czwartek, 29 lutego 2024

Bret Easton Ellis - Księżycowy Park 6/10

Rewelacyjnie napisana, choć w pewnym momencie nieco grzęznąca fabularnie, powieść; jeszcze raz (podobnie jak miało to miejsce w American Psycho) zabawa mainstreamowego autora konwencją powieści grozy, tym razem zamiast slashera wykorzystująca formułę ghost story by poruszająco przedstawić relację ojciec-syn.


+


Bohaterem “Księżycowego Parku” jest … Bret Easton Ellis. Autor rozpoczyna od  autobiograficznego opisu swego sukcesu literackiego i wywołane tym szalone, rockandrollowe lata - narkotykowe orgie, imprezy, blichtr wielkiego, celebryckiego świata. Chcąc nieco zwolnić, ochłonąć, zreorganizować swe życie Ellis decyduje się wprowadzić do luksusowej posiadłości swej partnerki, gwiazdy filmowej, by wspólnie z nią mieszkać, żyć i wychowywać  syna. 


Niemniej trudno tu mówić o jakimś ekstremalnym “ustatkowaniu się. Początkowe rozdziały “Parku” przypominają wręcz chwilami “American Psycho” -  ponownie podobne, wściekle bogate i rozpuszczone  jet-setowe towarzystwo, ponownie narkotyki, imprezy, bardzo duże pieniądze, imprezy. Jest trochę tak, jakby ekipa z “Psycho” dorosła i wkroczyła w dorosłe życie - eleganckie domy, baseny, prywatne szkoły dla dzieci, te sprawy. 

Sam Ellis też niezłe ziółko, niby deklaruje poprawę, godne wejście w rolę partnera i ojca, tymczasem, ukrywając to przed partnerką, wciąż pije i ćpa. Nadto, jakby mało mu było związku z hollywoodzką sexbombą, podrywa studentkę, którą poznał prowadząc gościnne zajęcia z kreatywnego pisania na uniwersytecie.


No i na takim tle zaczynają się Niepokojące Zdarzenia. Różne tajemnicze sytuacje coraz bardziej przekonują Ellisa, że prześladuje go…duch zmarłego ojca. Sprawy są początkowo dość delikatne; jakieś poprzestawiane meble, mokre plamy na dywanach itp.; z biegiem czasu jednak coraz bardziej tężeją i robią się z nocy na noc straszniejsze. Ostatecznie bieg zdarzeń zaczyna przypominać ten z filmu “Duch”, z kulminacją, kiedy w środku nocy przerażony Ellis wraz z dziećmi musi  uciekać z nawiedzonej posiadłości.


Tyle, że sam Ellis nie jest zbyt wiarygodnym narratorem (lubimy takie zagrywki, oj tak) - i, jak pogrzebać, to nikt poza nim samym nie może potwierdzić niesamowitych sytuacji. Dzieci zaczynają się za to obawiać jego zachowania…


Dodatkowo w okolicy dochodzi do serii zbrodni, kopiujących morderstwa opisane przez Ellisa w American Psycho. Jakiś psychofan powieści? Policja prowadzi intensywne śledztwo, pyta samego autora, czy ktoś przychodzi mu na myśl; ten przypomina sobie pewnego niepokojącego studenta, którego często widywał w towarzystwie podrywanej przez siebie na uniwersytecie dziewczyny…


+


Jako się rzekło, głównym problemem poruszanym przez Ellisa w “Księżycowym Parku” jest relacja ojca i syna. Z jednej strony jest to relacja samego Ellisa z jego zmarłym ojcem, niezałatwione sprawy, niewyjaśnione emocje i problemy, z drugiej, zwierciadlanie, związek Ellisa z jego własnym synem - brak kontaktu, brak emocjonalnej więzi, chłód, obojętność chłopaka przechodząca z biegiem czasu w otwartą wrogość.


Relacje te autor obudował znanym ze swych innych powieści, efektownym bajeranckim stylem, opisującym emocjonalne problemy i zagubienie zamożnych Amerykanów, ich pustkę i rozpaczliwe poszukiwanie sensu istnienia, daremne próby ustalenia, jak ma funkcjonować udana, kochająca się rodzina.


Początkowe rozdziały to, jak już pisałem, jakby ciąg dalszy “American Psycho”. Jasne, bawi świetna zagrywka warsztatowa - powieść zaczyna się jak pamiętnik samego Ellisa i prawie że nie wiemy, w którym momencie następuje przejście pomiędzy realem a fantazją - ale w sumie widzimy, że to jakby losy Patricka Batemana, który dojrzał, założył rodzinę i stara się jakoś ułożyć w niej relacje. Jest alkohol, są narkotyki, są  rodzinne spotkania, na którym omawiane są nowe posiadłości, nowe podróże i nowe, pojawiające się problemy z dziećmi. 


I na takim tle autor szuka przyczyny rozchwiania emocjonalnego bohatera, analizuje przeszłość, własne relacje rodzinne i skrywane traumy. Efektownie wszystko ozdabia gatunkowymi, rasowymi elementami ghost story. Podobnie jak w “American Psycho” czytelnik nie do końca wie, co jest rzeczywiste a co jest wytworem wyobraźni bohatera, zamiast jednak sadystycznych, makabrycznych opisów morderstw tym razem mamy jump scare’y i suspens “domu w którym straszy”; w sensie czysto gatunkowym “Księżycowy Park” jest nawet bardziej horrorem niż nim był “American Psycho”

Powieść ma tylko jednego bohatera - jest nim sam Bret Easton Ellis - w centrum uwagi są jego rozterki, dylematy, jego rozedrgana psychika, jego słabości, nałogi i wady. Reszta postaci tylko służy jako tło, eksponujące ellisowskie  cechy i przymioty.


Powieść zaczyna się, jak pisałem, bajerancko, znakomity styl napędza chęć lektury, dość szybko też pojawiają się pierwsze zdarzenia “nadprzyrodzone”, ale trzeba przyznać, że gdzieś w połowie akcja trochę traci tempo, grzęźnie na manowcach fabularnych i w potoku zbędnych słów, tak, że momentami wkrada się nuda. I drugi zarzut - podobnie jak to było z “American Psycho” trudno uznać finał za szczególnie satysfakcjonujący.


Generalnie - ciekawostka,  dla fanów energetycznej prozy współczesnej. Troski i rozterki zamożnego Amerykanina, relacje rodzinne i próba zbudowania relacji z synem, opisane zgrabnie i efektownie podbite gatunkową zabawą. Choć tak poważnie trudno traktować “Księżycowy Park” jako horror.

Piotr Sikorski Strefa Lęku 4/10

Dziwacznej pasji rozczytywania polskich grozowych vanitów ciąg dalszy. Dziś pora na zbiór opowiadań “Strefa Lęku” Piotra Sikorskiego. Autor też dzisiaj zupełnie zapomniany, od publikacji Strefy Lęku (2013) nic nowego (przynajmniej na poletku literackiej grozy) nie napisał/nie wydał. No i, summa summarum, raczej słusznie, bowiem lektura ww. zbioru wykazuje, że raczej zbyt wiele do powiedzenia w tej dziedzinie nie miał…


To jest tak - w przeciwieństwie do czytanego miesiąc temu Michała Jagiełły (“Piętno Kaina”) Piotr Sikorski pisać umie, i to całkiem sprawnie. Zręczne pióro umiejętnie radzi sobie z budowaniem klimatu, niepokojącego nastroju, czy to w otwierającym zbiór opowiadaniu “Bliźniacze Nacięcia”, gdzie wokół otoczonego mgłami zimowego jeziora kaszubskiego grasuje wracający po latach, morderca, czy to w “Późnych Odwiedzinach”, z nocnym, dziwacznym niczym u Grabińskiego pociągiem wiozącym bohatera ku tajemnicy.

Dobrze też potrafi autor budować suspens, szczególnie w najlepszym tekście całego zbioru, kończącym go “Krwawym Plenerze” - gdzie czytelnik obserwuje, przypadkowe spotkanie fotografa amatora chcącego zdobyć dobre ujęcie przyrody z mordercą usiłującego zakopać zwłoki swojej ofiary.


Cóż jednak z tych warsztatowych, technicznych sprawności, skoro w ślad za nimi nie idą jakkolwiek zajmujące historie! Na froncie wymyślania interesujących fabuł Sikorski niestety sobie poradził znacznie słabiej, często popadając w banalność, wręcz na granicy krindżu.

 

Oto na początek wspomniane już “Bliźniacze nacięcia”. Niby wszystko dobrze, bohaterka, samotna młoda kobieta mieszkająca nad spowitym mgłami kaszubskim jeziorem, jest prześladowana przez traumę zbrodni sprzed lat (nieznany zbrodniarz porwał jej siostrę). Kiedy ponownie zaczynają znikać dzieci, kobieta sama podejmuje śledztwo i wieczorem udaje się do opuszczonej leśniczówki, gdzie mieszka podejrzewany przez nią o udział z zbrodniach starzec, a na miejscu w w piwnicy znajduje  - porwane dziewczynki! Koniec! 

No wau, twist jak cholera … naprawdę, po dobrym w tonie i klimacie opowiadaniu taki zonk - trudno wręcz powstrzymać poczucie zażenowania.


Jeszcze gorzej prezentuje się “Rok 2121. Przegrane Zwycięstwo”. To opowiadanie to nie groza, a science fiction. Władimir Putin (sic! już jest wesoło) przenosi się przy pomocy wehikułu czasu do roku 2121. Budzą go i  - no szok - świat jest inny, ludzie mieszkają na księżycach Jowisza, lub w tzw. stratowieżowcach, unoszących się w powietrzu na zalaną oceanami (globalne ocieplenie) Ziemią. I to by było na tyle…

Nie dość, że to opowiadanie zmierza zupełnie donikąd i praktycznie niczym się nie kończy, no to jest praktycznie pozbawione jakiegokolwiek plotu! Co, kto, komu, po co? Sam opis “świata za 100 lat” to jeszcze nie opowiadanie.


Nieco lepiej, ale nadal pozostawiając wiele do życzenia, wypadają “Późne Odwiedziny”.  Stary leśniczy zaniepokojony przedłużającym się milczeniem jedynego syna, który wyjechał z lasów na studia, rusza w odwiedziny, jadąc tam w coraz bardziej mrocznym, pustym pociągu…na pewno na plus wspomniany już wcześniej klimat, ale brakuje opowiadaniu większego sensu fabularnego. Gdyby fajny twist końcowy jakoś spiąć z nastrojem tej nocnej jazdy, trochę wywalić i posprzątać zbędne flashbacki, to coś by się mogło z tego urodzić, ale niestety…


Następna “Samotność W Tłumie” jest bardzo nieudana. Bohater-przegryw, upada w księgarni i przy tym uderza się w głowę. Oszołomionemu wracają łzawe wspomnienia przyjaciela, który zginął za młodu….  Opowiadanie srodze irytuje, brakiem przygotowania akcji fabularnej (absurdalny “napad na księgarnię”), brakiem pomysłu, brakiem punchu, takie ckliwe mimroły no, jak nie ma z czego, to nie ma…pieron wie, o co chodzi autorowi.


Na szczęście na koniec humor poprawia najlepszy tekst zbioru - zgrabny, suspensowy thriller “Krwawy Plener”. Ścieżki dwu mężczyzn, fotografa amatora zachłyśniętego nowym obiektywem i mordercy, chcącego zakopać zwłoki swej ofiary, przecinają się na zimowych wydmach nadmorskiego jeziora. 

Całkiem dobre,  byłoby wręcz bardzo dobre, gdyby nie autentycznie koszmarne zakończenie koniec. OK, spalę, ale bądźmy szczerzy -  i tak nikt tego zbioru nigdy nie przeczyta.  No więc tak, to jest zakończenie w stylu -  “to był sen”, wiecie o co chodzi?  

Oesu!! To naprawdę krindż level max tak kończyć opowiadanie, to jest do bólu zużyte i oklepane, a jeszcze na domiar złego autor dopuszcza się tutaj brutalnego fabularnego skłamania. “To był sen”? Ta połowa opowiadania opisana  z perspektywy mordercy??? No wstyd. Najlepiej udawać, że tego finału w ogóle nie ma…


+


O co tu chodzi?  Michał Jagiełło nie umiał pisać, a szkoda, bo miał niezłe pomysły. Piotr Sikorski umie pisać sprawnie, ale nie ma wiele do napisania. Jakby połączyć talenty obu tych autorów, powstałby całkiem udany zbiór opowiadań niesamowitych, a tak to albo rybka, albo akwarium…Nic, przeczytałem, żebyście Wy nie musieli.


poniedziałek, 19 lutego 2024

Erckmann&Chatrian - Niewidzialne Oko 7/10

Fani klasycznej grozy na pewno znają opowiadanie „Pająk” Hannsa Heinza Ewersa - kanoniczną opowieść o hipnotycznej „wampirzycy” sprowadzającej śmierć na kolejnych mieszkańców hotelowego pokoju. Opowiadanie miało i nadal ma ogromny wpływ na weirdową grozę - inspirował się nim np. Lovecraft pisząc „Nawiedziciela Mroku”,  jego ślad znajdziemy nawet u „naszego” Pawła Matei w opowiadaniu „ Taniec Panny Sauer” ze zbioru „Nocne”.

Nie każdy jednak wie, że znakomity tekst Ewersa jest ….. retellingiem!( tak to grzecznie nazwijmy…). Ewers, owszem, podkręcił, dosmaczył historię, niemniej cały pomysł zaczerpnął wprost z XIX-wiecznego francuskiego opowiadania grozy pod tytułem „Niewidzialne Oko” napisanego przez  duet literacki Erckmann-Chatrian.


Duet ten pisał w połowie XIX wieku i prawdopodobnie do dziś jest chętnie czytany w rodzimej Francji, w Polsce jednak  mało kto o nich słyszał, a czytać ich mogli tylko znający język francuski - wydany bowiem przez nieocenione wydawnictwo C&T zbiór opowiadań to prawdopodobnie pierwsze ich publikacja w naszym języku, przynajmniej od czasów II wojny światowej.


A szkoda, bo twórczość panów Erckmanna i Chatriana zasługuje na pamięć i popularyzację - to dobrze, bardzo nowocześnie pomyślane teksty, świeże do dziś i, co ważne, bardzo jednoznaczne gatunkowo - duet E&Ch to jedni z pierwszych twórców świadomie, zawodowo,  piszących gatunkową grozę, i to w jej przeróżnych odmianach i wariantach. Zauważyć i docenić trzeba bardzo dobry, sprawny, “dziennikarski” styl pisania, pozbawiony XIX wiecznych zawijasów i zbędnych akapitów - straight to the point. Krótkie, naturalne dialogi i szybka akcja, tak, jak się pisze “plain horror”.


Zacząć omówienie należy oczywiście od znakomitego “Niewidzialnego Oka”. Zarys fabuły jest tożsamy z Ewersem - gospoda w której jest “nawiedzony” pokój, jego kolejni mieszkańcy popełniają samobójstwo, doprowadzani do niego przez przeklętą hipnotyzerkę w oknie naprzeciwko - no, nie może być innej oceny niż 10/10. Absolutnie genialny pomysł, i do  tego z wigorem, jak na standardy połowy XIX wieku opowiedziany. Ofkors - wiadomo, że Ewers wszystko podrasował i dosmaczył na maxa - zamiast staruchy jest u niego piękna Clarimonde,  pojawia się związek z pająkiem, budząca dodatkowe dreszcze grozy pierwszosobowa narracja i cały długi proces “uwodzenia” ofiary,  ale jednak zasługa duetu E&Ch jest niezaprzeczalna -   to jest jak czarny, mroczny blues z delty Mississippi wobec twórczości Led Zeppelin. Naprawdę zdumiewające, że - zważywszy na popularność i “kanoniczność” ewersowego “Pająka” - fakt, że jest on praktycznie retellingiem innego opowiadania jest tak mało komentowany w publicystyce grozowej. Choć mając świadomość, że podobnie ma się rzecz z jeszcze bardzoej popularnym “Szepczącym W Ciemności” Lovecrafta, zripowanym wprost z opowiadania “Samotnik” Waltera de la Mare, i że też nikt larum nie podnosi, to może nie ma co się oburzać?


Ale bynajmniej na “Niewidzialnym Oku” się dobre ze zbioru nie kończy. Oto bowiem opowiadanie “Trzy Dusze” (8/10) opisujące tortury psychiki ludzi porwanych i uwięzionych przez szalonego eksperymentatora badającego “trzy dusze człowieka”. Fabularnie tekst bardzo przypomina “Lęk” Clive Barkera ze zbioru “Księgi Krwi”, tylko jest jeszcze bardziej makabrycznie (! - wobec Barkera!), bo z kanibalizmem w tle. Na lekki minus brak dobrego zakończenia - taki totalny finałowy “deus ex machina” .

A są jeszcze znakomity, “pulpowy” “Pająk” (8/10) - rasowy animal horror dla fanów Guya N. Smiths, opisujący małą alpejską wioskę terroryzowaną przez mieszkającego w górskiej jaskini. upiornego pajęczego giganta i “Czarne I Białe” (8/10) -  dziejący się w chłopskiej społeczności ponury thriller z morderstwem z namiętności i szaleństwem w tle.


Dobre są również “Burmistrz W Butelce” (7/10) - bardzo zgrabna i niesamowita (wbrew pozornie zabawnemu tytułowi) nowela o winie upędzonym z winorośli wyrosłej na grobie ofiary morderstwa, oraz “Sowie Ucho” (6/10) - w którym odludek i głupi włóczęga skrywający się w jaskini pod nazwą Sowie Oko po śmierci okazał się być wybitnym naukowcem w tracie badań akustycznych echa.


I kiedy człowiek już gotów był rozpłynąć się z zachwytu nad świeżością pomysłów panów Erckmanna i Chatriana, nad dużą dawką całkiem współczesnej makabry, nad energicznymi fabułami, to wjechała - i zgasiła nieco zachwyty - zamykająca zbiór przegadana, przestarzała gotycka historia “Hugon Wilk” (4/10). Zamczysko, hrabia dręczony chorobą, przebywająca pod zamkiem starucha, mroczna tajemnica łącząca ją z arystokratą (cholera wie, o co chodzi, o zbrodnię ArcyPrzodka? Ajwaj…), wspomnienie Czarnej Śmierci -  ale wszystko to przegadane, bez większego sensu, spleśniałe od starości. 

Duże rozczarowanie - na szczęście jeden tekst nie był w stanie zepsuć świetnego wrażenia wywołanego przez lwią część tomu. Generalnie bardzo warto poznać, klasyczna proza francuska jest rzadkością w gronie fanów literatury grozy, a “Niewidzialne Oko” jest klasykiem bezwględnie i totalnie - po prostu mus znać.


piątek, 2 lutego 2024

Michał Jagiełło Piętno Kaina 2/10

Zacznę od usprawiedliwień - mam wielkie wyrzuty sumienia wobec moich piszących znajomych, świetnych autorów, kiedy latami odwlekam lekturę ich książek, wiecznie powołując się na maksymę Franka Zappy - “so many books, so little time”. Mam takie wyrzuty zwłaszcza wtedy, kiedy ni stąd ni zowąd biorę się za czytanie jakiegoś kolejnego, koszmarnego, zapomnianego przez Boga, vanitowego książczydła.


Ale, no jest tak, że Opuszczone Książki budzą moje współczucie. “ Nikt już nigdy ich nie będzie czytał, nikt o nich nie usłyszy”. Jak byłem dzieckiem, wzruszały mnie takie nierozcięte strony w nigdy przez nikogo nie przeczytanych książkach. Przecież każda zasłużyła na jakieś życie, na jakiegoś czytelnika, mówiłem sobie. No a na to wszystko mam jeszcze w sobie wielką potrzebę badania Złej Popkultury, szukania frajdy w różnych kalekich, poronionych, nieudanych dziełach. No i stąd takie, jak dzisiejsza, lektury.


Ponad dziesięć lat temu w wydawnictwie Goneta (vanit jak nic) ukazał się zbiór opowiadań Michała Jagiełły “Piętno Kaina”. Nic ani o autorze, ani o książce nie wiadomo - jedna, raczej chłodna, recenzja na LC - no, zupełna enigma. Tyle, że zapał do pisania widocznie w autorze wygasł, nic bowiem więcej się spod jego pióra nie ukazało. Zbadajmy zatem, co miał do powiedzenia w swym debiucie.


Oesu….


Chciałoby się pojechać kultowym tekstem z “1670”  - “z dobrych wiadomości - jest nad czym pracować”, ale to nieprawda. Nie wiem, na czym to polega, ale, tak statystycznie rzecz biorąc to przeciętni ludzie piszą o wiele lepiej niż autorzy vanitó Tak, jakby wydawanie w tej formule zastrzeżone było wyłącznie dla fatalnie piszących….Wiem, wiem, niesprawiedliwe uogólnienia. Sam znam wybitne wyjątki od tej reguły, no ale potem wpada takie “Piętno Kaina” i ożywają najstraszniejsze demony… Niestety, tym razem scenariusz się sprawdza - Michał Jagiełło nie umie pisać, tak najbardziej elementarnie i trwale. 


Tu już nie chodzi o jakiś “brak redakcji” (to w vanitach oczywistość), tu mowa o przerażającym wręcz, grafomańskim stylu. To jest “beyond repair” - tego się nie da naprawić, nauczyć. Autor wyrasta przecież wprost z tradycji literatury grozy - w tekstach są nawiązania do Poego, Grabińskiego, ba, Miltona (!), widać, że tu naprawdę dużo było czytane, a jednak nic a nic z tego nie przenikło do jego stylu. Oczy dosłownie krwawią podczas lektury - trzeba próbować czytać zupełnie POZA tym koszmarnym potokiem narracji, szukać pomysłu na opowiadaną historię.  A czasem nawet by warto - no ale to naprawdę musiałoby być napisane od początku, każde jedno zdanie przeorane, na nowo napisane, zmienione. No, jakiś dobry ghostwriter, który w myśl powiedzenia “ja rzucam myśli a wy jego łapcie” napisałby zbiór interesujących nowel niesamowitych..


+


Jest kilka rodzajów opowiadań. Najbardziej rzucają się w oczy bliźniaczo do siebie podobne “opowieści o nawiedzonych miejscach”, po których błąkają się bohaterowie, napotykając duchy z upiornej przeszłości.  W “Reaktorze” jest to stara posowiecka elektrownia atomowa, w której doszło do awarii reaktora, w “Zamku Heiligenschonburg” tytułowe zamczysko, którego właściciel w satanistycznych rytuałach usiłował zdobyć pomoc Lucyfera przeciwko pustoszącej okolice, “zesłanej przez Boga” (nb. trv…) dżumie. 


Oba są oczywiście okropnie źle napisane, dosłownie bolesne w lekturze,  oba bez jakiegokolwiek sensownego rozsądnego finału, ale - ku zaskoczeniu - klimat jest w nich naprawdę niezły. Ponure, czarne korytarze, pojawiające się tu i ówdzie upiory,  jakby to dobrze napisać, to powstałyby dobry, mocne, konkretnie straszące opowieści.


Skoro w “Zamku..” pojawił się Lucyfer jako den Dobry - no to Jagiełło pociągnął ten, wyraźnie miltonowski, pomysł w opowiadaniach “Apokalipsa” i tytułowym “Piętno Kaina”. Oba teksty oparte są - dziwnym nie jest - o odpowiadające im fragmenty Biblii, oba są opowiedziane z prometejskiej perspektywy “dobrego Szatana” chcącego chronić ludzkość przed okrutnym Jahwe i jego straszliwym, monstrualnym archaniołom (ich opisy to chyba najmocniejsza część zbioru). 


Kolejna grupa to “hommage” - utwory wyraźnie inspirowane twórczością przywołanych Poego i Grabińskiego. Tj. to some extent cały zbiór jest klasyczną grozą inspirowany, ale tych klika opowiadań jest wręcz na prawach cytatu. 

Przede wszystkim “Kruk”, czyli Jagiełły próba przeniesienia na język prozy wielkiego, wspaniałego poematu E.A. Poego. No ale że autor pisze tak, jak pisze, no to wyszło tak, jak wyszło. Czyli skandalicznie, dosłownie czytać się tego nie da, mając w pamięci cudowne “A kruk na to “nigdy już”.



“Pasażer” to króciutki, banalny tekst w stylu “Demona Ruchu” Stefana Grabińskiego; duch ofiary katastrofy  kolejowej jeździ pociągami na tej samej trasie. PS. Warto trochę researchu zrobić do opowiadania “historycznego”! W 1948 ojciec bohatera nie mógł “mieć pałacyku we wsi”, mógł co najwyżej, być sekretarzem powiatowym PPR mieszkającym w pałacyku po hrabim. 


No i jeszcze “Liliana”, czyli  klon “narkotycznych” tekstów Poego (Ligeia, Berenice, Morella) , w której n arratora prześladuje wspomnienie samobójczo zmarłej ukochanej (finałowy twistowy jump scare zgrabny, choć ni w ząb nie wiada, z czego wynika).


A ostatnia grupa opowiadań to takie “monsters of the week”, niestety, co jedno to głupsze…W “Wieszczym” demon, upiór zmarłego szlachcica krzykami i biciem w dzwony (“Dzwon Śmierci” boskiego Guya się kłania…) zabija mieszkańców pewnego miasteczka, w “Wilku” okrutny właściciel ziemski dręczący swych poddanych zostaje najechany przez sąsiadów-wilkołaków (sic!) i sam zamieniony w wilkołaka, tytułowy “August” zaś jest polskim patriotą wampirem, który w akcie zemsty zagryza rosyjską hrabinię (sicsic!). Bohater “Ostatniej Strony”  pada ofiarą nieśmiertelnego demona żywiącego się męską energią  (komuś wjechał “W Domu Sary” Graba).


Warto na koniec wspomnieć ponury “Sierociniec”, którego bohater śni koszmar o straszliwym domu dziecka, w którym dochodzi do pedofilskiego wykorzystywania dzieci. Na plus klimat i kolejny finałowy, twistowy jump scare - ale o co chodzi, dlaczego taki sen, kim był narrator? Zero odpowiedzi, nie istnieją…


+


Jeezu, jest mi przykro, że aż tak jadę z czyjąś twórczością. W końcu Michał Jagiełło długimi wieczorami ślęczał nad kompem i klikał, tworzył, chciał się podzielić swą pasją i miłością do klasycznej grozy. A teraz jakiś gnom w necie po latach robi mu z ukochanego debiutu jesień średniowiecza. No ale to z kolei jest - jakby to napisać - kara za upublicznienie czegoś do upublicznienia się nie nadającego. Książka została komercyjnie wydana, kupiłem ją płacąc uczciwe pieniądze (choć niewielkie, bo to część jakiegoś pakietu e-bookowego z polską vanitową grozą), no to teraz trzeba być gotowym na nawet ostre połajanki. W końcu zapłaciłem za “Piętno Kaina” cenę najwyższą - cenę kilku godzin mego życia! STRACONYCH - stąd też i surowa, może bolesna ocena. Ale mam nadzieję, że autor tego nie czyta, że, przekonawszy się, że akurat w pisaniu prozy idzie mu nieszczególnie, zajął się czymś innym.

czwartek, 1 lutego 2024

Alexis Henderson Godzina Wiedźm 3/10

Coż za nieporozumienie! Miała być mieszanka dark fantasy i horroru, połączenie “Osady”, “VVitch” i “Opowieści Podręcznej” a wyszło pretensjonalne, nieudane czytadło, ani śmieszne, ani straszne, niczym, wbrew intencjom autorki nie przejmujące czytelnika, długimi fragmentami niezamierzenie przypominające nurt Young Adult. No niee…


+


Odosobniona od świata wioska Betel w której panuje religijny terror rodem z purytańskich czasów (zresztą może to i “purytańskie czasy”? powieść nie jest osadzona w żadnym konkretnym okresie historycznym - to jakiś fantasyland). Wszystkim rządzi brutalną ręką stary, kaszlący krwią Prorok, który mimo wieku i lichej kondycji wciąż utrzymuje zastęp młodych i pięknych żon. W szerzeniu terroru pomagają mu przyboczni - tzw. Apostołowie, a niewierni - no jaha, płoną na stosach.


Betel otoczony jest przez mroczny bór, Czarnolas, w którym podobno straszą Cztery Wiedźmy, ze złowrogą Lilith na czele. Przed wiekami stoczył się Straszliwy Bój między wiernymi mężczyznami z Betelu a  wiedźmami i ich siłami ciemności;  ponoć wszystkie zostały przykładnie zabite, ale mówi się, że ich upiory wciąż straszą w lesie.


Żyła sobie onegdaj w Betelu młoda, piękna dziewczyna, Miriam, która zdecydowała się odrzucić  awanse Proroka na rzecz ciemnoskórego kochanka. Młoda para została schwytana, mężczyznę (dziwnym nie jest) spalono na stosie, a sama Miriam żyła tylko na tyle długo, by urodzić owoc zbrodniczego związku, córeczkę, Immanuelle,  po czym umierając w połogu, rzuciła (dziwnym nie jest) klątwę na całe Betel.


Wychowywaną przez swych dziadków młodą Immanuelle jakaś tajemnicza siła ciągnie do otaczającego Betel Czarnolasu. Wbrew zakazom dziewczyna udaje się na leśną wyprawę, podczas której jej krew menstruacyjna (właśnie w Czarnolesie dziewczyna dostanie pierwszej w życiu miesiączki (sic) ) posłuży jako katalizator Straszliwej Klątwy. Na Betel spadną po kolei plagi Krwi, Zarazy, Ciemności i Rzezi. No, ihaaa…….


Immanuele jest dobrą dziewczyną, nie chce krzywdy Betelu, w końcu ma dwie przyrodnie siostry, a do tego kochaną (choć surową) babusię i dziadziusia. Zrozumiawszy, do czego doprowadziła, chce odwrócić klątwy. Pomaga jej w tym ukochany, Ezra, wprawdzie pierwotny syn Proroka, ale jednocześnie jabłko, które upadło daleko od zgniłej ojcowskiej jabłoni, Chłopiec uczuciowy, delikatny, czuły ale silny, stanowczy ale w swą ukochaną zasłuchany, no a przede wszystkim  zakochany  na śmierć w Immanuelle - postać prosto z seriali licealnych Disneya (mógłby go 15 lat temu jakiś Zack Effron zagrać).


A tymczasem kolejne klątwy spadają na Betel. Po krwawej wodzie ludzie zaczynają chorować,  opanowuje ich szaleństwo, a po zarazie nadejdzie Czarna Noc….


+


Jakże często przy kolejnych wzmożonych ideowo książkach na myśl przychodzi stare powiedzenie : “Kuba, Ty mnie nie maluj na klęczkach, Ty mnie maluj dobrze”. Alexis Henderson, pisząc swą powieść chciała oczywiście dobrze, ale niestety, wyszło jej mocno średnio.


Powieść miała w atrakcyjnej formie mrocznej, łączącej horror z fantasy baśni, przywołującej swym klimatem czasy purytańskie, “Czerwoną Literę” Nathaniela Hawthorne czy film “VVitch” oddać co należne nowoczesnym, poruszającym współczesne dziewczyny zagadnieniom (Henderson, jak podają internety,  to rocznik ’95) ale niestety, zawodzi na obu płaszczyznach, i tej fabularnej i tej ideowej. 

Chyba za bardzo autorkę “nadęło”, za bardzo chciała zmieścić w jednym wszystko, co ją przejmuje - straszne porody (tak, mamy kilka porodowych scen gore), terror religijny, męską dominację. I owszem, słuszne są  jej idee i postulaty - kobiety powinny być szanowane, mężczyźni co do zasady są debilami, porody faktycznie są straszne a fanatyzm religjny sucks - no ale, litości, to nie jest High School Musical! A w tym kierunku autorkę co i rusz ściąga.


Zrodzone ciekawym założeniem fabularnym nadzieje stopniowo zanikają wobec coraz bardziej naiwnej, w złym tego słowa znaczeniu “licealnej” akcji, której główną treścią staje się ckliwy romans “odrzucanej”, śniadej dziewczyny i dobrego, przystojnego syna Proroka (który z kolei jest zły, szpetny, bo każdy Złol jest szpetny…). Nie, no nic się tu ze sobą nie spina. O co w sumie Immanuelle chodzi, oprócz, ofkors, “szacunku dla kobiet”? O ratowanie Betel? Po kiego, czym się ciemne, zabobonne, przemocowe młotki zasłużyły? Czy wiedźmy z lasu są dobre czy złe? Czy Mama była skrzywdzoną ofiarą czy demoniczną czarownicą? 


Bardzo słabe, nieprzekonujące, niewiarygodne psychologicznie są motywacje naiwnych, kanciastych niczym wycięci z kartonu, bohaterów. Niewinna i wdzięczna, kochająca cały świat (wraz ze swymi oprawcami) bohaterka, gotowa dla obłąkanych dewotów z Betelu ryzykować swe życie, żałosny jak z licealnych zeszytów szkolnych Ezra, absurdalny Demoniczny Prorok - powieść naprawdę momentami balansuje tu na granicy cringe’u.


Sporą część fabuły zajmuje różnego rodzaju “czarowanie” głównej bohaterki. I tutaj kolejny pocieszny zonk - oto w Betelu panuje brutalny terror religijny, w zasadzie można trafić na stos bez  żadnej winy, ale ma się wrażenie, że Immanuelle mogłaby na miotle przelecieć przez wioskę, a jeszcze by władze nie potafiły jej za czary skazać. Aż się przypomina stary żarcik o Stirlitzu, który wchodzi z pomarańczami na ważną naradę, wyciąga aparat fotograficzny, robi zdjęcia mapy i wychodzi, a kiedy Hitler zdziwiony pyta Bormanna, dlaczego nie został aresztowany, ten odpowiada, że nie ma sensu, bo Stirlitz nów się wykręci mówiąc, że przyniósł pomarańcze.


Co najgorsze, Henderson cierpi na szczególne rozdwojenie autorskiej jaźni. Immanuelle niby to walczy o równouprawnienie, ale na koniec  kolana jej miękną do przystojnego chłopaka jak jakiejś Zupełnie Nieuświadomionej dziewczynie i koniec końców zachowuje się jak licealistka z motylami w brzuchu. 

W ogóle wobec skali grozy i uciśnienia kobiet za mało jest tego buntu w powieści! Pamiętacie “Czas Zemsty” KATA? “ “Wzniósł Abaddon stary miecz. Plunął w piach - wojna, psie!”. U Henderson Abaddon wręczyłby miecz tatusiowi i powiedział, “tato, nie rób tak więcej, bo to nas krzywdzi”


No nie o taką “grozę” (cudzysłów zamierzony) chodzi, nie taką grozę chce się czytać i dyskutować. Dla młodych, wannabe zbuntowanych (ale tak naprawdę marzących o Porządnym Chłopaku i Dobrej Babci) nastolatek .



PS.

Nie zdziwię się jednak, jak na Netflixie się pojawi z tego serial. Klimat taki właśnie  netflixowo - “nastoletni”…

Andrzej Zahorski - Stanisław August Polityk 6/10

Zgrabnie napisana biografia ostatniego króla Polski. Dowiadujemy się o jego młodzieńczych latach, o romansie z (przyszłą) carycą Katarzyną (...