatale” wątki nadprzyrodzone, dominuje “horror-thriller”, raczej spod znaku “Piły” niż “Suspirii”. Ale to żaden zarzut! Przeciwnie, Kyrcz potrafi świetnie zbudować suspens, zagrać odrobiną makabry, wzbudzić nadprzyrodzony lęk bez używania fantastyki.


Natomiast wadą jest swoista “niesubstancjalność” opowiadań w ziobrze. To są takie zabawy literackie, czuć, że autor bawi się wymyśleniem jakiejś sytuacji i stara się ją użyć jako środek napędzający jego historię, ale przez to mało jest w tych tekstach życia, one są nieprawdopodobne życiowo - to nie tyle “fotografie” rzeczywistości co takie raczej literackie figury stylistyczne. Kiedy służą one do zaskoczenia wspaniałym pomysłem, twistem finałowym, jest dobrze, kiedy jednak takiego bonusa brak, trochę ciągną książkę w dół. Stąd końcowa ocena nieco podupadła, choć po startowych opowiadaniach zanosiło się na sensacyjnie wysokie noty.


Niemniej wejście w świat Kazimierza Kyrcza jest bardzo satysfakcjonujące i już się cieszę na kolejne tytuły!


niedziela, 19 maja 2024

H.P. Lovecraft - Sny W Domu Wiedźmy 9/10

Rzadko piszę raporty na temat pojedynczych opowiadań, ale tzw. Wielkie Teksty Lovecrafta (do których “Wiedźma” się, mimo pewnych zastrzeżeń, zalicza) zasługują na to w pełni, więc dziś zdań parę na temat czarownicy Keziah Mason, jej upiornego chowańca, Brązowego Jenkina i nawiedzonego domostwa w Arkham. 


+


Walter Gilman to student matematyki, zafascynowany postacią XVII wiecznej czarownicy, Keziah Mason, a zwłaszcza opowieścią o tym, jak bez śladu znikła z celi, w której czekała na wykonanie wyroku. Student, badając plotki, jakoby właśnie znajomość formuł wyższej matematyki umożliwiała wiedźmie międzywymiarowe podróże między czasem i przestrzenią, wynajmuje pokój w zajmowanym przez nią niegdyś, podupadającym domostwie. W ścianach starego domiszcza słychać chroboty szczurów a sam pokój charakteryzuje się dziwnym kształtem; ma mocno skośny sufit i krzywą, łączącą się pod dziwnym kątem ze sklepieniem, ścianę. Jasne jest, że między murami domu a ścianami jest jakieś tajemnicze, zamurowane, niedostępne miejsce.


Po przeprowadzce mężczyznę zaczynają dręczyć dziwaczne, gorączkowe sny. Początkowo podróżuje on w nich przez inne wymiary, zamieszkałe przez dziwaczne, amorficzne istoty, z biegiem czasu wizje te zaczynają przybierać bardziej realne formy. Występuje w nich pogarbiona, złowroga starucha, obrzydliwy wielki szczur z ludzką twarzą i milczący Czarny Mężczyzna.


Podczas kolejnego snu Gilman, przebywając w zamurowanej przestrzeni swego domu, poddany zostaje rytuałowi - własną krwią wpisuje się do księgi Czarnego Mężczyzny. Po obudzeniu z niepokojem konstatuje, że rękę ma rozkrwawioną dokładnie tak samo, jak we śnie, zastanawia się, czy nie jest przypadkiem somnambulikiem, czy nie chodzi nieświadomie we śnie. Szukając śladów własnych stóp rozsypuje mąkę wokół swego łóżka, w końcu zaś na noc wprowadza się do pokoju swego przyjaciela piętro niżej.


W ramach kolejnego snu dochodzi do makabrycznego wydarzenia; Keziah Mason porywa niemowlę z sąsiedniego domostwa, a kiedy Gilman usiłuje jej w tym przeszkodzić, Czarny Mężczyzna brutalnie łapie go za gardło.  Chłopak budzi się przerażony - w niewiadomy sposób przeniósł się we śnie do swego pokoju,  ma sińce na szyi, przy śniadaniu zaś z narastającą grozą czyta o zniknięciu małego dziecka…


I jeszcze jeden gorączkowy sen - ponownie zamurowane, tajne pomieszczenie, czarny ołtarz, leżące na nim niemowlę i nóż, którym Gilman ma dokonać upiornej ofiary…


+


“Sny W Domu Wiedźmy” uważane są wśród lovecraftowskich scholarów za opowiadanie mniej udane, niewolne od wad. No prawda, że do poziomu tych najsłynniejszych tekstów nieco mu brakuje, trochę Lovecraft jakby sam nie wiedział, co chce w nim napisać, niemniej, mimo wszelkich zastrzeżeń słusznie zaliczane jest ono do grona Wielkich Tekstów, i nadal znaczenie popkulturowe tego opowiadania, znaczenie dla gatunku i klasa są ogromne i niezaprzeczalne.


“Sny” stanowią próbę połączenia mitologii lovecraftowskiej z bardziej klasycznym motywem czarownic i czarnej magii. Wspaniale świeży, do dziś efektowny jest główny pomysł fabularny - okrutna, nieumarła, nie poddająca się czasowi wiedźma, żyjąca - dzięki wysokiej matematyce (!) - wraz ze swym przerażającym chowańcem w niezbadanych wymiarach, opętana jej czarem bezwolna ofiara i mroczne bóstwo - Czarny Mężczyzna. Ten wątek jest rodem z klasycznych opowieści niesamowitych. ale właśnie w tym momencie opowieść łączy się z mitologią Cthulhu, bowiem Czarny Mężczyzna to nie żaden Szatan, to sam Nyarlathotep, posłaniec boga-idioty Azathotha (który również ma cameo w opowiadaniu)

Absolutnie genialny jest Brown Jenkin - upiorny, obrzydliwy szczuroludź (zapowiadający Skavenów z sytemu fabularnego Warhammer) kradnie całe show; każde jego pojawienie budzi grozę i obrzydzenie, no a już finał!!! No, niech mnie!


Na wielki plus również duszny, niesamowity klimat noweli - jasne, w klimaty Lovecraft z zasady potrafi, jak nikt inny, ale tutaj osiąga absolutne mistrzostwo. Zgniłe, wąskie uliczki Arkham, zabłocone zaułki, ciemne przejścia, zamieszkujący okolicę zabobonni, biedni Polacy (! - zarówno sam dom wiedźmy jak i cała okolica zamieszkana jest przez Polonusów- nb. dość sympatycznie opisanych przez Lovecrafta, co tym bardziej trzeba cenić, że przecież wiemy, jak generalnie chłodne podejście miał on do obcych)  - znakomicie to wszystko zostało opisane.

Od strony technicznej narracji opowiadanie nieco kuleje. Jak to u Lovecrafta, akcji bezpośredniej jest niewiele, sporo takiej słownej watoliny napychanej jakby na ilość, przez co lektura czasami potrafi przymęczyć.

Pewną, jak na Lovecrafta, słabością jest też zakończenie przygody - UWAGA, SPOJLER (jeśli ktokolwiek jeszcze nie zna tak klasycznego tekstu…). Keziah Mason bojąca się polskiego krucyfiksu to scena raczej z powieści Dennisa Wheatleya albo Brama Stokera, nie coś spod pióra cynicznego i ateistycznego Lovecrafta - choć z kolei zaduszenie jej łańcuszkiem (niczym w “Profondo Rosso” Dario Argento)  było bardzo dobre. No i  totalnie makabryczne i gore’owe finałowe pojawienie się Brown Jenkina - natychmiast budzące skojarzenia z “Obcym - 8 Pasażerem Nostromo”.



Podsumowując - jak na Lovecrafta, to opowiadanie nie z tych najważniejszych, ale to nadal supercreepy tekst, wart poznania tak przez fanów Old Genta jak i wielbicieli horrorów i wiedźmach i czarownicach.  Keziah Mason jest jedną z lepszych (i bardziej straszących) wiedźm w historii literatury grozy (a przy okazji i jedną z arcy-nielicznych kobiecych postaci u Lovecrafta!)


“Sny W Domu Wiedźmy” nie są najłatwiejsze do znalezienia - nie ma ich w żadnym z dwu lovecraftowskich tomów Vespera, nie ma też chyba w serii C&T. Jedyne znane mi wydanie to Zyskowe “Sny o Szaleństwie” sprzed jakichś 15 lat.


PS.

“Sny” kusiły filmowców bogactwem swych możliwości fabularnych. W pierwszej ekranizacji, zatytułowanej “Curse Of The Crimson Altar” wiedźmę (przemianowaną tu na Lavinię) zagrała sama Barbara Steele, w obsadzie znaleźli się też Boris Karloff oraz sam Christopher Lee, ale film nie tylko mało przypominał literacki pierwowzór, ale w ogóle okazał się mało udany.

W trudno dostępnym włoskim nowelowym “Shunned House” Sny Wiedźmy były jedną z historii wplecionych w nowelową fabułę filmu, a najlepiej zrobił to Stuart Gordon (ten od Re-Animatora), który wiernie przeniósł “Wiedźmę” na ekran w roku 20006 w ramach serialowej antologii “Masters Of Horror”.


PPS.

Fani Mastertona zabierający się “Drapieżców” (Prey) przed lekturą koniecznie powinni zapoznać się z Domem Wiedźmy, Drapieżcy to swego rodzaju sequel do lovecraftowskiej opowieści. 


poniedziałek, 13 maja 2024

Josef Karika Szczelina 9/10

Totalna petarda ze Słowacji! “Szczelina” Josefa Kariki to piorunująca mieszanka klimatów znanych z “Blair Witch Project”, “X Files” i  “Pikniku Pod Wiszącą Skałą”, robiąca totalny mindfuck w głowie czytelnika, strasząca jak diabli, choć pozornie tradycyjnie rozumianego straszenia i jump scare’ów pozbawiona.



Młody mężczyzna po studiach zatrudnia się do rozbiórki starej willi w Żylinie, w której dawniej zlokalizowany był  szpital psychiatryczny. W budynku Igor znajduje zamknięty sejf, a w tym sejfie stare dokumenty dotyczące leczonego w szpitalu w latach 30tych mężczyzny, który po tym, jak na dłuższy czas zaginął bez śladu w okolicznym paśmie górskim Trybacz, został odnaleziony poraniony i zupełnie obłąkany.


Research netowy wyjawia, że temat tajemniczych zniknięć i zaginięć  w Trybeczu  to duży temat, że na przestrzeni lat dochodziło do wielu tego rodzaju tajemniczym fenomenów. Igor opisuje odkryte fakty na swym blogu, gdzie, w gorącej dyskusji ujawniają się zaprzysięgły wróg teorii spiskowych oraz ich zaprzysięgły wyznawca.


Koniec końców Igor umawia się oboma antagonistami by wspólnie, wraz ze swą dziewczyną Mią wyruszyć i rozpoznać sprawę na miejscu…

Grupa decyduje się początkowo na rozwiązanie “bezpieczne”. “Bezpieczne” - jak bowiem wynika z analizy przykładów, wszystkie fenomeny i zniknięcia następowały tylko w określonym, jesienno-zimowym okresie.  W trakcie wędrówki pomiędzy racjonalistą a sensatem narasta napięcie, podsycane jeszcze rzez Igora, który liczy, że kolejne kłótnie i swary będą świetnym materiałem na jego bloga. W efekcie wzajemnych wycieczek i złośliwości pod koniec wycieczki dochodzi do wyzwania - wszyscy umawiają się na kolejną wędrówkę, tym razem w “niebezpiecznym okresie”.


A o tej wyprawie traktuje trzecia część powieści…. Trzy dni i dwie noce - tyle mają spędzić w wspólnie w Trybeczu bohaterowie. Początkowo nic dziwnego cię nie dzieje, jest bezpiecznie i spokojnie; góry, widoki, różne miejscówki itp. Mija pierwszy dzień, drugi, jakoś mija nawet druga noc…. A trzeciego dnia, kiedy wszyscy pomału szykują się do kończenia wędrówki zaczyna się jazda…..


+


Mądie, ależ to jest znakomicie napisane!!! Karika ma w Polsce swoich wiernych fanów (a już w rodzimej Słowacji to jest gigantem pokroju naszego Mroza), ale aż takiego sztosiwa się nie spodziewałem. No bo niby co on miałby w tych pociesznych górkach koło Żyliny wymyślić? No ale, Panie, dał do pieca, aż miło…


Przede wszystkim Karika rozumie doskonale sedno współczesnego horroru - nie trzeba wymyślać żadnych potworów czy duchów, zresztą i tak nikt w nie dzisiaj nie wierzy,  straszna jest sama “cudowność” - zaprzeczenie fundamentów otaczającej nas rzeczywistości. Coś, co powoduje, że nasz dotychczasowy świat, system pojęć się wali, a w jego miejsce nie ma nic nowego,  jest tylko Niewyjaśnione, tylko Tajemnica.  

Jeezu - jakżesz cudownymi, pozornie prawie zwyczajnymi a budzącymi autentyczne dreszcze scenami usiana jest trzecia część powieści! Samotny chłopczyk, spiżarnia w napotkanym domu, “Krejczerowicz”, ci, którzy czytali “wiedzą o co chodzi”.  No i ten szok, kiedy nagle Igor odczuwa “przypływ sił” - to, jak narracja wbija w glebę i wykręca znaczenia i rozumienie powieści w zupełnie nieprzewidzianym kierunku! 


Co ciekawe, mindfuck bohatera (a i czytelników…) pozwala Karice na pozornie ewidentne błędy; mało - autor celowo je podkreśla, dodatkowo podważając wiarygodność narratora. Ta zresztą w pewnym momencie rozpada się w pył, i już do końca nie wiemy, w co wierzyć, bo Karika gra bowiem w grę “niewiarygodny narrator” mistrzowsko, w pewnym momencie  nawet mruga do czytelnika  rozwiązaniem z cyklu “to był tylko sen szaleńca”, które samo z siebie wydawałoby się już nadmiernie ostatnimi laty wyeksploatowane, ale tutaj trzyma nas w zupełnej niepewności.


Warsztat Kariki po prostu fe-no-me-nal-ny! To jest niby plain horror, ale on zahacza mocno o weird fiction uśmiecha się do spiskowo-ufockiego SF i różnego typu “odwiecznych tajemnic Ziemi”. Diabła bym się spodziewał prędzej niż tak niezwykłej powieści. Instant classic - nie wiem, czy już jest angielski przekład, ale jak będzie, to powieść szturmem powinna wziąć wszystkie listy bestsellerów.




PS.

 “Szczelina” na rodzinnej Słowacji stała się ofkors supebestsellerem, nic dziwnego zatem, że w te pędy powstała ekranizacja.


PPS.

Jak ktoś pozna “Szczelinę” i chciałby więcej zbliżonego klimatu, to warto poznać “Plamę Światła” Pawła Matei, która choć bardziej sfokusowana na scifi niż  horror, porusza się po podobnej trajektorii.


piątek, 3 maja 2024

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych historii sięgających wgłąb historii wampirów, zapoznających nas z szerokim wachlarzem postaci mamy kameralną, bardzo zwartą fabularnie przygodę głównego bohatera sagi, wampira Lestata, który, znużony swą wampiryczną nieśmiertelnością zapragnął choć na chwilę zaznać ludzkiego losu…


+


Jako się rzekło, Lestat de Lioncourt po wydarzeniach opisanych w pierwszej trylogii Kronik Wampirów, szczególnie zaś po zakończeniu swej krótkiej kariery muzyka rockowego, ponownie popadł w wampirze znudzenie i zniechęcenie. Poględziwszy nieco na ten temat ze swym ludzkim przyjacielem, generałem Talamaski (tajny zakon badający różne zjawiska nadnaturalne), Davidem Talbottem (ględzenia będzie w Złodzieju Ciał co niemiara…) decyduje się na …próbę samobójczą (sic!). Przybywa zatem na pustynię Gobi i lotem pionowym startuje, niczym Ikar, ku palącym płomieniom Słońca.

No ale Lestat okazuje się, nie pierwszy zresztą raz, Wampirem Niezniszczalnym. Owszem, spada w płomieniach na pustynny piasek, owszem, musi dochodzić do siebie dłuższy czas, ale ostatecznym efektem nieudanego samobójstwa jest jedynie…bursztynowa opalenizna! (sic!), no i przekonanie, że jednak wampirze życie ma jeszcze dla niego wiele ciekawego do zaoferowania.


Lestat podróżując po świecie kilka razy napotyka wielce przystojnego młodzieńca. Mężczyzna wysyła wampirowi w prezencie dziwne książki (pierwszą z nich jest “Coś Na Progu” Lovecrafta - brawo!), wszystkie dotykające motywu przenoszenia osobowości ludzkich między ciałami (nb. zabrakło kanonicznego “Avatara” Theophile Gautiera - widać w temacie literackiej grozy Anne Rice miała jeszcze conieco do nadrobienia). Po kolejnej naradzie z Talbottem Lestat pojmuje zawoalowane aluzje nieznajomego - to potężny czarownik, niegdyś również funkcyjny Talamaski - dysponujący mocą wspomnianej zamiany ciał ! Oferuje on Lestatowi przeżycie wspaniałej przygody - spędzenie jednego dnia w ciele człowieka! W tym samym czasie mag “zamieszkałby” oczywiście w ciele Lestata…


Monsieur de Lioncourt jest tak podekscytowany perspektywą ponownego ujrzenia świtu (nb. chwilę wcześniej widział to słońce całkiem z bliska, jak go spalało na pustyni Gobi, więc nie wiem, skąd ten zapał…), ponownego “pobycia” człowiekiem, że, nie zważając na ostrzeżenia Talbotta oraz swego ukochanego wampira Louisa (tak, wraca mękoła tej sagi…) decyduje się na zamianę…


Lestat stawszy się ponownie człowiekiem zaczyna - no jasne - od najedzenia się, schlania i przygodnego seksu. Chwilę później jednak “czar pryska”, życie w ciele człowieka okazuje się boleśnie wulgarne i niesmaczne (ta paskudna fizjologia…), co gorsza, czarownik ukradł swego byłemu ciału praktycznie wszystkie pieniądze, a najgorsze -człowiek to istota słaba i nader śmiertelna…ciało zamieszkiwane przez Lestata szybko łapie, drepcząc z lichym ubraniu po zaśnieżonym Georgetown, ciężkie zapalenie płuc i ląduje w okolicznym szpitalu walcząc o życie…


Oczywiście podły czarownik nie zamierza dotrzymać słowa i zamiast wrócić na obiecaną powrotną zamianę znika bez śladu w ciele Lestata. Tymczasem nasz wampir, uwięziony w lichej, ziemskiej powłoce musi znaleźć sposób na odkręcenie tego wszystkiego. Najpierw uderza do Louisa, kiedy zaś ten stanowczo odmawia mu pomocy, pomocną rękę wysunie do byłego wampira David Talbott. 


Obaj mężczyźni odnajdują (dzięki serii brutalnych wampirycznych zbrodni) fałszywego Lestata, który podróżuje przez Karaiby na pokładzie luksusowego statku wycieczkowego, sami wykupują miejsce w rejsie i przystępują do realizacji swego planu…


+


Bałem się “Złodzieja Ciał”, bowiem potrafi czasami koturnowy styl Rice przymęczyć, no i o czym dalej możnaby tu pisać, można się zastanowić wspominając wydarzenia z pierwszej trylogii. Jednak powieść okazała się całkiem udanym resetem serii, zupełnie zmieniając tonację i klimat znany z poprzednich części. Jak już pisałem, zamiast sięgającej tysiące lat wstecz historii, zamiast kolejnych wampirycznych Krewnych i Znajomych Królika, wyskakujących z kapelusza na kolejnych stronach sagi, mamy zwartą, kameralną opowieść współczesną. Trójka dobrze odmalowanych głównych  bohaterów - Lestat, David Talbott i sam Złodziej Ciał, dwójka postaci uzupełniających (Louis - wet blanket jak zwykle) i ludzka kochanka Lestata, siostra zakonna (sic!) Gretchen, parę lokalizacji - zaśnieżone Georgetown i pokład liniowca Queen Elisabeth - to zaskakujące odświeżenie serii.



Mniej jest też klimatów perwersyjnej seksualności, która wcześniej momentami wręcz przyduszała fabułę. Oczywiście biseksualność czy homoseksualność bohaterów nadal grają w powieści swą rolę, ale nie wzbudzają już większego poruszenia - dziś odmienna orientacja seksualna nie budzi już niezdrowych emocji. Ze szczegółów, mamy dwa, opisane raczej detalicznie, zbliżenia Lestata ze śmiertelniczkami, jedno brutalne, praktycznie gwałt, drugie romantyczne - oba bardzo uzasadnione fabularnie. 


Nadal rozważania Rice na temat ludzkiej śmiertelności, na temat sensu życia, dominują nad fabularną akcją, nadal jednak tej ostatniej wystarczy na dobrą zabawę dla fana bardziej przygodowej literatury. Choć nie ma co zaprzeczać, że powszechne ględulenie Lestata z każdą napotkaną postacią chwilami przymęcza.


Nie do końca przekonuje przewijający się przez całą powieść wątek “ducha Claudii”- Lestata prześladuje, jako chyba. symbol wyrzutów sumienia, dziecięcy wampir Claudia, która została stworzona przez Lestata w prezencie dla swego ukochanego Louisa a następnie spalona przez wampiry w Paryżu w zemście za zamach na życie samego Lestata (to przypomnienie dla tych, którym fabuła “Wywiadu Z Wampirem” się być może zatarła). 


Najbardziej zaś razi…głupota i bezbrzeżna wręcz naiwność samego Lestata. Naprawdę, trzeba mieć IQ pantofelka (taki pierwotniak, nie damski obuw), żeby uwierzyć, że znany z kłamstw i nieuczciwości Złodziej Ciał dobrowolnie będzie chciał oddać Lestatowi zagarnięte ciało (już pomijam wręcz idiotyczny pomysł samej Rice, mający to uzasadniać - mianowicie miał się Złodziej połasić na miliony dolków, które mu po zakończeniu zamiany oferował Lestat, tak jakby, samemu “będąc” Lestatem, nie mieć dostępu do całości jego fortuny!).

Jakby tego było mało, Lestat daje się nabrać drugi raz! Kiedy już “odwojuje” swe ciało, znowu zostanie zrobiony w konia przez Złodzieja, a tak prostacko, że, dosłownie, przygodny kelner w restauracji by się mógł di niego nachylić i szepnąć “panie ładny, ale pomyśl pan sekundę, coś to Grubo Nie Funguje”.

Końcowy, drapieżny twist fabularny (akurat faktycznie zaskakujący) nadrabia wcześniejsze niedogodności bardzo udanie kończy powieść. 


To sum up - “Opowieść O Złodzieju Ciał” to nie jest oczywiście żaden kanon, jak ktoś za stylem i snujną narracją Rice nie przepada, niech nawet nie próbuje, ale dla fanów serii pozycja zdecydowanie udana. Ulubiony bohater, ciekawy pomysł, zwarta fabuła - czego chcieć więcej? Good stuff.

Andrzej Zahorski - Stanisław August Polityk 6/10

Zgrabnie napisana biografia ostatniego króla Polski. Dowiadujemy się o jego młodzieńczych latach, o romansie z (przyszłą) carycą Katarzyną (...