niedziela, 24 marca 2024

P. Djeli Clark. - "Ring Shout" 8/10

„Ring Shout” to horror, z braku lepszego określenia „słusznościowy”, taki, który używa kostiumu opowieści grozy do opowiedzenia o poważnych tematach - nierówności rasowej, niewolnictwie, prześladowaniach. Historia tego odłamu współczesnej literatury grozy sięga aż „Umiłowanej” Toni Morrison, a w nurcie tym znajdziemy również znakomite „Białe Łzy” Hari Kunzru, powieści Tananarive Due  i Victora LaValle czy wreszcie popularną „Krainę Lovecrafta” Matta Ruffa, do której „Ring Shout”, umiejętnie łączący poważny temat z szybką, komiksową fabułą przygodową, najbardziej jest podobny.

+

Lata dwudzieste XX wieku, południe Stanów Zjednoczonych. Rasistowskie prześladowania mają się wciąż bardzo dobrze, ale pod maskami KKK kryją się nie tylko źli ludzie („klanowcy”), ale również demony z piekła rodem, tzw. („kukluxy”); nienawiść tkwiąca w ludziach jest tak zła, nienaturalna i przeklęta, że  „tworzy demony”. A z demonami trzeba walczyć…. Tego zadania podejmuje się specjalne kobiece komando bojowe (obok równości rasowej mamy tu jeszcze uhonorowanie kobiet), złożone z doświadczonych weteranek z frontu I WŚ. Obok przeszkolenia wojskowego paniom służy również magia - główna bohaterka, Maryse Boudreaux, wyposażona została w specjalny magiczny miecz do walki z demonami, otrzymany w krainie snu od trzech „cioteczek, bytów ochraniających uciskaną kolorową społeczność.


Aktywność i liczebność kukluxów wzrasta a odpowiedzialność za to ponosi triumfalny pochód przez południe USA filmu Davida Warka Griffithsa „Narodziny Narodu” z 1915 (nb. to jak najbardziej prawdziwy film, uchodził zawsze za kamień milowy kinematografii…). “Narodziny Narodu”  to tak naprawdę dzieło czarnej magii, nasączające serca widzów nienawiścią i w ten sposób tworzące kolejne kukluxy. 


Za wzrost w ten sposób sił piekielnych odpowiedzialny jest Arcydemon, Rzeźnik Clyde. Oddajmy mu głos : „ Nienawiść, którą w sobie noszą jest ich własna. Nie posialiśmy jej, zawsze kiełkowała i rosła w ich wnętrzach. My tylko daliśmy impuls by rozkwitła. Kilka rolek celuloidu i przychodzą do nas z własnej woli”.


Wzmacnianie sił zła ma jednak ukrytą agendę i nie jest nią “zwycięstwo” kukluxów nad uciskanymi kolorowymi. W oczach prawdziwych sług Piekła nie ma to tak naprawdę znaczenia. Jak się okazuje, “nas nie interesuje kolor skóry, dla nas jesteście mięsem”. Prawdziwym celem jest otwarcie pozawymiarowych przejścia do naszego świata Wielkiej Cyklopii, kolejnego lovecraftiańskiego monstrum o boskich przymiotach, z agendą na zniszczenie całego życia na Ziemi 


Tylko Maryse może podjąć próbę przeciwstawienia się zagładzie. Musi w tym celu wezwać inne, konkurencyjne  demony To  Nocni Doktorzy, pozawymiarowe monstra żywiące się bólem i cierpieniem. Dzięki ofierze Maryse zdecydują się oni stanąć po stronie…. no, bez przesady, stanąć przeciwko hordom Rzeźnika Clyde i przeciwstawić nadejściu Wielkiej Cyklopii….


+


Ring Shout to ekstatyczny taniec religijny, praktykowany przez czarnoskórych wyznawców w USA. W finałowych scenach właśnie przy jego pomocy włączą się oni do walki z nadchodząca apokalipsą.


Jako się rzekło, „Ring Shout” przypomina komiks. Dla Djeli Clarka ważniejsza od opisów niedoli kolorowych i usprawiedliwiania ich walki jest szybka, widowiskowa akcja i pełna przygód fabuła.  Wychodzi on ze (słusznego) założenia, że w obecnym czasie rasizm sam z siebie jest tak fatalny, że nie trzeba opisywać jego odrażających szczegółów, to abominacja zasługująca z samej swej istoty na zwalczanie z całych sił. 

No i jego bohaterki walczą aż miło. Fabuła pędzi na łeb, na szyję, przygoda goni przygodę a kolejne walki migają przed oczami jak na stronach, właśnie, komiksu. Mógłby to fajnie Mike Mignola wyrysować, bo jest taki hellboyowy vibe w kolejnych wydarzeniach (Wielka Cyklopia nawet przypomina nieco Ogdru Jahada znanego z komiksu Mignęli). Do tego Clark ma ma dobre pióro,  czyta się to doskonale, tak, że niewielka w sumie książeczka to lektura na jedno, dwa popołudnia.


Grozy jest w sumie niewiele - kukluxy są ofkors demoniczne i obrzydliwe, a motyw “otwarcia bram  z innego wszechświata” archetypiczny typowy dla horroru,  ale jako że elementy fantastyczne w powieści nie mają charakteru “niesamowitego”, są, przeciwnie, w świecie Ring Shoot “samowite” - takie, których się można spodziewać, to powieść można z równym przekonaniem uznać za nietypowe fantasy, bez szkody dla frajdy z czytania. Odnotować warto, że, podobnie jak to miało miejsce  w Krainie Lovecrafta wymyślona przez niego  mitologia (dobra, tutaj raczej “strategia narracyjna”, odwołań wprost do Cthulhu nie mamy) służy słuszności rasowej; dobrze z HPL był wojującym ateista, przewracałby się bowiem w grobie pomrukując z oburzenia, do jak niecnych celów jego proza jest wykorzystywana.


Bohaterowie są komiksowi, narysowani raczej zgrubnie, bez zbędnych detali czy jakiejś głębi psychologicznej, nie znaczy to jednak że są pozbawieni cech indywidualnych czy uczuć,  mamy przyjaźń i wzajemne poświęcenie, pojawi się nawet miłość (również między paniami - Clark czyni honory wszystkim uciskanym mniejszościom).


To sum up - jeśli komuś sposób narracji i łączenia fantastyki, horroru i słusznych idei zawarty w Krainie Lovecrafta nie przypadł do gustu, to i Ring Shout mu się nie  spodoba, ale jak ktoś lubi fun, przygode, i szybką, pełną zwrotów akcję, to będzie usatysfakcjonowany.


 

środa, 20 marca 2024

Jason Rekulak Tajemne Rysunki 9/10

ZNA-KO-MI-TE! Z pozoru prosta, wręcz generyczna, choć bardzo efektownie opowiedziana historia o duchu zamordowanej dziewczyny szukającym sprawiedliwości zaskakuje i uwodzi czytelnika całą masą  efektownych twistów fabularnych. To się czyta!


+


Mallory Quinn, dziewczyna wychodząca z nałogu narkotykowego zostaje zatrudniona jako opiekunka pewnego 5-latka. Zamożne miasto, zamożny dom, mili rodzice i słodki maluch z zapałem rysujący rysunki. Jedyne, co budzi odrobinę niepokoju w tej idylli to pojawiająca się na niektórych obrazkach Teddiego tajemnicza “wymyślona przyjaciółka” Anya, wyglądająca, nieco, nie ma co owijać w bawełnę, niesamowicie; trochę jak…duch.


Niepokój  Mallory mocno narasta, kiedy pewnego dnia mały rysuje mordercę wlokącego ciało Anyi po ziemi. A do tego wszystkiego sąsiadka zza płotu wspomina, że dawno temu w gościnnym domku, gdzie teraz mieszka opiekunka, doszło do tajemniczego zdarzenia; znikła bez śladu mieszkająca w nim młoda, utalentowana malarka, a policja zastała wnętrze domu całe zbryzgane krwią…


Po niemiłej opowieści ciche i miłe do tej pory kąciki przestają być tak miłe, a wyobraźnia zaczyna napędzać Mallory stracha…coraz bardziej wiarygodnie, jakby to nie brzmiało, rysuje się (nomen omen) teoria u duchu nawiedzającym umysł dziecka. Tyle, że rodzice, nb. przy bliższym poznaniu nie aż tak idealni, jak się początkowo wydawało…. są wojującymi wręcz ateistami i materialistami więc jakakolwiek wzmianka o “duchu” spowodowałaby natychmiastową stratę pracy, tymczasem Mallory jest w ekonomicznym i życiowym przymusie i na utratę tej pracy jej po prostu nie stać…. 


Dziewczyna szuka pomocy u poznanej, lekko szurniętej sąsiadki, Mitzie (tej od upiornych opowieści), a także u przystojnego, pochodzącego z eleganckiej, zamożne ek rodziny mieszkającej w okolicy, chłopaka. Razem organizują oni, w tajemnicy przed rodzicami, seans spirytystyczny…


Seans kończy się, oględnie pisząc, katastrofą, działania Mallory dochodzą do wiadomości rodziców i zanosi się na katastrofę….


+


Oto, jak można, korzystając z pozornie oklepanego tematu, napisać świeżą, zaskakującą powieść grozy. Rekulak idzie w ślady Paula Tremblaya czy Grady Hendrixa, w podobny sposób bawiąc się  fabularnymi schematami i rozwiązaniami, by na koniec zaskoczyć czytelnika. 

A przy tym, mimo że Rekulak postanawia zachować schemat “ducha szukającego sprawiedliwości” nietknięty,  to i tak czytelnik zostanie całkowicie wyprowadzony w pole. 


“Tajemne Rysunki” to jest tzw. twister, książka oparta (podobnie jak np. powieści Artura Urbanowicza) na totalnym zaskoczeniu, twiście, stawiającym dotychczasową fabułę zupełnie na głowie. Więcej pisać nie chcę, bo wszystko to może ryzykować niechcącym spojlerem, ale, believe me, będziecie zaskoczeni! I to nie raz, bowiem tak naprawdę powieść to “MegaTwister” ma ona nie jeden, nawet nie dwa a aż trzy (!) szokujące czytelnika twisty, każdy mniej spodziewany od drugiego. (przy czym ten trzeci, dotyczący Teddiego jest relatywnie najmniej potrzebny,  nie dość że w dzisiejszych czasach ryzykowny z punktu widzenia woke-owej poprawności to wprowadza nieco zamieszania w fabułę i stanowi spory błąd narracyjny, przykryty wprawdzie energią i efektownością akcji, ale jednak nieodparcie nasuwający się pod koniec lektury - po co w ogóle została zatrudniona Mallory? Jak można było przypuszczać, że opiekunka 5-latka nie rozpozna “tajemnicy”?). 


Ale stękania na bok, bo nawet ten błąd nie szkodzi kapitalnej książce. Mimo braku dużej ilości jump scare’ów, które atakują dopiero w ultra-efektownym finale powieść jest tak dobrze napisana, że ani na chwilę nie chce się odłożyć książki, cały czas chce się czytać dalej.


Duża w tym zasługa znakomitych portretów psychologicznych postaci. Bohaterowie odmalowani są naprawdę wybornie - sama Mallory, młoda, ładna, wychodząca z nałogu dziewczyna, wspaniale opisani, zamożni, postępowi i nowocześni Maxwellowie, doskonały Teddy. To są postaci, których los naprawdę angażuje, którymi czytelnik się troszczy i którym kibicuje. I nawet “cookie cutter” amor latino i randomowa sąsiadka posthipiska najarana lolkami z tablicą ouija nie przeszkadzają.


Znakomitym pomysłem są również same tytułowe rysunki (książka jest pełna dziecięcych rysowanej stanowiących oś fabuły) - które genialnie ubarwiają lekturę. 


Instant classic, każdy fan grozy powinien sięgnąć po Tajemne Rysunki, nowocześnie opowiedzianą “klasyczną” historię o duchu zamordowanej dziewczyny szukającym sprawiedliwości.



PS.

Jeśli poprawnościowa risky temat nie przestraszy filmowców, to powinien być z tego świetny  film. Super plot i super role, oglądałoby się. 

piątek, 15 marca 2024

Thomas Tryon Pan Żniw 8/10

“Ucieczka na wieś” kończy się czołowym zderzeniem z sekretnym, prastarym kultem - “Pan Żniw” znakomicie łączy znane i popularne motywy literatury grozy, czyniąc to w tak elegancki sposób, że sporo czytelników gotowe będzie na pierwszy rzut oka uznać powieść Tryona za niepokojącą powieść mainstreamową i dopiero mroczny finał otworzy im oczy.


+

Zaczyna się zupełnie jak w programach telewizyjnych na kanałach lajfstajlowych.  Bohater, Ned, szef działu reklamy wielkiej nowojorskiej firmy rzuca męczącą pracę w korbo, zabiera żonę i chorą na astmę córkę i wyprowadza się na wieś, do miejscowości Cornwall Combe by tam wieść swobodny wiejski żywot malarza freelancera.


Cornwall Combe to mała, trochę osobliwa wioska, w której “bardzo ceni się tradycję”. Wszyscy sąsiedzi są bardzo mili; najbliższa sąsiadka, pani Dodd, otacza nowo przybyłych pomocną opieką, jej mąż, ociemniały profesor Dodd zabawia naszego malarza inteligentną konwersacją a będąca kimś na kształt nieoficjalnego przywódcy mieszkańców wdowa Fortune pomału wciąga ich do lokalnych zwyczajów i wydarzeń. Najważniejszym z nich jest święto plonów, coroczna ludowa impreza podczas której wybierani są panujący przez kolejny rok Pan Żniw i Panna Kukurydza. 


Wdowa Fortune zajmuje się ziołolecznictwem, ma przy sobie różne wywary i maści, którymi pomaga w dokuczliwych dolegliwościach i, generalnie, poprawia samopoczucie i witalność mieszkańców Cornwall Coombe. Jej moc nie ogranicza się jednak jedynie do drobnych schorzeń; pewnego dnia wdowa ratuje przed śmiercią córkę Neda, kiedy tej, niewytłumaczenie, kończy się inhalator podczas ciężkiego ataku astmy. 


Gdzieś na samym marginesie tej słonecznej, letniej historii mroczą się małe chmurki. Gdzieś w oddaleniu od wsi stoi opuszczony nagrobek pewnej dziewczyny, której śmierć otacza  zmowa milczenia, nadmiernie wścibski domokrążca pewnego dnia znika bez śladu, a, odnaleziony po wielu dniach, jest niemy(ktoś mu wyciął język) i oszalały ze strachu. Na dodatek wyznaczony do objęcia roli kolejnego Pana Żniw młody chłopiec córa bardziej burzy się i buntuje przeciw wyznaczonemu zadaniu, coraz głośniej odraża się, że ucieknie do miasta i będzie żył nowocześnie - a takie pogróżki budzą niepokój wśród mieszkańców.


Między Nedem a pracującą na poczcie Tamarą Penrose zaczyna nawiązywać się szczególna relacja; z jednej strony upośledzona, trochę demoniczna, córka Tamary Missy manifestuje niechęć do mieszczucha, z drugiej mama zaczyna go niedwuznacznie uwodzić. Ned kocha żonę i początkowo opiera się wdziękom atrakcyjnej wdowy, no ale krew nie woda i coraz częściej nawet niechcący łapie się na tym, że przygląda się kobiecie.


Tymczasem zbliżające się święto Pana Żniw powoduje z jednej strony narastającą ekscytację mieszkańców, z drugiej coraz większy niepokój Neda. Czy młody Worthy faktycznie wyjechał do miasta? Dlaczego grób zmarłej dziewczyny jest tak zaniedbany a pamięć o niej wyparta? Jak umarł mąż wdowy Fortune? Co tak naprawdę spowodowało ślepotę profesora Dodda??? Kolejne zadawane pytania, grzebanie w przeszłości, kolejne coraz bardziej niepokojące hipotezy i podejrzenia powodują, że nastawienie mieszkańców Cornwall Combe do mężczyzny staje się coraz bardziej niechętne. Kiedy już nawet wdowa Fortunę traci cierpliwość, Ned zaczyna planować  wyprowadzkę i powrót do miasta. Tylko że nie skonsultował swych pomysłów z żoną i córką, a one mogą mieć zupełnie inną agendę….


+


Ach, ten Tryon! Jakże on dobrze pisał, jaka szkoda, że tak naprawdę jego grozowy dorobek to tylko dwie powieści - “Ten Drugi” i właśnie “Pan Żniw” - historie z jednej strony zakorzenione w literackim horrorze, z drugiej - rasowe mainstreamowe “amerykańskie powieści”, o znakomitej pozagatunkowej jakości literackiej.


Właśnie, mainstream… “Pan Żniw” to już nie jest slow-burner, to przez większość czasu no-burner,  ot - tacy trochę seventiesowi “Chłopi”. Amerykańska wieś, kukurydza, rolnicy, rytm życia i przyrody, a do tego miejska rodzina zachwycająca się otoczeniem i miłym sąsiedztwem. Gdzieś zupełnie na marginesie niespiesznej, rozlewnej niczym słoneczne letnie popołudnie, opowieści migają, dosłownie na mgnienie oka, jakieś niepokojące szczegóły. Tempo jest do tego stopnia niespieszne, że chwilami można popaść w lekkie znudzenie - “no dobra, ale będzie się tu w końcu Coś Działo?”


Są ciekawe portrety psychologiczne - rodzina Neda, Doddowie, Worthy Pennington, ale groź uwagi kradnie kapitalna kreacja Wdowy Fortune, na codzień miłej starszej pani z pękami ziół niosącymi ulgę w różnych dolegliwościach, ale czasem, kiedy chmura przebiega przez  rozpromienione babcine oblicze, budzącej postrach silnej przywódczyni. 

No a sam Ned to też ciekawsza para kaloszy… przez cały czas nasz, wydaje się, protagonista (jego oczami poznajemy wszystkie wydarzenia), nagle, w końcówce zachowujący się coraz bardziej dziwacznie, aż do naprawdę szalonego epizodu, kiedy to czytelnik zaczyna podejrzewać, że może nie jest on do końca wiarygodnym narratorem tej historii?


Ale jak już powieść jest naprawdę blisko końca, to wtedy przychodzi pora jedno wielkie głośne jebudu;  dosłownie z każdą chwilą jest mroczniej i zimniej i genialniej. Rewelacyjne jest to połączenie klimatów pogańskich, druidycznych z “udawaną” religią i  z rasowymi nowoangielskimi wiedźmami. 


Tak wyważony balans, tak ekstremalna  moc zakończenia,  dosłownie kapinkę niżej stawiam, niż debiutanckiego “Tego Drugiego”, bo tam był superświeży pomysł i obłędny twist, a tutaj nieco łątwiej przewidzieć kierunek opowieści (“Wicker Man” nisko się kłania, podrasowany “Loterią” Shirley Jackson i, generalnie, klimatem druidzkich legend). Ale naprawdę, kapinkę!


King, pisząc “Dzieci Kukurydzy” chyba miał “Pana Żniw” z tyłu głowy - choć obie opowieści poszły w innych kierunkach, no i Tryon osiągnął znaczne większe głębie znaczeń (miał też przyznać trzeba, znacznie więcej miejsca - “Pan Żniw” to porządna, blisko 500 stronowa cegła).



PS.

Jest podobno serial z Bette Davis w roli wdowy Fortune. By się obejrzało, nie powiem.


PPS.

Fani “Inkuba” Artura Urbanowicza powinni sięgnąć po “Pana Żniw” koniecznie. Mała wieś, tajemnice, samotna starsza pani - “wiecie o co chodzi”. Przy czym Tryon mógłby Artura jeszcze wiele nauczyć z dwuznacznego taktowania opowieści :-)



Andrzej Zahorski - Stanisław August Polityk 6/10

Zgrabnie napisana biografia ostatniego króla Polski. Dowiadujemy się o jego młodzieńczych latach, o romansie z (przyszłą) carycą Katarzyną (...