Robert Aickman. Ukryty Pokój. 9/10.
Brakujące ogniwo pomiędzy klasyczną opowieścią niesamowitą a nowoczesnym weird fiction, proza dziwaczna, bardziej niepokojąca niż przerażająca, sytuująca się bliżej Kafki czy Ligottiego niż Kinga i Mastertona. Jej lektura to jedyne w swoim rodzaju doświadczenie, niezwykłe i świeże (tak bardzo przeczy ona utartym schematom i kanonom obecnym w literackim horrorze).
+
Warto przyjrzeć się tym opowiadaniom. Większość z nich zbudowana jest w oparciu o klasyczne, momentami wręcz archetypiczne rozwiązania gatunkowe, w pewnym momencie jednak Aickmanowi włącza się tryb „unique”, wykręca wtedy swe historie w zupełnie niespodziewanym kierunku, wieńczy dziwacznymi, niezrozumiałymi, takimi jakby „niedorobionymi” pointami.
Oto dwie wędrujące przez Anglię turystki trafiają do samotnego, odludnego domu przy torach kolejowych, w którym zamieszkuje uprzejmy przystojny gospodarz wraz z tajemniczym służącym („Pociągi”). Wszystko do bólu, zdawałoby się, znajome, ale końcowa erupcja makabry, ukryte pod warstwą rzeczywistości znaczenia zaszokują
W może najbardziej zrozumiałym, przypominającym typowe ghost story pewien samotny dziwak nawiązuje romans telefoniczny z przypadkowo poznaną w trakcie połączenia osobą („Jaka Zimna Rączka”).
Ale już w „Dzwonach” znowu pojawia się dziwaczność level max. Mężczyzna wraz z młodą żoną przybywa zimną, wieczorową porą do dziwnego, prawie opustoszałego miasta, w którym nieznośnie biją dzwony (podczas czytania których fanom Lovecrafta przypomni się i słusznie, Innsmouth). Do pewnego momentu to też archetypiczna powieść grozy, bohaterowie muszą uciekać w przerażeniu przez grozą wywołaną przez bicie dzwonów, no ale finał ? Jeszcze jedna konsternacja.
Im dalej, tym gęściej. Budząca grozę wśród okolicznych rybaków grecka wyspa budzi zainteresowanie angielskiego turysty. Po przybyciu na nią napotyka trzy mieszkające tam czarownice („Morze Ciemne Jak Wino”) a dalej jest kwasowa jazda bez trzymanki zmierzająca w stronę niewiadomego
Przerażający dom lalek z ukrytym w nim pokojem („Ukryty Pokój”) też wygląda na generyczną opowieść niesamowitą, ale ogarnąć finał nie będzie łatwo.
Chyba najlepszym tekstem w całym zbiorze są „Miecze”. Objazdowy cyrk, którego jedną z atrakcji będzie odporna na zadawane jej tytułowymi mieczami rany dziewczyna, młody prawiczek, który umawia się z nią na, no na seks się umawia, i makabryczny finał („Kochanka Szamoty” to będzie uzasadnione skojarzenie).
Innym kandydatem to miana „debest” jest „Hospicjum”. Samotny podróżnik docierający w głębi nocy do położonego na uboczu domu opieki, narastający niepokój, nienazwane zagrożenie (kłania się Thomas Ligotti tutaj). I jeszcze jedno zupełnie zaskakujące, wymykające się łatwemu zrozumieniu zakończenie.
Tom uzupełnia opowiadanie „Ten Sam Pies”, wydało mi się ono nieco mniej ciekawe i zaskakujące od omówionych powyżej.
+
Pisarstwo Aickmana chwilami bardziej przypomina szczególną, mroczną poezję niż tradycyjnie rozumianą prozę. Nie czyta się jej łatwo, narracja meandruje, a styl jest, szczerze, niezbyt powabny. (Choć z kolei docenić należy zarówno elegancję jak i wyrafinowane poczucie humoru - tytułem przykładu pozwolę sobie na cytat :
„- Powiem panu coś o Vincencie. Może i wygląda jak grecki bóg, ale prawda jest taka, że brakuje mu tego i owego. To impotent.
Maybury oczywiście poczuł się niezręcznie. Mimo wszystko naszła go myśl, że koń wyścigowy zwykle potrzebuje odpowiedniego toru, ale w pewnych sytuacjach lepiej zachować milczenie”)
Lektura wymaga od czytelnika sporo wysiłku, a nagroda nie jest bardzo oczywista. Rzadko wbijają w glebę ostre jump scare’y, rzadko zachwyca wspaniały (a nie dziwaczny) plot twist. W zamian za to ogarnia człowieka nieokreślony dyskomfort, można poczuć wywołujący ciarki powiew chłodu na plecach.
Na pewno jest to lektura szalenie oryginalna, bardzo trudno spotkać się z podobnie budowanymi tekstami i kulminacjami. Aickman daleko odbiega od utartych schematów i patentów. To jest nieustanne niespełnienie, tutaj żadne z opowiadań nie kończy się spodziewanym mocnym rozwiązaniem, odpowiednim pierdolnięciem. Ale też jest to tak bardzo unikatowe, że dla samej świeżości bardzo warto.
Kanonicznie ważna pozycja. Can’t wait kolejnego tomu Opowieści Aickmanowskich. Wszystkim fanom literackiej grozy skłonnym do eksperymentów polecam. 9/10 to ocena nieoczywista (tak często w trakcie lektury konsternowały te dziwaczne zakończenia) ale w pełni zasłużona. Za świeżość, nieprzewidywalność i przejmujące uczucie Niesamowitości (takiej eeriness).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz