piątek, 26 kwietnia 2024

City 6 7/10

W ramach eksplorowania polskiej literatury grozy XXI wieku przyszła kolej na ukazującą się od kilkunastu (!) lat serię “kwadratowych” książeczek od wydawnictwa FORMA. Seria ta swój rozkwit miała jakieś dziesięć lat temu - dzisiaj jedynym przejawem aktywności są kolejne antologie opowiadań z serii “City”.


Plan był taki, by zacząć od pierwszej z nich, “City 1” z roku bodajże 2009 (okrągłe 15 lecie by to było!), ale, trzeba trafu, że akurat na świeżo wyszła szósta część, zatem zamiast grzebać w archiwaliach postanowiłem lekturę cyklu zacząć od końca.


No i to był dobry wybór - bowiem antologia ta zaskakująco wręcz mi się spodobała (no ok, nie, wiem, jakie było “City 1”, być może jeszcze lepsze), zapewniając mnóstwo dobrej rozrywki. Zaskakująco, gdyż, przyznam, nie zawsze antologie pisane na zadany temat, antologie, gdzie grono autorów dobierane jest w ramach kryteriów towarzyskich, są wystarczająco interesujące (napiszę oględnie) dla postronnego czytelnika. Tymczasem “City 6” to antologia tematyczna, opisująca na różne sposoby istotę Miasta, jako konstruktu fabularnego czy jako elementu scenografii opowiadanych historii. Skład autorów z kolei potwierdza pewną “środowiskowy” charakter doboru tekstów do antologii, jest całe grono weteranów serii, którzy publikowali już w poprzednich częściach serii.


Mimo powyższych obaw końcowy efekt wypadł zaskakująco udanie; lektura zbioru przyniesie fanowi grozy dużo frajdy a zróżnicowanie tematyczne zapewni 


Opowiadanie objęte są fabularną klamrą - to podzielony na dwie części krótki tekst Kazimierza Kyrcza - rekomenduję czytanie go naraz w całości, oderwane od siebie oba fragmenty nie zmierzają donikąd, po połączeniu dają zgrabne, weirdowe opowiadanie będące esencją, swoistym pendant “miejskości” zbioru.


A potem mamy najbardziej konkretny strzał w szczękę - Zeter Zelke i jej opowiadanie “Mimik” . “Mimik” to horror sci-fi - Ziemia jest przedmiotem inwazji z kosmosu - najeźdźca potrafi przybrać dowolną formę materialną, nieliczna, topniejąca grupa survivorów przebija się przez zrujnowane miasto…  Uuuaa! ALEŻ TO BYŁO DOBRE! Z twistami, z mocnym zakończeniem, łączące w jedno dwa genialne filmy Johna Carpentera - “Ucieczka Z Nowego Jorku” i “Coś”. Gdyby szukać jednostkowych ocen to byłoby to 10/10, naprawdę “rare bird” - “Mimik” wchodzi jak masło i zgarnia pełną pulę. Zeter Zelke jest mało znana, najczęściej można ją spotkać w kolejnych odsłonach serii City (było coś o “weteranach”), no i już się cieszę na kolejne lektury, bo mam całą serie. Tak 3mać!


Horror sci-fi to w ogóle wdzięczna formuła dla opowieści o Mieście. Drugą perełką zbioru jest “Zanęta” Kornela Mikołajczyka, podobnie jak “Mimik” opisująca ludzkość zaatakowaną przez Najeźdźców z Kosmosu. Post-apokaliptyczna rzeczywistość, opustoszałe ulice wymarłego Miasta, a z nieba zwisają tytułowe “zanęty” - indywidualnie dopasowywane pokusy na haczykach, porywające ludzi ku niebiańskiej ułudzie - zwierciadlanemu odbiciu Miasta, wiszącem w górze nad ziemią. Bohater, wynalazca, tęskni za porwaną przez taką zanętę żoną i konstruuje coraz to nowe urządzenia do obrony przez haczykami. Aż nagle, pewnego dnia zanęta kusi również jego. Doskonały pomysł, świetne wykonanie. Brawo.


I dalej idziemy w klimaty s-f i post apo. Oto “Piasek Pod Oczami” Aleksandry Knap. Ludzie muszą wybierać - czy są gotowi na ciężką fizyczną pracę w wiejskiej Kolonii czy może jednak  wolą rajskie życie w Mieście? Tylko czy można żyć w raju za darmo? Gęsty, post-apokaliptyczny weird, z klimatami dystopijnymi sięgającymi Wellsa (“Wehikuł Czasu”) czy netflixowego serialu “3%”.


Pozostałe opowiadania można, dość umownie, podzielić na dwie części - przywołane powyżej weird fiction, i tzw. “plain horror” - rasowe opowiadania niesamowite. W obu grupach mamy do czynienia z bardziej i mniej udanymi kreacjami. Zacznę ich omówienie od weirdu :


“Wszystkie Oczy Patrzą” Aleksandry Bednarskiej - to gangsterska historia neapolitańska. Wyrzuty sumienia z powodu śmierci ojca prześladują młodego cyngla mafijnego. Wprawdzie niby się tacie należało, ale w konsekwencji popełnionego morderstwa (?) młody wszędzie widzi oczy, w końcu popadając w grożący jego obowiązkom obłęd; tak, aż cosa nostra zmuszona jest wydać wyrok.… Jest nerw, jest fajny styl w opowiadaniu, nawet jeśli fabularnie nie wszytko się idealnie spina.

W “Blackoucie” Marty Radomskiej samotna młoda kobieta wraca autobusem przez pogrążane w mroku miasto, ścigana, jak wszyscy inni wokół, przez traumy z przeszłości, kolejne bardzo dobrze napisane opowiadanie, morfujące codzienność w grozę.


Mocno wbija się w pamięć “Istota Bólu” Tomasza Ciastonia. Starzejący się pielęgniarz zatrudniony w ponurym szpitalu, w wolnym czasie zajmuje się gwałceniem trupów pięknych dziewcząt (sic!) i formowaniem z gnijących resztek pooperacyjnych pomnika Istoty Bólu. Pewnego dnia do szpitala przywożą zwłoki wnuczki, która popełniła samobójstwo… Wyjątkowo obrzydliwe, turpistyczne opowiadanie, z gęstym, niepokojącym klimatem przywołującym nieco “Królestwo” Larsa Von Triera. 


Również paskudna i turpistyczna jest “Koronkowa Dziewczyna” Anny Szczęsnej, gdzie bohater zatrudniony w kieracie bezimiennego Miasta podejmuje skazaną na klęskę próbę ucieczki, by po jej niepowodzeniu, okaleczony, trafić w inne miejsce systemu.


Mniej mniej przekonały “Miasto Fregoliego” Krzysztofa Maciejewskiego - opowiadanie napisane pięknie,. ale niestety, nie bardzo rozumiem twórczość Krzysztofa, nie inaczej jest też  tym razem. Bohater szukający swego wroga natrafia w końcu na samego siebie? Za trudne. 

Nie bardzo też mi się spodobał “Blaszak” Beniamina Koffe - nieprzekonujący mariaż weirdu (samotny przegrany bohater kontra Wielki Zły Świat) z bizarro (zakończenie cytujące “Iron Mana”?)


No i jeszcze “Samotność K.”- Flora Woźnica ma swój charakterystyczny, mocno indywidualny styl,  jak on nie przypasuje (a mnie do końca nie przypasował) to czytelnik ma problem. Jej opowiadania mają niewiele fabuły, to raczej moralitety - tym razem starzec, będący czymś na kształt  “nieświadomego demona miasta” co jakiś czas dokonuje rzezi skorumpowanych mieszkańców metropolii.


Druga grupa to, jak pisałem, “plain horror”, zestaw dobrze wymyślonych i dobrze napisanych opowiadań niesamowitych, rasowej grozy. Wymienić tu można :


“Lustro Wieczności” Michała Górzyny - tytułowe lustro to brama do zaświatów, w których mroczne, demoniczne siły walczą między sobą skłaniając śmiertelników do pomocy.  Żywe tempo przygody, jump scary, twisty - miód malina. Można by tu i ówdzie na krawędziach podszlifować pomysł, bo odrobinę chwilami infantylny się wydaje, ale generalne wrażenie pozostaje pozytywne.


“Kult” Michała Zgajewskiego jest klasycznym kryminałem noir z prywatnym detektywem szukającym zaginionej blondynki - w tle zagadki skrywa się zaś  tajny lovecraftowski kult. Fajny styl naśladujący Chandlera i krótka zwarta fabuła, - to na plus, do poprawy bardzo jeszcze surowy styl, nieumiejętność połączenia kpiarskiego nastroju hard boiled z horrorem - a duży minus to OKROPNE  - “to był tylko sen” - zakończenie! Tak nie można, za to można czerwoną kartkę dostać! 


Udane jest też opowiadanie Pawła Lacha  “Ta Tajemnica” - tytułowa tajemnica skrywa się w szklanych ozdobnych kulach z ośnieżonymi domkami, w których zamknięta jest historia zbrodni sprzed lat.  Obsesja ich posiadania i rozwiązania zagadki zżera głównego bohatera. Klimatyczne, choć trochę niedowarzone, bez dobrej pointy. Gdyby wszystko podlać sosem z serii współczesnych morderstw, byłoby Muala. 


No i jeszcze niezawodna Anna Musiałowicz i arcysmutne opowiadanie “Spokój”, w którym kobieta zażywa tytułowego spokoju po samobójczej śmierci przemocowego syna, którego duch nawiedza matkę błagając przebaczenia swych win.


Nieco słabsze od wyżej omówionych, ale nadal interesujące są :


“Wigilia 1962” Dariusza Muszera - dziecko wygląda reszty rodziny, która leży martwa (why?) w pokoju obok. Opis wigilii w gomułkowskim PRL jest znakomity, trochę gorzej wypada element fantastyczny.


“Piwnica” feranosa zaczyna się ciekawie - jest tytułowa piwnica i straszący w niej bohatera duch zaginionego Ojca, w rozwinięciu też jest ciekawie - usiłując wyjaśnić tajemnicę narrator poznaje pewną dziewczynę, wraz z nią trafia do skrywanej stacji metra, metro, ale na koniec nie bardzo wiadomo, dokąd merytorycznie opowiadanie zmierza - trochę jakby autor pomysłu nie dogotował a historia rozpada się w użalanie nad losem i Złą Kobietą. Kudosy za niezły klimat i interesujący styl pisania. 


Jest jeszcze “Forte, Piano, Fortissimo” Tadeusza Oszubskiego - napisana pewnym piórem klasyczna opowieść niesamowita o “zaklętym” fortepianie porywającym kolejne grające na nim osoby,


W końcu Krystian Janik  i “Filmowiec I Jego Cień”- producent snuff filmów wsadzony do więzienia za próbę wejścia na rynek filmów dziecięcych marzy, bo po wyjściu zemścić się na tym, który go wydał i opowiada swe plany siedzącemu z nim gangusowi. Po wyjściu gangus czeka przy bramie więzienia….  Trochę brak logiki w tym tekście - nie wiadomo po co czekano z finałem tyle lat na przypadkowym cmentarzu, no i bardziej sensacyjne (dobrze oddany burzliwy klimat najntisowy) niż horror - więc klimat lepszy niż fabuła, ale overall dobrze się czytało i  dobrze jest to napisane.


Jak jest Miasto, to jest i Morderca. Dwa opowiadania traktują o zbrodni. W udanym “Miasto, Masa, Multiplayer” Dariusza Barczewskiego  - seryjny morderca spleciony jest z Miastem w jedno, współdziała z nim, jest trochę jak instrument krwiożerczego Molocha - aż do czasu, kiedy zawiedzie, i miasto zastąpi go kolejnym. Nieco przegadane i nieco przemądrzałe, ale dobry pomysł. Nieco mniej przekonuje- “Ja Tylko Chciałem Pomóc” Marcina Rojka  - jedna krwawa plama zabójstwa na niezbyt interesującym tle opowieści.


+


No i to  by było na tyle - dużo czytania, dużo dobrych, świeżych opowiadań, ciekawych pomysłów, dobrego warsztatu. Z ciekawością cieszę się na lekturę wcześniejszych tomów serii. 


środa, 17 kwietnia 2024

Dean R. Koontz Złe Miejsce 9/10

Ihaaa!!! Oto american gothic at it’s best - historia pewnej patologicznej rodzinki, a tak momentami obrzydliwa, że treść żołądkowa wrażliwszemu czytelnikowi się wzburzy! O takiego Dana R. Koontza chodziło! Świeżo, oryginalnie, przerażająco jak diabli i z takimi twistami, od których kopara opada na samą podłogę. 


+


Do agencji detektywistycznej Dakota&Dakota trafia pogrążony w amnezji mężczyzna. Jedyne, co pamięta, to swe imię i nazwisko - Frank Pollard, cała cała reszta jego życia ginie w mroku niepamięci. Pollard ma przy sobie dowody osobiste na nazwiska innych mężczyzn i kilkaset tysięcy dolarów niewiadomego pochodzenia 

Pollard chce poznać swą przeszłość, chce również ochrony przed zagrażającym jego życiu tajemniczym prześladowcą obdarzonym nadzwyczajną telekinetyczną mocą, manifestującą się wybuchami błękitnego światła. 


Właściciele agencji, młode małżeństwo Bobby i Jane Dakota, mają wielkie Marzenie - szybko dorobić się dużej kasy i kupić elegancką willę na kalifornijskiej plaży, by zamieszkać tam w cichym rodzinnym szczęściu, wraz z bratem Jane, upośledzonym Frankiem, który na czas potrzebny do zarobienia stosownej ilości pieniędzy przebywa w szpitalu psychiatrycznym.

Frank jest zaniepokojony, gdyż, obdarzony szczególną intuicją, wyczuwa zbliżającą się do jego bliskich, przerażającą, pełną nienawiści i przemocy siłę, którą określa mianem “Coś Złego”. Tak - słusznie się domyślacie, “Coś Złego” to właśnie tajemnicza siła ścigająca Pollarda…


Pollard skarży się Dakotom, że za każdym razem sypiając wpada w amnezję; budzi się bez świadomości tego, gdzie przebywał i co robił, najwyższy niepokój budzą w nim zaś okoliczności kolejnych przebudzeń - jest cały pokryty krwią, ma przy sobie dziwaczne, czerwone kamienie szlachetne oraz dziwaczny, tajemniczy chrząszcz (sic?!) 


Śledztwo Dakotów ujawnia wkrótce, że rodziny mężczyzn, których dowody posiada Pollard zostały brutalnie zamordowane - ofiary miały przegryzione gardła a ich krew została wypita. Czerwone kamienie z kolei okazują się wyjątkowo rzadkimi, prawie nie występującymi w przyrodzie diamentami bezcennej wartości a paskudny robal - nieznaną nauce genetycznie wyhodowaną hybrydą. No, grubo….


Jakby tego było mało, Frank umieszczony przez Dakotów w zaprzyjaźnionej klinice na obserwacji…znika - tak dosłownie ZNIKA - na oczach osłupiałego, pilnującego go pracownika agencji…


+


Oesu, jakie to było dobre! Dean R. Koontz balansując na granicy pomiędzy sensacyjnym thrillerem, horrorem a science fiction (to połączenie to charakterystyczna cecha jego twórczości)  przygotował tym razem mistrzowskie danie.


Główny szkielet fabularny opowieści to thriller. Prześladowany mężczyzna bez pamięci, wynajęci detektywi, śledztwo odsłaniające kolejne tajemnice.  Z kolei seryjny morderca przegryzający gardła i wypijający krew swych ofiar (“wampir”!), jak również  losy całej upiornej rodzinki Pollardów to czystej wody horror - jak już napisałem, american gothic at it’s best. No a jeszcze jest zupełnie szalony, wrzucony jak z czapy,  naprawdę uroczo odjechany wątek science fiction - podróże Franka do Innych Światów, klejnoty i Mechaniczne Robale.


Dean R. Koontz najczęściej utożsamiany jest z grozą elegancką, “wysoką”, porównywany bywa czasem do Stephena Kinga, w “Złym Miejscu” jednak porzucił dobry smak, porzucił “klasę” i naprawdę dał po garach - znacznie bliższy jest tutaj pulp horrorowi spod znaku Guya N. Smitha czy nawet momentami ekstremie Edwarda Lee (ten finał!). Pomysły fabularne są tutaj  zupełnie szalone, niekiedy wręcz absurdalne, tempo akcji oszałamiające, do tego naprawdę mnóstwo przemocy i perwersji -  to jest prawdziwy fun dla fana pulpowej, ejtisowej grozy.


Całą powieść, ani na chwilę nie traci energicznego tempa i, ozdabiana coraz to kolejnymi woltami fabularnymi (naprawdę, podczas podróży międzywymiarowych Franka I Bobbiego można zdębieć…), zmierza absolutnie szalonego finału, a końcowy twist fabularny, jako się rzekło, wgniecie czytelnika w glebę. To, co Koontz  tutaj nawywijał, to, no niech mnie….trochę słów brakuje na opisanie - niech każdy sam sobie przeczyta, ale ostrzegam, to jest dla Twardzieli, bowiem skala perwersji i obrzydliwości bliższa jest raczej powieściom Eda Lee niż Stephenowi Kingowi.


Klasę Koontza widać jednak w znakomicie wykreowanych postaciach. Dawno nie czytałem książki z tak zajmującymi bohaterami. Czytelnik troszczy się, martwi i przejmuje losami  małżeństwa Dakotów, załogą ich agencji no a przede wszystkim  fantastycznie opisanym, wzruszającym, chorym na zespół Downa Frankiem. No a jeszcze lepiej jest po Ciemniej Stronie. Rodzina Pollardów - ucha!, ależ to jest stężenie obrzydliwości i makabry, zaś sam Candy Pollard - to absolutny, totalny wręcz ArcyVillain. Coś pięknego.


Koontz nie jest jednak nihilistą jak Ed Lee, nie jest rockandrollowym  buntownikiem, jak Stephen King. Koontz jest poczciwy i prawy, i nawet pisząc takie okropieństwa, jak w “Złym Miejscu”, zawsze stara się dać czytelnikowi jakąś nić nadziei  -  w tym wypadku topornym niczym ze szkolnych lekcji religii wątkiem “dobrego światła” i biednych tkwiących w ciemnościach ateistów, ale w sumie dość elegancko to napisał, bez złości.


Styl Koontza bywa momentami pocieszny, jak takiego mniej zdolnego ucznia który usiłuje naśladować klasowego prymusa (Kinga), jego all-American mądrości często niezamierzenie śmieszą a czasami wręcz irytują, ale w “Złym Miejscu” na pierwszym planie jest jednak atomowy, szalony, godny Guya N Smitha (w jego najlepszych chwilach) pomysł i dzika, szokująca tempem i szalonymi twistami fabuła.

TO SIĘ CZYTA!!!



PS.

Złe Miejsce nie zostało zekranizowane. Podobno było blisko, coś nie pykło, dzisiaj już chyba nie ma co liczyć na to, dzisiaj bowiem powieść wydaje się już niefilmowalna - jej główny wątek, twist fabularny jest, obawiam się, nieakceptowalny z punktu widzenia obecnej poprawności politycznej. 


PPS.

Styl Koontza trochę mi się kojarzy z naszymi gwiazdami “plain horroru” - Arturem Urbanowiczem i Grzegorzem Kopcem, których dynamiczne, przygodowe powieści grozy również starają się jakoś podtrzymywać straszonego czytelnika na duchu.


sobota, 13 kwietnia 2024

Gertrude Atherton „Dzwon We Mgle” 4/10

 Co do zasady Biblioteka Grozy wydawnictwa C&T to samo złoto, prawdziwe perły klasycznego horroru, ale nie zawsze jest wiosna, nie zawsze jest maj - bywa i tak, że niektóre dzieła zestarzały się kiepsko i dzisiaj nie bardzo są w stanie zachwycić fana literackiej niesamowitości. Taki los padł udziałem opowiadań Gertrude Atherton, której „Syrena Mgłowa” jest wciąż bardzo chętnie umieszczana w różnego rodzaju „debest” antologiach anglojęzycznej grozy.


Gertrude Atherton żyła ze sto lat (dokładnie ok. 90, od 1857 do 1948), i napisała sto powieści obyczajowych, które sto lat temu były popularne, ale dziś nie pamięta o nich nikt nawet w jej rodzimych Stanach Zjednoczonych, a co dopiero w Polsce.

Obok tych opasłych książczydeł pani Gertruda, zapatrzona w twórczość swego literackiego idola, Henry Jamesa,  popełniła również kilka opowieści niesamowitych (Joshi wspomina o, łącznie 9 opowiadaniach, wydanych w ramach dwu tomików) - te opowieści również przez lata nie były znane polskim czytelnikom, dopiero zbiór od C&T, przedstawia nam sześć z nich, w tym tę najsłynniejszą „Syrenę Mgłową” (The Foghorn).


„Syrena Mgłowa” (6/10) jest faktycznie najlepsza z całego zbioru i opisuje wspomnienia leżącej w szpitalu kobiety, przywołującej w swej wyobraźni jej  romans z żonatym mężczyzną, i tragedię, do jakiej doszło, gdy para zakochanych usiłowała uciec przed skandalem towarzyskim. Sam romans jest dzisiaj nudnawy i ciągnie opowiadanie w dół, całą siłą „Syreny” jest bowiem końcowy twist, jump scare w stylu „Outsidera” H.P. Lovecrafta. 


Broni się jeszcze dobrze zdudowanym, narastającym suspensem, opowiadanie „Śmierć I Kobieta” (6/10). Kobieta czuwa u łoża umierającego męża, patrzy z żalem i miłością na jego wychudłe oblicze, wygląda jego śmierci, jednocześnie nasłuchując z narastającym strachem powolnych, tajemniczych kroków na korytarzu…finał budzi skojarzenia ze (znacznie lepszym) opowiadaniem „Oczy Węża” Ambrose Bierce’a (którego to Bierce’a pani Atherton dobrze znała, do tego stopnia, że, jak wyczytałem gdzieś w necie, swego czasu odrzuciła z drwiną jego awanse…) .


I tyle dobrego, dalej jest już raczej biednie. Sporym rozczarowaniem jest  „Dzwon We Mgle” (4/10) - drugi popularny i często antologizowany tekst Atherton. 

Amerykański pisarz mieszkający w angielskiej posiadłości jest zafascynowany portretem małej dziewczynki. Pewnego dnia spacerując po  okolicy spotyka jej żywego sobowtóra, poznawszy matkę dziecka umawia się, że będzie ona „dla nabrania ogłady” wychowywała się w jego posiadłości (no ładnie…), poznawszy tajemnicę sprzed lat (mała dziewczynka z obrazu wyrosła na piękną kobietę, która miała romans z mężczyzną, przodkiem obecnego dziecka),  chce ją nawet adoptować (sic!), ale dziewczynka koniec końców wraca do swej rodziny.  Straszne bajdurzenie,  tak naprawdę w ogóle nie wiadomo, o co Atherton w tym opowiadaniu chodzi, (że co, dziewczynka była duchem swej babki???), zero grozy. Słabizna.


Niewiele lepiej  wypada „Bolton Strid” (4/10). Bohater włóczy się nocą po lesie w pobliżu niebezpiecznego przesmyku wodnego Bolton Strid, rozmyśla o swym przyjacielu, który kilka dni temu zaginął bez śladu u wspomina jakieś jego dziwaczne teorie o duszy ulatującej z ciała w momencie śmierci. Nagle w przesmyku pojawia się tonący człowiek… no, jest trochę creepy finałowy jump scare, ale generalnie znowu jest bardzo słabo


A najgorzej jest chyba w opowiadaniu „Umarli i Hrabina” (3/10). Nowa linia kolejowa biegnąca obok starego cmentarza budzi spoczywających tam zmarłych. Jeszcze jeden pomysł z recyklingu (tym razem gadający zmarli niczym w “Boboku” Fiodora Dostojewskiego), niestety, nie zmierzający w żadnym ciekawym kierunku. Do tego zupełnie niewykorzystana postać umierającej młodej hrabiny. No, jak nie idzie to już nie pójdzie.


Nieco poprawia atmosferę „Największe Szczęście Największej Liczbie Ludzi” (5/10) - lekarz u łoża konającej morfinistki walczy z dylematem moralnym. Jeśli jej poda narkotyk, będzie żyła tym samym unieszczęśliwiając męża, jego kochankę(ihaa) i dwoje dzieci, jeśli kobieta umrze, pozostała czwórka będzie żyła w szczęściu, ale doktor będzie mordercą. Ot, dylemat, walka sumienia z rozsądkiem. Nie jest złe, choć grozy nie uświadczy.



Widać, że Atherton koncentrowała się na temacie śmierci, że fascynowała ją granica między życiem a śmiercią, ale brakło jej talentu Poego, by temat ten ciekawie eksplorować. 

Na plus opisy wielkich miast USA sprzed stu lat - na stronach opowiadań ożywają i Nowy Jork (jak u Doctorowa w „Rezerwuarze”) i  San Francisco - można trochę poczuć klimat tamtej epoki.


„Syrenę Mgłową” można poznać, jednak resztę to tylko kompleciści i die hard fani klasycznej grozy (Paweł Mateja, Piotr Borowiec) będą czytać.


PS.

Ale zrozummy się dobrze - wielkie brawa i kudosy dla C&T za wydanie tego tomu. „Syrena Mgłowa” to „prawie że kanon”, i ciekawi historii literatury grozy powinni ją poznać - więc znakomicie, że ktoś to w końcu wydał.  Waga popkulturowa uzupełniania białych plam literackiego horroru jet ważniejsza od tego czy jeden czy drugi tom jest wystarczająco zajmujący w XXI wieku.

wtorek, 2 kwietnia 2024

Joe Abercrombie - Zemsta Najlepiej Smakuje Na Zimno 11/10

W całym genialnym cyklu Pierwszego Prawa część najgenialniejsza - Zemsta, swoisty retelling Kill Billa w realiach grimdark fantasy  zapiera dech pędem fabuły, bezlikiem przygód, szokującymi twistami, kapitalnymi bohaterami, świetnymi dialogami i zbójeckim humorem. Chyba najlepsza znana mi powieść fantasy, plain&simple.


+


Świat powieści to świat znany z trylogii Pierwszego Prawa, akcja toczy się kilka lat po wydarzeniach tam opisanych, występują nawet niektóre znane już postaci, aczkolwiek przygoda jest całkowicie odrębna od głównej sagi i świetnie wypada jako standalone.


Styria, czyli takie renesansowe Włochy. Wielki książę Orso (Kill Bill)walczy z Ligą Ośmiu Miast, jego główną siłą oddział najemników Tysiąc Mieczy na którego czele stoi słynna  Monza Murcatto (Czarna Mamba). Sukcesy pięknej kondotierki są duże, tak duże, że książę zaczyna w pewnym momencie obawiać się, czy aby nie pokusi się ona o pełną pulę - innymi słowy nie strąci go z tronu (w końcu w taki właśnie zdradziecki sposób doszła do władzy jego rodzina). Najlepszym zatem wyjściem jest zdradzić jak pierwszy - i zgładzić niczego się nie spodziewającą ofiarę.


Monzy cudem udaje się przeżyć zdradziecki atak, w którym ginie jej ukochany młodszy brat, a

dalej sprawa jest już jasna - zdradzona najemniczka zaprzysięga księciu Orso i jego pomagierom śmierć, tworzy własną “Arya deathlist” i, kompletując zbójecką drużynę, rusza w ślad za swymi kolejnymi ofiarami. 


W skład kompanii wchodzą barbarzyński wiking Caul Dreszcz (znany już z Pierwszego Prawa) który w chęci zmiany swego postępowania “na lepsze” i porzucenia zbędnej przemocy, której pełno w jego ojczyźnie przybywa do Styrii, pozbawiony skrupułów truciciel Morveer ze swą młodą, równie pozbawioną skrupułów pomocnicą i seryjny morderca Przyjazny z obsesją na punkcie liczb. Na dalszym etapie przygód dołączy również kolejny ziomek z Pierwszego Prawa, były szef Tysiąca Ostrzy i były opiekun Monzy, teraz pogrążony w nałogu alkoholowym najemnik Nicomo Cosca.


Mściciele podróżują po styryjskich miastach i, zgodnie z planem Monzy, mordują kolejne ofiary z listy. Pierwszy na niej  jest ochroniarz księcia, dosłownie zatłuczony przez rozwścieczoną najemniczkę młotkiem, drugi to Mauthis, bankier od Valint&Balk (jeszcze jeden znajomy z czasów sagi), mimo najdalej posuniętych środków ostrożności otruty przez chytrego Morveera (wraz z wszystkimi innymi pracownikami banku - jak powiedział truciciel “nie wiedziałem którą księgę zatruć, więc zatrułem wszystkie…”).


Orso jest wprawdzie niemoralny, ale nie jest niemądry. Szybko orientuje się w zemście Monzy i wysyła jej śladem kolejnych, coraz bardziej niebezpiecznych, zabójców.


A “czarna kompania” tropi kolejnych wrogów, kolejnych zdrajców z listy śmierci, a każde kolejne zabójstwo jest coraz bardziej spektakularne i coraz bardziej przyciągające uwagę…


+


W blurbie okładkowym George R.R. Martin pisze o “Hrabim Monte Christo”, ale, jeszcze raz  powtórzę, celniejsze będzie porównanie “Zemsty” do do “Kill Billa”. Zamiast znanej z powieści Dumasa misternej, knutej za plecami ofiar intrygi, której efektem ma być moralny upadek i klęska ofiar, mamy tutaj do czynienia z pędzącą na oślep akcją bezpośrednią, mnóstwem przemocy, efektownymi twistami, jadowitymi one-linerami, czarnym humorem i znakomitym filmowym montażem (Abercrombie był  kiedyś montażystą filmowym, zresztą… - zwróćcie uwagę na scenę intymną Monzy i Caula…zachwycający montaż) - ma się wrażenie, jakby się oglądało film fantasy zrealizowany przez Quentina Tarantino czy innego Guya Ritchie.


Nie wiem, czy czytałem książkę z równie porywającą fabułą, równie szybką i nie pozwalającą na odłożenie lektury na bok. Cały czas chce się gnać naprzód, twisty potrafią wbić w glebę (pierwszy, i to taki naprawdę zonkus maximus, leci na już pierwszych stronach, kiedy w środku łagodnej akcji , dosłownie na przestrzeni jednej linijki tekstu zaczyna się rzeź), no a te postaci!!!


Piękna mimo kalectwa, ale jednocześnie okrutna, mściwa, skrywająca swe mroczne tajemnice Monza, początkowo optymistyczny i nastawiony pokojowo, z biegiem fabuły coraz bardziej gorzkniejący, zmieniający się w mordercze monstrum Dreszcz, przewrotny truciciel Morveer, jeszcze bardziej przewrotny Nicomo Cozca (co to jest za kreacja! Znamy faceta już z Pierwszego Prawa, ale tutaj naprawdę rozwinął skrzydła) - wspaniali,  naprawdę wspaniali; mimo tego, że “Zemsta” to przygodowa adrenalinówka napędzana akcją, wszystkie. występujące w niej postaci są  świetne, zapadające w pamięć, przyciągające uwagę.


Organizacja fabuły jest wzorowa, poukładana niczym w wojsku - siedem ofiar, siedem części, sześć miast (powieść zaczyna się i kończy w stolicy Styrii), a dodatkowo przed każdą częścią jest krótki flashback obrazujący dorastanie Monzy i jej drogę prowadzącą do obecnej pozycji.


Nie nazwę tego zarzutem, ale jak to u Abercrombiego, magii - zero, fantastyki - zero. Już nawet tych śladowych ilości z Pierwszego Prawa nie ma, jest tylko łobuzerska przygoda, przemoc i czarny humor. O ile Pierwsze Prawo to był “trolling” toposów fantasy, to Zemsta jest czystej krwi adrenalinowym akcyjniakiem, zbudowanym na opętańczo gnającej naprzód, pełnej przygód fabule, świetnych postaciach i ciętych dialogach. Jeronie, jak to się CZYTA!


PS.

A jakby się to oglądało! Taki tłusty, zapierający dech w piersiach miniserial - każda ofiara Monzy to jeden odcinek! Ihaaaaa

Andrzej Zahorski - Stanisław August Polityk 6/10

Zgrabnie napisana biografia ostatniego króla Polski. Dowiadujemy się o jego młodzieńczych latach, o romansie z (przyszłą) carycą Katarzyną (...