poniedziałek, 6 listopada 2023

Isabel Canas - Hacjenda 4/10

Miała być Ligeia, wyszła Trędowata….


Spory zawód - mocno reklamowana, dobrze oceniana i popularna wśród zachodnich czytelników (czytelniczek?) “Hacjenda” Isabel Canas zamiast być kolejnym połączeniem literatury gotyckiej z tematyką meksykańską (pamiętamy Mexican Gothic!) okazała się mokrym kapiszonem, ckliwym romansem przebranym w kostium historyczny, bardziej Trędowatą niż Ligeią czy Rebeką. Horroru niewiele, łzawości nadmiar, do tego nieprzekonujący, harlequinowy romans w tle. Bueee, będę, niestety, zrażony, unikał kolejnych tytułów autorki.


+


Specjalnie nie ma się co o fabule rozpisywać, bo powiela ona wiernie schemat “Rebeki”, tylko przeniesiony w realia (realia…) Meksyku lat 20tych XIX wieku. Klasycznie - młoda dziewczyna wychodzi za mąż za zamożnego, starszego wdowca, generała związanego z władzami rządzącymi krajem (dziewczyna jest z rodziny opozycjonisty) i po ślubie przybywa do jego posiadłości, tytułowej “hacjendy”. 

Tam witają ją wspomnienia po zmarłej w tajemniczych okolicznościach byłej pani, niepokorna siostra męża, i oczywiste kompleksy wobec pięknej i “białej” poprzedniczki (bohaterka jest mocno meksykańskiej urody.

Nowa żona chce odświeżyć hacjendę, ale zaczynają się różne niepokojące zdarzenia, których kulminacją jest znalezienie przez nią w ścianie zamurowanego kościotrupa (ihaaa). Oddając głos samej bohaterce : “z domem jest coś nie tak, coś czaiło się w nim za dnia a nocą rosło w siłę”.

Na nawiedzenia najlepsze będą ofkors egzorcyzmy, wkrótce więc do hacjendy przybywa młody, przystojny ksiądz, jak się okazuje, potomek okolicznej czarownicy, dziedziczący po niej moce magiczne, ale ukrywający je przed, wciąż silną, Inkwizycją. Urodziwy amor latino w koloratce zaczyna, wraz z panią domu (!), odprawiać po nocy różne rytuały, a, trzeba trafu, małżonek akurat wyjechał w interesach….


+


W “Paperbacks From Hell” Hendrix opisywał amerykański rynek powieści grozy przed rewolucją Złotej Ery. Jednym z dominujących, popularnych nurtów, były romanse gotyckie, adresowane głównie do kobiet powieści miłosne z lekko niesamowitym klimatem. Byłem ciekawy tych pozycji, ale po lekturze “Hacjendy”, powieści “neo-gotyckiej” już ciekawy nie jestem….


Fabularnie “Hacjenda” jest praktycznie kalką “Rebeki”, niestety bez całego czaru, uroku i suspensu znanego z  powieści du Maurier. I nie zastąpi jej przysłowiowy trup w szafie (ścianie)…

Na pierwszym planie mamy ostentacyjny wręcz “harlekinizm” adresowany “do pań” tak, jak się adresowało do pań literaturę w XX wieku. Ona uciśniona, mąż - brutal, a do tego piękny ksiądz z dużymi oczyma, zazdrosna siostra, i  jakaś pani danvers w tle…banał goni banał, grozy tyle, co wody w naparstku, a opis “rodzącego się uczucia”  ociera się o cringe.


Grozy w powieści jest zaskakująco niewiele; tj. potencjalnych jump-scare’ów, sytuacji nadprzyrodzonych jest od groma, ale one bardzo słabo straszą. Dominuje lepki niczym melasa klimat “zakazanego romansu” dziedziczki i przystojnego księdza, opisany z pensjonarskim entuzjazmem. Finał ma trochę energii i zgrabnego twista, niemniej dominującym w trakcie lektury uczuciem jest mocny zawód i wręcz irytacja. Do tego ani osoby dramatu specjalnie nie interesują, ani - wbrew zamiarom autorki - niuanse epoki historycznej, w której osadzona jest powieść.


No właśnie, Canas jest, podobno historyczką a u źródeł “Hacjendy” leżała jej chęć opisania konkretnego momentu w historii Meksyku, wojny o niepodległość z wojskami Hiszpanii. Ale i ten zamiar nie do końca się autorce powiódł. Co do ogólnego tła historycznego, trudno z fabuły samej powieści, bez pogłębionej analizy, cokolwiek z niego zrozumieć. Ot, córka “przegranego” polityka wychodzi za mąż za polityka “zwycięskiego”. Jeszcze mniej przekonująco wypadają motywacje, zachowania, przemyślenia bohaterów, zupełnie nie pasujące do realiów początku XIX wieku.  Znacznie naturalnie wypadłyby one, gdyby  powieść była o 100 lat późniejsza, sporo niekonsekwencji i irytujących rozwiązań mniej raziłoby , gdyby miało miejsce na przełomie XIX i XX wieku.  No ale nie byłoby tej rewolucji, o której “historyczce” chodziło…(już opuszczę miłosiernie zasłonę milczenia na błędy merytoryczne w rodzaju zapałek, którymi wszyscy zapalają świece choć to było na początku XIX wieku niemożliwe, na początku XIX wieku zapałek jako takich praktycznie nie było, a już na pewno nie w Meksyku).

Ale koniec końców nie za ahistoryzm “Hacjendę” krytykuję, a za banalną fabułę, tani sentymentalizm i “cookie cutter” postaci.


“Hacjenda” to jest, przyznaję, duży przebój w USA, może również w Polsce, ale, niestety, IMO nie warto. I na zapowiadaną kolejną powieść Canas - “Wampiry Z El Norte” czekam z dużo mniejszym entuzjazmem.



PS.

Choć ekranizacja mnie nie zdziwi. Autorka modna i popularna, jest przestrzeń do romansu, kostiumów itp, można jeszcze dla podkręcenia szczyptę grozy dorzucić do tego…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Andrzej Zahorski - Stanisław August Polityk 6/10

Zgrabnie napisana biografia ostatniego króla Polski. Dowiadujemy się o jego młodzieńczych latach, o romansie z (przyszłą) carycą Katarzyną (...